W przeszłości za zrobienie jednego rebusu zostałem mocno skrytykowany. No, lipny był, trzeba przyznać. Trochę się zastanawiałem, czy powinienem taką
Czytaj dalej >>
Robienie wszelkiej maści podsumowań to praca niewdzięczna. Zajebiście satysfakcjonująca, jeśli dane podsumowanie okaże się sukcesem, ale - tak czy siak - lekko frustrująca. Można dostać ataku epilepsji, wciąż stresując się tym, czy aby na pewno czegoś się nie pominęło. Tym razem tych nerwów sobie odpuszczę. Nie znaczy to jednak, że żadnego podsumowania nie będzie. Będzie i wierzę w to, że wyjdzie naprawdę fajnie.
Pierwsza Gwiazdka już świeci na niebie, Święty Mikołaj już dawno przykicał pod choinkę i zostawił cudowne prezenty. Wprawdzie dopiero 16, ale, na dobrą sprawę, do wigilijnego stołu można już zasiadać... Tylko wyobraźcie sobie, że nie ma na nim tradycyjnych potraw, a ich role odgrywają polskie płyty hip-hopowe. Że debilny pomysł? Nie mniej debilny niż momentami polski hip-hop.
Tradycja zobowiązuje do tego, żeby przed rozpoczęciem jakże sytego posiłku, złożyć sobie najserdeczniejsze życzenia w stylu "zdrowia, szczęścia, pomyślności" i podzielić się opłatkiem. Opłatkiem, czyli świętością. A jaka płyta w polskim rapie jest świętością? To zależy od kręgów. Jedni kultywują "Kinematografię" Paktofoniki, inni "Jazzurekcje" Ostrego. Na Ślizgu opłatkiem stałyby się pewnie "Najlepsze dni" albo jakieś "Najebawszy". Może ustalmy, że każdy uważa co innego za święte, więc niech każdy przygotuje swój własny opłatek. Potrawy, do których zasiada się po "Dużo zdrowia, bo zdrowie jest najważniejsze!", wybrałem już tylko według własnych skojarzeń.
U mnie w domu zaczyna się od barszczu z uszkami. Można powiedzieć, że zaczyna się od najlepszego, bo zamiast tych wszystkich 12 potraw mógłbym zjeść 12 porcji barszczu z uszkami. To wszakże taki klasyk Wigilii. Nic więc dziwnego, że barszczu z uszkami polskiego hip-hopu upatruje w "Światłach Miastach" grupy Grammatik. Podobnie jak barszcz z uszkami mógłbym przesłuchać je 12 raz pod rząd, mając w głębokim poważaniu resztę.
Co w dalszej kolejności? U mnie zaczyna się wybieranie według własnego gustu. Rzadko się zdarza, żebym na Wigilię jadł karpia, co dla wielu czytelników może oznaczać, że u mnie w domu nie ma prawdziwych Świąt. Może dlatego, że nikt z rodziny nie lubi pierdolić się z ośćmi. Może też z tego powodu, iż nikogo nie ciągnie do trzymania karpia w wannie, tylko po to, aby go następnie okrutnie bądź *humanitarnie* ukatrupić. Tak bestialsko mógłbym postąpić jedynie z "Na szlaku po czek" VNM-a. Ale mówię, co kraj to obyczaj, co osoba to różniące się gusta, co słuchacz rapu to inny karp polskiego hip-hopu, bo i skojarzenia z karpiem ludzie miewają całkiem odmienne.
Jeśli już przy rybach, to u mnie zawsze są śledzie. Na normalną kolację wcinam je aż miło. Podczas Wigilii takiego wrażenia już nie robią, skoro wokół tyle smakołyków, a i tak je się wszystkiego po trochu, jak najszybciej, bo przecież prezenty, PREZENTY, PRE-ZEN-TY!!! I taka postawa wobec śledzi pasuje do mojej postawy wobec płyty "W pogoni za lepszej jakości życiem" duetu Małolat/Ajron. Niby całkiem fajnie, ale jednak, stojąc oko w oko z innymi potrawami i płytami, "Przestań się w końcu pytać, czy jestem Pezeta bratem" przegrywa. Nie da się tego w kółko słuchać, tak jak się nie da jeść śledzia za śledziem.
