Archive for 2012

TOP 7 PL RAP 2012

Nie trzeba być Sherlockiem, by zauważyć, że trochę jakby sobie odpuściłem muzykę. Na blogu nic, na screenagers - cisza, tylko w Radiu Meteor, w audycji Mikrofonu Kontrola coś tam gadam. Zazwyczaj od rzeczy.

Wszystko oczywiście za sprawą jedzenia i dynamicznego rozwoju bloga Wygrywam z Anoreksją, który nawet przerósł moje oczekiwania. No ale ktoś rednaczować musi. A najlepiej jeśli rednaczuje ktoś, kto jest gruby, hehe.

Pisać, nie pisałem, ale rękę na pulsie trzymałem - parę płyt się przesłuchało, parę kupiło, było się na bieżąco. Oczywiście olało się rzeczy typu "nowa płyta Gurala" lub "underground: no name & no skill Rover", bo kocha się swój cenny czas i marnowanie go na słabe rzeczy nie wchodzi w grę.

Koniec końców stworzyłem listę siedmiu najlepszych albumów. Dlaczego tylko siedmiu? Uważam, że właśnie tylko te siedem krążków zasługuje na wyróżnienie.

Czytaj dalej >>

Zamiast recenzji Zeusa


Gruby Mielzky - Silny jak nigdy, wkurwiony jak zwykle (2012)


Gruby Mielzky
Silny jak nigdy, wkurwiony jak zwykle
Szpadyzor Records, 2012

2.0

[KLIK]

Bisz - Wilk chodnikowy (2012)


Bisz
Wilk chodnikowy
Fandango Records, 2012

4.5

[KLIK]

Żyt Toster - Pięć miejsc po przecinku (2012)


Żyt Toster
Pięć miejsc po przecinku
2012, Aptaun Records

3.5

[KLIK]

Wojtek Cichoń - Działa Zebrane (2012)


Wojtek Cichoń
Działa Zebrane
Skwer, 2012

3.5

[KLIK]

Pyskaty - Pasja (2012)


Pyskaty
Pasja
Aptaun Records, 2012

3.5

[KLIK]

Bakflip - Agent Orange 2012


Bakflip
Agent Orange 2012
Embryo Nagrania, 2012

3.0

[KLIK]

Raca/DonDe - Konsument Ludzkich Sumień (2012)


Raca/DonDe
Konsument Ludzkich Sumień
Embryo, 2012

3.0

[KLIK]

10: Gnarls Barkley - St. Elsewhere


Gnarls Barkley
St. Elsewhere
Warner Music, 2006

3.5

Dat mejk mi kreeeeeeeeejziiiii....

Niezależnie czy jesteś biały, czarny, czy zielony, czy mówisz "yo", czy mówisz "elo", czy w wolnych chwilach dłubiesz w nosie, puszczasz bąki, czy rozwałkowujesz dżdżownice na mokrym asfalcie - słyszałeś na pewno. Przebój pierwszej wielkości w 2006 nie schodzący z rotacji radiostacji, a i dziś się czasem przypałęta. Płyta tego poziomu co "Crazy" nie trzyma - cóż, trudno zapełnić tracklistę samymi hitami. Ale "St. Elsewhere" może się podobać. W całości. Twarzą projektu jest Cee-Lo Green, z rzadka trochę za bardzo pojękujący. Jakby większą rolę odgrywa jednak Danger Mouse, producent albumu, który poraża pomysłowością, łatwością dobierania melodii i godzenia często, wydawać by się mogło, przeciwległych światów. Gdzieś tam orientalny motyw, gdzieś tam ni-to-futuryzm - do tego brudna perka i taneczny krok. Nie arcydzieło, nie płyta wielka, ale fajna, po prostu.

10: Gooral - Ethno Elektro (2011)


Gooral
Ethno Elektro
SP Records, 2011

4.5

Muzyka góralska w połączeniu z elektroniczną - to nie może się udać. A jednak, udało się.

