Archive for kwietnia 2012

VA - Grube Jointy 2 (2011)


VA
Grube Jointy 2
Grube Jointy, 2011

3.0

[KLIK]

Gospel - Piski, Zyski i Wytryski (2012)


Gospel
Piski, Zyski i Wytryski
self-released, 2012

3.0

[KLIK]

10: John Legend & The Roots - Wake Up! (2010)


John Legend & The Roots
Wake Up!
G.O.O.D. Music, 2010

4.0

Unowocześnione, lecz przy tym niespartaczone klasyki gatunki.

A właściwie tak mi się wydaję, bo tych klasyków nigdy w życiu nie słyszałem. Przepraszam, za wszystkie swoje grzechy bardzo żałuję i obiecuję poprawę. Ale dopiero wtedy, jak skończę się jarać "Wake Up!". John Legend wzorowo wykorzystał swoje umiejętności wokalne. A że członkowie The Roots to dobre grajki, to i instrumenty pięknie ze sobą współgrają i brzmią naprawdę doskonale. Hip-hopowe featuringi okazały się strzałem w dziesiątkę. To właśnie kawałki z udziałem Black Thoughta, Commona i CL Smootha mają największy hitowy potencjał z całego wydawnictwa. Bardzo dobry album. Wake up everybody!


10: Mama Selita - 1, 2, 3...! (2012)


Mama Selita
1, 2, 3...!
Aloha Entertainment, 2012

2.0

Brakuje tu mocy.

Rapcore, crossover, rap do gitar - jakkolwiek byś tego nie nazwał, zawsze na propsie. Obojętnie, czy Rage Against the Machine i Limp Bizkit, czy Bakflip i Sekaku Liveband - słucham chętnie. I Mama Selita miała być czymś podobnym. Tyle że nie wyszło. Brzmienie okej, jest żwawo, jest pierdolnięcie, ale Igor Seider, frontman i wokalista, nie daje rady. Żeby się chociaż wydarł, krzyknął, podniósł bardziej głos. Nie, po co. Jak on nie widzi w tym sensu, to dla mnie nie ma powodów, żeby słuchać, kupować, na poważnie recenzować. Przy ew. następnej płycie radzę popracować nad refrenami.

10: Oddział Zamknięty - Oddział Zamknięty (1983)


Oddział Zamknięty
Oddział Zamknięty
Polskie Nagrania MUZA, 1983

3.5

Tego słuchało się na prywatkach.

Trochę soft rocka, trochę mocniejszego łupania - na imprezie, przepraszam: prywatce, może lecieć w całości. A właściwie mogłoby, bo współczesność jest bezlitosna dla takiego brzmienia, jak te. Nie ma syntetyków, nie ma pulsującego basu, gęstych bębnów, a nawet wychudzonych rockmanów w obcisłych rurkach z angielskim akcentem, na dźwięk którego małolaty zdejmują staniki. Nie ważne. Raczej lekkie tematy, lekkie piosenki. Z różnym skutkiem. Najlepiej prezentują się hity (ale numer!): ckliwy lovesong "Obudź się" i znane wszystkim "Andzia i ja". W 2010 roku z Przystanku Woodstock wracałem właśnie z "Andzią" chodzącą po głowie (mimo że Oddział Zamknięty nie występował). I z "jajka są pachnące jak kwiatki na łące" - ale to już temat na inną opowieść.

10: C2C - Down the Road EP (2012)


C2C
Down the Road EP
Onandon, 2012

4.5

Dali najbardziej niedoceniony przez publikę koncert (z kwadrans trwał ten set?) na Hip Hop Kempie, a teraz dokumentnie rozjebali mnie epką. C2C, czyli 20syl, Atom, Pfel i Greem - czwórka turntablistów nie z tej ziemi (bo z Francji - taki żarcik, hehe).

Sześć numerów, w czasie których dzieje się tyle, ile na całym świecie w ciągu dekady. Dwa pierwsze numery, sztosy jak się patrzy, wołają tylko "chodź na parkiet". I ja faktycznie na ten parkiet wychodzę, mimo że w zwyczaju raczej nie mam, a przecież niejedna mówiła, że tancerz nielichy, że John Travolta to przy mnie total noname, że jak gorączka sobotniej nocy, to tylko ze mną. Hehe, żartuję. W pierwszym niszczy ustna harmonijka, w drugim mocno rozpoznawalny sampelek (no chyba, że nie słyszeliście o "Drin za drinem"). Dalej atmosfera się rozluźnia, bardziej chillin' niż anektowanie densfloru. W "F-U-Y-A" załącza się w ogóle całkiem inna jazda - mrok, nostalgia, trochę jakby Amon Tobin. Tak, dzieje się tu dużo spektakularnych rzeczy.

VNM - Etenszyn: Drimz Kamyn Tru (2012)


VNM
Etenszyn: Drimz Kamyn Tru
PROSTO, 2012

4.0

Śpiewać każdy może trochę lepiej lub trochę gorzej, ale nie o to chodzi, jak co komu wychodzi...