Jako, że w czasie Wigilii nie spożywa się mięs, królują nie tylko ryby, ale też i grzyby. Znienawidzone przeze mnie, wpierw ususzone, a potem uduszone grzyby. Masakra. Wywołują one u mnie odruchy wymiotne niczym "Dziś w moim mieście" duetu Pezet / Małolat. Wyjątek: grzybki mun, ale przecież nawet na wspólnej płycie braci Kaplińskich jest jeden fajny utwór... Co więcej, grzyby przybierają postacie jeszcze gorsze - kapustę z grzybami, czyli, jak zwykłem mówić, bigos bez mięsa. Sporo osób taki "smakołyk" jednak lubi, ba, wręcz go ubóstwia, więc chyba najlepiej porównać go do "Spalonych inny słońcem" tria 2cztery7 - albumu, którego nie mogę strawić, lecz spore grono osób uznaje go niemal za klasyka, a przynajmniej za swój ulubiony krążek.
O dziwo, kapusta i grzyby w wyjątkowych sytuacjach mi smakują. Wyjątkowe są - fanfary - pierogi z kapustą i grzybami, które są doskonałym przykładem na to, jak z dwóch znienawidzonych składników można zrobić wprawdzie może trochę pospolitą, ale jednak jedną z moich ulubionych potraw wigilijnych. Coś jak Warszafski Deszcz i "Powrócifszy". Dopiero tym albumem TDF i Numer zyskali moją sympatię. Na swoich solowych wydawnictwach tak wysokiej formy, moim zdaniem, już nie dotrzymują, co do grzybów i kapusty pasuje idealnie. Pytanie tylko, kto jest w tym duecie kapustą, a kto grzybami. Który składnik jest "zawsze spoko"? Który ma skłonności do beefów i niewyparzoną gębę?
Powoli przechodzimy do dań na słodko. Dań na słodko, nie deserów - to różnica. Może to dziwne, lecz w moim domu na Wigilie je się makaron z serem i rodzynkami. Makaron z serem jemy właściwie średnio raz na tydzień, lecz wtedy już bez rodzynek. Nie wiem, to może taka podświadoma pozostałość po poprzednim ustroju, kiedy z bardziej egzotycznymi wytworami przez cały rok był problem, ale na Święta rzucano towar, lud się cieszył, a za komuny było lepiej. A może po prostu taki zwyczaj, nic więcej. W każdym razie, makaron z serem i rodzynkami zawsze był czymś takim mało wigilijnym w moim mniemaniu. Nie żebym narzekał, bo bardzo lubię makaron z serem i rodzynkami. Wydaję mi się jednak, że ta potrawa nieco odstaje od reszty, jest czymś zupełnie innym, wyrwanym z kontekstu. Gdybym zestawiał tutaj wigilijny stół nie z polskimi płytami, tylko rodzimymi raperami, to postawiłbym na Fisza, człowieka wg mnie trochę oderwanego od tego krajowego bagienka zwanego hip-hopem. Pasowałby tu każdy jego album. Ostatecznie wybrałem "Heavi metal", gdzie nie brakuje odniesień do przeszłości, coś jak te rodzynki. Niewyobrażalnie słodka jest także kutia. Za słodka. Przesłodzona. Jak hiphopolo. Jak Jedem Osiem L i "Wideoteka".
Co do popicia? Tradycyjny kompot z suszonych owoców. Niby nic takiego, a smakuję zaskakująco nieźle. Jest to taka niespodzianka, bo zawsze patrzę na te owoce i myślę sobie, że często nie smakują mi przed wysuszeniem, a co dopiero po. A tu się okazuje, że bomba, że da się pić, że wypijam wręcz parę kubków. No i podobnie jest z "T.R.I.P." Pięć Dwa. Niby chłopaki z Dębca nigdy mnie bardziej nie jarali, a tu proszę, surprise, świetną płytę nagrali. Serio. A że Polacy lubią sobie zapożyczać od innych narodów, to na stole (albo pod) bywa także Coca-Cola. Ze Stanów ściągamy również raperów, nie tylko przy użyciu RapidShare. Przykład pierwszy z brzegu to "Global Takeover" El Da Sensei & The Returners. "A dlaczego zaliczam napoje do wigilijnych potraw?" - mógłby ktoś zapytać. Kryzys i takie tam.