Wiecie, jak genialnie brzmi "Krywaaaaniu, Krywaaaaaniu" albo "W murowanej piwnicy tańcowali zbójnicy" na dubstepach, drumstepach i 2stepach (nie znam się, nie wiem, nie rozróżniam)? A jak dojdzie do tego flet, falset Jana Mądrali lub wokale Karpiel-Bułecki (nie tego z Zakopower) i Wiosny Rogowskiej? Albo 8-bitowe melodyjki rodem ze starych gier video i quasi-rapowa nawijka? Podpowiem wam: brzmi rewelacyjnie. Poskaczesz przy tym, złe emocje wypocisz, zwłaszcza na jakimś koncercie-istnym-rozpierdolu. I na nim też wyciągniesz w górę zapalniczkę i pogibiesz się przy chilloutowym "Traveler". Ma plan i się go trzyma: siedzi, robi muzę, możesz ją podwolumić. To jadymy, hohoho!

Voskovy - 5 Złotych Zasad (2012)


Voskovy
5 Złotych Zasad
Addo, 2012

2.5

[KLIK]

NNFOF - No Name Full of Fame (2012)

NNFOF
No Name Full of Fame
Stay True, 2012

3.0

[KLIK]

WhiteHouse - Kodex IV (2012)



WhiteHouse
Kodex IV
RRX Desant, 2012

3.0

[KLIK]

Trzeci Wymiar - Dolina Klaunoow (2012)



Trzeci Wymiar
Dolina Klaunoow
Labirynt, 2012

3.5

[KLIK]

Diox & The Returners - Backstage (2012)



Diox & The Returners
Backstage
Prosto, 2012


3.0

[KLIK]

CruzZzZaspał - Sztuka Naiwna (2012)



CruzZzZaspał
Sztuka Naiwna
Skwer, 2012

3.5

[KLIK]

Gorzów rapuje

Dzięki Wizji Lokalnej gorzowscy MCs wzięli się za siebie i nagrali kilka luźnych jointów, często w ciekawych kooperacjach.



Mały Szu ma internetowy fame, ale niekoniecznie za rap (kto wie, ten wie, hehe - wiedzą już chyba wszyscy). Tu pokazał, że B.R.O. i Sulina zjada na śniadanie.



Jedyny gorzowski raper poza Smarkim i Zkibwoyem, o którym słyszała polska scena, plus total noname, który radzi sobie bardzo dobrze. Kolega Eno kolegi Gena nie zjada. A track fajny, bit kosmos. Byle Mes tego nie słuchał, bo sobie przypomni, że Mezo też miał piłkarza w każdym tracku... ;-)



Młodzieniaszek i typ, który na gorzowskiej scenie jest trochę dłużej niż chwilę. Fajny pomysł na track, choć Kato z racji swojego wieku mało autentycznie w nim wypada. I to jest chyba jego główny problem, bo poza tym konkret zawodnik, z fajnymi numerami na koncie (słabsze też są, ale jest ich jednak mniej).

Hukos - Knajpa Upadłych Morderców (2012)



Hukos
Knajpa Upadłych Morderców
Step Records, 2012

3.0

[KLIK]

WIZJA LOKALNA: Gorzów Wlkp.


Trochę to powstawało.

Jestem pozytywnie zaskoczony. Spodziewałem się lipy takiej, że będę się musiał wstydzić przed znajomymi z innych miast, a wyszło naprawdę nieźle. Dali radę - i mordki znane ze słyszenia, i z widzenia, i te, które poznałem osobiście, i kompletne noname'y. Poziom w miarę równy - wiadomo, są lepsi, gorsi, punchline'y mniej lub bardziej udane. Ale jako całość bardzo okej.

Bałem się, że będzie to kompilacja chujowych zwrotek, jednym haustem zjedzonych przez Ensona. Nie jest tak. Najpopularniejsza twarz z tego wideoklipu może wyprzedza resztę flow i techniką, ale jakoś niewyobrażalnie nie odstaje.

Sam teledysk miejscami nawet pomysłowy, ale jeśli chodzi o wykonanie - nie bardzo (zwłaszcza przejście między zwrotkami Ensona i Hasiego - ten podział ekranu ŹLE wygląda).

A poziom rapu w Gorzowie ma się naprawdę nieźle, więc przestań już wspominać o Wigilii z BRD.