Właśnie w śpiewaniu tkwi problem tej płyty. Bo VNM nie umie śpiewać, a, mimo że jest tego świadom, śpiewa niemal w każdym tracku na "Etenszyn: Drimz Kamyn Tru". Lepiej w refrenach wypadają goście, przede wszystkim Marysia Starosta. No ale świeżość, przetarcie nowych szlaków, Ameryka, J. Cole, Drake. Fałszuje, brzmi generalnie dobrze. VNM mógł nagrać album taki sam jak fonograficzny debiut. Nie zrobił tego. I za to leci pierwszy props.

Drugi należy się za tak masakryczne flow, że Mes zaczyna się pocić ze strachu. Ktoś w tym kraju wreszcie przyspiesza niemal równie świetnie, co Ten Typ. VNM, zrobiłeś to, zuchu! Gdyby nie nieciekawa maniera rodem z "Niuskulu" w "Piątku", byłoby idealnie.

I chyba pierwszy raz u pochodzącego z Elbląga rapera forma nie przykrywa treści. Teksty są w końcu przemyślane, mają ręce i nogi i nie roi się w nich od pustych bragg z punchline'ami skierowanymi do bezimiennych MCs i Jimsona. Lub z abstrakcyjnymi, nietrafionymi porównaniami w stylu "Las jak Vegas". VNM z powodzeniem klei i o miłości, i o popularności, i o muzyce, budując swoje historie w oparciu zarówno o życiowe doświadczenia na rok po wejściu na legal, jak i o całkowitą fikcję ("Nigdy więcej"). Można się zastanawiać, gdzie leży sens wychwalania się znajomościami z polskimi raperami ("Zrobią to za mnie"), ale powiedzmy, że o tych wątpliwościach pomagają zapomnieć wpadające w pamięć linijki (mój hajs ma niezłe libido - często idzie jebać się, a Marysia była MOCNO w szoku).

A że "E:DKT" wyszło nakładem PROSTO, to i na bity narzekać nie można. Wytwórnia na brzmienie kładzie ogromny nacisk, ostatnio praktycznie każdy materiał z tej oficyny ugina się pod ciężarem znakomitych bitów. Tu SoDrumatic i Drumkidz dowalili z grubej rury, choć może za często sięgają po momentami nazbyt ckliwy fortepian.

I teraz sam się sobie dziwię. Nigdy za nim nie przepadałem. Ba, zwyczajnie go nie lubiłem. A dziś VNM jest moim fanem. Bo w niego wierzę - oby nie zmienił podejścia. A płyta? Dotychczas najpoważniejszy kandydat na miano rap krążka roku.

10: Pink Floyd - The Darkside of the Moon


Pink Floyd
The Darkside of the Moon
EMI, 1973

5.0

W dość obiektywnym rankingu RateYourMusic drugi najlepszy album wszech czasów.

Jak tu o tym dziele epokowym cokolwiek nowego napisać? Co nowego mógłbym wymyślić? Ja, mało tęgi umysł, zwłaszcza w temacie szeroko pojętego rocka. Emocji tu więcej niż w całym polskim hip-hopie, wirtuozerii tyle co na niejednym jazzowym wydawnictwie, a w dodatku materiał wyszedł przebojowy. Przebojowy nie na sposób współczesny, ale jednak przebojowy. "Money" i "Time" - moi faworyci. Przede wszystkim "Money". Choć nie ma tu moich floydowych ulubieńców ("High Hopes" i "Another Brick in the Wall"), zapuszczam dość często. Wstyd nie znać.

Wielkanoc?



Ja, w przeciwieństwie do tego pana, nie wątpię.

Tradycyjnie wesołych świąt, smacznego jajka i mokrego dyngusa. W poświątecznym tygodniu coś opublikuję, wierzę.

10: Perfect - UNU (1982)


Perfect
UNU
tonpress, 1982

4.0

Miałem 10 lat, gdy po raz pierwszy usłyszałem "Autobiografie" - mniej więcej, ale tak dobrze brzmi.

Parę szybszych piosenek, pełno charakterystycznych riffów. Trochę się wszystko zlewa w jedno, może przed 30 laty tak nie było. Ale teraz? Na pewno. Chyba że mówimy o "Objazdowym niemym kinie" lub "Wyspie, niebie, zamku" (ależ tu świetna linia melodyczna wokalu Markowskiego!). Albo "Autobiografii" - dziele epokowym, jednym z najważniejszych utworów w historii polskiego rocka (jeśli nie najważniejszym). Takie teksty chyba naprawdę powstają raz na 30 lat. Można się zastanawiać, który ze współczesnych utworów dorówna "Autobiografii". Bo właśnie choćby z uwagi na nią po "UNU" trzeba sięgnąć.

10: Dezerter - Kolaboracja II (1989)


Dezerter
Kolaboracja II
poljazz, 1989

4.0

Klasyk polskiego punka - brudna, antysystemowa muzyka, z której wszyscy brudni, antysystemowi raperzy powinni wynieść jakąś lekcję.