A na deser? Przede wszystkim sernik. Sernik to ciasto kultowe. Ciasto przepyszne. Ciasto, które mógłbym jeść w kółko, o ile piecze go moja mama. Palce lizać po prostu. Coś jak "Muzyka poważna" Pezeta i Noona. Nigdy się nie znudzi. Poza tym? Pierniki. Mama co roku zaskakuje z ich wyrobem, za każdym razem przybierają bowiem inne kształty. Co roku to samo - osłupienie jak na "Dużych Rzeczach" Weny i Rasmentalismu oraz różnorodność jak na "Lavoramie" Ortegi Cartel.
Także wesołych świąt moi mili. Ja swoją wigilijną kolację już zjadłem. A Wy, co jecie na Wigilię?
Pierwszym "Level upem" jarałem się jak głupi. Do tego jointa podchodziłem z rezerwą, ale jak już się osłuchał... Szok. Ile tu znakomitych linijek!!! Ok, można się przyczepić do Laika, że czasem jego utwory ciężko zinterpretować. Ba, momentami odnosi się wrażenie, że tylko sam Laik wie, o co w danym numerze chodzi. Ale nie tutaj. Tutaj są ciary jak przy pierwszym "Level upie" (choć słyszałem opinie, że gorzej, że to nie to samo i tak dalej, i tak dalej). W każdym razie, good shit.
Niektórzy mają to szczęście, a właściwie nieszczęście, że tegoroczne Święta i, w szczególności, Sylwestra spędzają kilka tysięcy km z dala od Polski. W Stanach Zjednoczonych. Nie, nie chodzi o mnie, ale o takiego jednego, który wprawdzie przeżyje powitanie Nowego Roku z innej perspektywy, ale nie oszukujmy się, w tym wieku jednak najbardziej chce się zmianę daty świętować w towarzystwie znajomych. W US i A takich mieć nie będzie, dlatego też na osłodę przygotowałem mu kilka piosenek o kraju zza Wielkiej Wody oczami polskich (i nie tylko) artystów. Aha, czemu o tym już dzisiaj? Wylot nazajutrz, chociaż chłop sprawdzi to wszystko jeszcze na polskim łączu.
Kto by pomyślał, że można tworzyć pod ksywką "Biegaj". Co będzie następne? "Żryj"? "Pij"? "Bywaj"? "Spływaj"?
Tak sobie tylko żartuję, choć Biegaj istnieje. Serio. Jest producentem, tworzy - jak sam mówi - muzykę z pogranicza rapu i trip-hopu. Wczoraj podesłał mi swój album - "Night noise". Widzę, że nie tylko mi, bo wpis o nim pojawił się też na Rzygu kulturalnym. W każdym razie, jest to materiał w dużym stopniu instrumentalny, tylko w dwóch kawałkach ktoś udziela się wokalnie (nie tyle "ktoś", co raperzy, marni zresztą). Jak zauważył Kryniu - muzyka Biegaja świetnie spisuje się w roli tła tudzież "relaksatora", wycziluwującego po dniu pracy, pracy i obowiązków. Są w tej kwestii lepsi twórcy, to chyba oczywiste. Ale przecież nie o to tu chodzi. Sukcesem dla Biegaja będzie choćby to, że ktoś ściągnie jego płytę i przesłucha ją nawet jeden głupi raz. Także tego, wiecie co macie robić:
DOWNLOAD
Przesłuchałem ze 2 razy to nowe POE. Wnioski?
design and code by CSSReflex, supported by SloDive. Converted by Smashing Blogger for LiteThemes.com.