PS Zbicie piątki przez Ensona i Keyrolla z 3F Rapu - wow. Lepiej nie dało się pokazać, że Gorzów ma WSPÓLNĄ scenę. Wiem, beef to bardzo stara sprawa, ale tak czy siak - props.

Dla Mamy, od synków ;)

Taki tam felieton, czyli wpis kompletnie niemuzyczny

Kolejne z zadań na studiach - felieton. Tym razem odrzucony dlatego, że dalej przechodziło ledwie 20, a z tych 20 większość od mojego była zwyczajnie lepsza (i stwierdzam to ja). Redaktor Niczyperowicz wybrał takie, a nie inne, jak dla mnie spoko, bo było kilka kos, przy których mordka sama wykrzywiała się w banana. Inna sprawa, że w tym felietonie follow-upowałem sam siebie (dokładnie stąd i stąd), więc ja się i może jaram, ale już inni - niekoniecznie. No, to sami przeczytajcie. Wrzucam w wersji, którą oddałem na zajęciach.

Lot nad szerszenim gniazdem

 Każdej wiosny przychodzi mi walczyć z szerszeniami. Upodobały sobie strych w mojej kamienicy. Widzę je tak często, że opanowałem kilka ciekawych technik pozbywania się ich (zwykłe ubijanie gazetą stało się nudne):
  • metoda "na Greka": samodzielnie narobić smrodu (tu: zwabić owady), a następnie błagać najbogatszą osobę w spółdzielni o ich unicestwienie;
  • odwrotna metoda Josepha Fritzla: porwać królową wraz z synami, zamknąć ich w piwnicy i nakazać intensywne współżycie, a następnie nagłośnić skandal na skalę światową;
  • spiskowa metoda Antoniego Macierewicza: rozpylić hel, a po twardym lądowaniu szerszenia upewnić się, że nie żyje, oddając kilka strzałów (koniecznie w dwudziestej sekundzie!);
  • metoda z Sosnowca: najpierw "hyc, o podłogę, spory owad, bęc", potem zaangażować cały kraj w sprawę rozwiązania tzw. zaginięcia Bogu ducha winnego Andrzejka (imię tzw. nieszczęśliwej ofiary);
  • metoda "na Domenica Strauss-Kahna": zabić szerszenia w pokoju hotelowym, następnie – z uwagi na wątłe zeznania świadka – stracić godziwą posadę oraz przegrać wybory prezydenckie, zanim się one w ogóle zaczęły, zaś na koniec wynająć prawników, którzy sprawią, że sąd oczyści nas z zarzutów;
  • metoda "na Osamę ben Ladena": zorganizować największy w historii atak terrorystyczny na szerszenie gniazdo i zginąć w odwecie po 10 latach globalnej wojny ludzi z szerszeniami i sprzymierzonymi z nimi owadami (m.in. osami, pszczołami);
  • metoda "na Euro 2012": zbojkotować ukraińską część gniazda, żywo interesując się zabijaniem wyłącznie polskich szerszeni;
  • metoda "na Obelixa": zlikwidować całe pokolenia szerszeni jednym pacnięciem ręką, w międzyczasie niszcząc rzymski obóz warowny i zjadając przynajmniej cztery dziki;
 Oczywiście można byłoby po prostu wezwać strażaków i zlikwidować gniazdo, ale po co, skoro można zrobić to metodą „na Homera Simpsona”, ściągając na siebie i swoją rodzinę kłopoty (tu: szerszenie), tylko po to, by w scenie finałowej je zwyczajnie zjeść. Żywcem. Albo z grilla.

WOJCIECH SOKÓŁ

DJ Kebs - Prosto Mixtape (2012)


DJ Kebs
PROSTO Mixtape
PROSTO, 2012

3.0

[KLIK]

Funky Carnivale - EP (2012)


Funky Carnivale
EP
self-released, 2012

3.0

Kolejny po Mama Selita rap na instrumentach w tym roku.