Bo te wszystkie protest songi - o tym, że było piękne społeczeństwo, ale wyzdychało - kopią po mordzie. Mimo że czasem są nieco za naiwne i zbyt zerojedynkowe. Wszystko podane bezkompromisowo i na ostro - marzy mi się koncert Dezertera w tym składzie i z taką zadziornością jak na "Kolaboracji II". Darłbym mordę i zbierał siniaki w pogo. Okej, intro i outro to spokojne i stonowane instrumentale - taka cisza przed i po burzy, klamra kompozycyjna - ale nie powinno to dziwić w momencie, kiedy między fuck the system wkradł się, powiedzmy, love song ("Wystarczy tylko chcieć"). Wywaliłbym jeden numer ("Dopiero tuż nad ziemią"), bo trochę zaniża poziom całości. A tak to przedni album (w dodatku, do dorwania za dwie dyszki!). Młodzi konformiści, wczorajsi anarchiści to nie tutaj. Brać w ciemno.

10: Hanna Banaszak - Hanna Banaszak (1986)


Hanna Banaszak
Hanna Banaszak
Polskie Nagrania MUZA, 1986

4.0

Ta pani naprawdę ładnie śpiewa.

Jeśli chodzi o lata 80. w muzyce, to dla mnie jest to jedno wielkie nieporozumienie. Ale nie tutaj. Hanna Banaszak ma świetny wokal i kozacki vibe, a instrumentarium, choć nie wielce rozbudowane, to dzierżone przez profesjonalistów (saksofon Zbigniewa Namysłowskiego i fortepian Marka Stefankiewicza - mega!). Gdzieś tam nieśmiało wkrada się funk, gdzie indziej ktoś chyba za bardzo zainspirował się Januszem Gniatkowskim i piosenką "Kuba, wyspa jak wulkan gorąca" ("Daj mi trochę złości"). Treść utworów w opcji "Jacek Cygan", ale tu to pasuje, tu się to sprzedaje. Jeden tekst dołożył nawet Wojtek Mann - przyszpanował angielskim, pokazał swą wrażliwą stronę, pięknie mu wyszło. Mało tego, album jest godnym materiałem do samplowania. Ostatnio Medium pożyczył sobie wejście z "Nadciąga banał" (sprawdź "Pralnię myśli" z "Teorii..."), a wcześniej ktoś dla Eldoki wyciął genialny saks z "Bo miłość zmienia życie zmienia w Veriete" (próbka wylądowała w mało znanym, choć zacnym "Deszczu"). Warto posłuchać, znać i mieć.

Chcę być Michaelem Jordanem rapu

Zostaję raperem. Serio, hehe.

W końcu tyle już płyciw przesłuchałem, tyle tej muzy pochłonąłem, że chyba będę w stanie coś mocnego nagrać, prawda?

No pewnie, że tak.

Pogadałem trochę z Siwym, tym Siwym od Lewego, i dał mi kilka cennych wskazówek. - Postaw na przekaz - powiedział. Więc idę za jego radą.

Będę tu na bieżąco publikował postępy swoich poczynań. Zacznę od klejenia szesnastek. Liczę na ostrą krytykę!!!

Na pierwszy ogień poszło rozliczenie się ze swoją blogową przeszłością. Kiedyś ja-blogger, dziś ja-raper. Byłem bloggerem przez przynajmniej 5 lat (jak słusznie zauważył ktoś na forum Ślizgu). Trudno się tego wyrzec z dnia na dzień. Tak samo jak trudno zapomnieć o tym, czego słuchało się wcześniej. Stąd skleiłem szesnastkę o mnie-bloggerze, pełną follow-upów. Kto wyłapie wszystkie?

Jestem super blogerem, a moje recenzje są ostre,
To dzięki mnie blogowanie jest dzisiaj modne,
Polecam dobrych jak Bartkos, Jacuś, Noid,
Hejtuję słabych Nowaków, Kruków, Pomazańców Bożych.

Jestem barmanem tej marnej blogosfery,
Pierwszy bloger, nie było jeszcze na legalu Weny,
Byłem za to ja, blog i mój zwariowany świat,
A rap na blogach nie był jeszcze gówno wart.

Jestem żarłokiem, wygrywam z anoreksją,
Mieszkam w Poznaniu, w dupie mam wielkomiejskość,
Jestem studentem i studentów szczerze nienawidzę,
A blogerzy są gorsi niż to, że Stilon gra w czwartej lidze.

Jestem z Gorzowa, Gorzów mnie propsuje,
Trochę się opierdalam, swoje posty like'uję,
A jak wracam do domu, to mam z kim bić pionę,
Bo dziękują za mojego bloga w tym Gorzowie.

LITE LIT KOWBOJ Z ZACHODU Z REJONU GORZÓW, SYNEK

Siwy mi napisał, cytuję: - Tego gówna nie da się zarapować, moja mordeczko. Ale widzę talent, widzę przekaz, widzę prawdziwie prawilne historie. Będzie z Ciebie dobry raper!!!

No to ja mu wierzę. Bądźcie czujni, nowe szesnastki już wkrótce!!!