Tyle że tu mniej rock, bardziej jazz i funky. Ale żaden organiczny hip-hop jazz w stylu Afro Kolektywu z "Płyty pilśniowej". W każdym razie, nóżka chodzi. Może poza "RFFZD", przy którym bardziej stoi się na baczność, ew. marszruta i ogniste przemówienie pobudzające do działania. Mimo że nie do końca wiadomo, o co chodzi z tą melioracją i Dunajcem. Co by jednak nie mówić, Adam a.k.a. Longer teksty poskładał bardzo ciekawie, niejednoznacznie, choć czasem przez to trochę niezrozumiale. Flow poprawne, bez fajerwerków, ale do gitar i żywej perkusji pasuje jak ulał, czego nie da się powiedzieć o wszystkich polskich raperach.

Brakuje trochę błysku i mocy, ale i tak jest lepiej niż w przypadku zespołu Igora Seidera (choć porównywanie nie do końca stosowne). Aha, jeszcze jeden minus: w ostatnim tracku spodziewasz się mistrza freestyle'u, po czym okazuje się, że jest przynajmniej dwóch Muflonów w Polszy, z czego na "EP" popisuje się ten gorszy. Trochę mnie to rozczarowało. Ale i tak: jak znalazł dla wygłodniałych rapu w akompaniamencie żywych instrumentów.

9.bit - Najlepszy czas EP (2012)


9.bit
Najlepszy czas EP
self-released, 2012

Nie chcę oceniać tej płyty, głównie z uwagi na to, że gościnnie pojawia się na niej mój ziomek (kozackie flow jak noname'a, Pako!), ale wypromuję, na ile mogę.

Krótko mówiąc, "Najlepszy czas" to efekt gorzowsko-ostrołęckiej współpracy Hasiego (rap) i TDK (produkcja). Właściwie sulęcińsko-ostrołęckiej, ale może nie wchodźmy w dywagacje odnośnie tego, czy Hasi bardziej reprezentuje Sulęcin, Gorzów, czy może Poznań, bo to zwyczajnie nie ma sensu.

W każdym razie, jeśli Wam się nudzi, sprawdźcie te 9 tracków. Na pewno słyszeliście lepsze epki, nawet w tym roku, ograniczając się jedynie do polskiego podziemia. Poświęćcie chwilę na ten materiał, pewnie będziecie żałować, ale za parę lat, jak już Hasi wyrobi skille - w co wierzę, bo staram się wierzyć we wszystkich wybijających się rapowo MCs z tego miasta - będziecie mogli powiedzieć: "jestem z nim od początku", mimo że od samiutkich początków (jak i ja) nie byliście.

A ściągamy stąd: klik.

Przez dyskografie: Pezet


Pezet-Noon
Muzyka Klasyczna
T1-Teraz, 2002

4.5

 Klasyk. Jak w tytule.

Zawartość: różnorodna. Rozkminki ("Re-fleksje", "Bez twarzy", "Ukryty w mieście krzyk", "Te same dni, te same sny"), numery o dupach ("Seniorita", "5-10-15"), tracki follow-upy ("Slang"), kawałki o rapie ("Rap robię"), czy pokazy braggadacio ("Zimnafuzja") - jest tu wszystko, w dodatku na poziomie. Pezet jak żaden inny raper w tym kraju potrafi dryfować między stylistykami. Pokazuje to już na pierwszej płycie bez Onara. A że na bitach Noon, mamy rewelację sezonu i ważną pozycję w historii polskiego rapu. Znać ten album to wasz obowiązek.


Pezet-Noon
Muzyka Poważna
EmbargoNagrania, 2004

4.5

Klasyk nr 2.

A w tytule powaga. I faktycznie, powaga tu dominuje. Pezet się zastanawia, rozkminia, robi rachunek sumienia. Na chwilę wyluzowuje ("A mieliśmy być poważni"), ale tylko po to, żeby później znów puszczać w eter swoje mało optymistyczne, pełne zwątpienia przemyślenia odnośnie życia, branży, rodziny, przeszłości, czy ludzkiej (polskiej?) mentalności. Noon raz jeszcze bije na głowę sam siebie. "W Branży" - niezapomniany bit. Klasyk i w polskiej muzyce (rapie, jak kto woli), i osobisty. Wersy znam na pamięć. Ta płyta jest bezcenna, weź ją dobrze schowaj!


Pezet
Muzyka Rozrywkowa
Konkret Promo, 2007

4.0

Szok.

Bo już nie truskul, a dirty south i crunk. W sensie, tak w 2007 mówiło się i pisało. Dziś tak mocne porównania do Południa wydają się być nieco przesadzone. Jest imprezowo, są więc kluby, dupy, seks i hedonizm. Wbrew pozorom między wierszami wyczytuje się treści wcale nie tak wielce odbiegające od tych z poprzednich płyt. Forma jednak całkiem inna. Więcej bragga, większy nacisk na technikę i syntetyczne podkłady z imprezowym sznytem od Szoguna. Co by nie mówić o takiej wolcie stylistycznej, album wyszedł naprawdę bardzo dobry. Punchline'y zachodzą w pamięć. I nikt do tej pory w polskim rapie nie wymyślił lepszego soundtracku do apokaliptycznego rozpierdolu. "Gdyby miało nie być jutra". Najlepszy track z "Muzyki Rozrywkowej". Polecam, choć daleko mi do bycia hedonistą.


Pezet
Muzyka Emocjonalna
Future Mind sp. z o.o., 2009

3.5

I znów Pezet skręca w inną mańkę.

Teraz płacze. Płacze za kobietą, którą stracił. Na zawsze. I w ogóle. No, przybity chłopak. Mocno. A przez to monotematyczny. Ale w co drugim tracku znajduje sedno, razi taką linijką, że koniec: największy twardziel poskładany, bo przypomniał sobie osobę, do której to odniósł. Tu nie ma zniewalającej techniki i punchline'ów, jest za to lament i fantastyczna muzyka (bity to złe słowo) śp. Zjawina. Gdyby nie niepotrzebne remiksy, byłoby bardzo dobrze.


Pezet & Małolat
Dziś w moim mieście
KOKA Beats, 2010

3.5

"Muzyka Rozrywkowa" trzy lata później.

Tyle że z Małolatem. I ani to płycie szkodzi, ani pomaga. Pomaga za to Małpa (najlepsze tutaj "Nagapiłem się"). Albo Molesta. Na pewno nie Fabri Fibra - Włoch zawiódł. Treść nie zaskakuje: bragga, imprezy, rap, ciut przemyśleń. Mniej osiedla, więcej miasta. Produkcja po trosze inspirowana Wielką Brytanią. Tym, co się tam wyrabia. I niby to świeżość na polskim rynku. Ale całość jakby nie do końca żre. Zwyczajnie nie wyszedł ten album w 100%. Poziom kolejnych tracków określa sinusoida. Ale że dobre utwory mimo wszystko przeważają, to linia zaczyna i kończy bieg u góry.

Abradab - ExtraVertik (2012)


Abradab
ExtraVertik
Inna-My-Twórnia, 2012

3.0

[KLIK]

Tabasko - Ostatnia Szansa Tego Rapu (2012)


Tabasko
Ostatnia Szansa Tego Rapu
Asfalt Records, 2012

1.5

[KLIK]

VA - Grube Jointy 2 (2011)


VA
Grube Jointy 2
Grube Jointy, 2011

3.0

[KLIK]

Gospel - Piski, Zyski i Wytryski (2012)


Gospel
Piski, Zyski i Wytryski
self-released, 2012

3.0

[KLIK]

10: John Legend & The Roots - Wake Up! (2010)


John Legend & The Roots
Wake Up!
G.O.O.D. Music, 2010

4.0

Unowocześnione, lecz przy tym niespartaczone klasyki gatunki.

A właściwie tak mi się wydaję, bo tych klasyków nigdy w życiu nie słyszałem. Przepraszam, za wszystkie swoje grzechy bardzo żałuję i obiecuję poprawę. Ale dopiero wtedy, jak skończę się jarać "Wake Up!". John Legend wzorowo wykorzystał swoje umiejętności wokalne. A że członkowie The Roots to dobre grajki, to i instrumenty pięknie ze sobą współgrają i brzmią naprawdę doskonale. Hip-hopowe featuringi okazały się strzałem w dziesiątkę. To właśnie kawałki z udziałem Black Thoughta, Commona i CL Smootha mają największy hitowy potencjał z całego wydawnictwa. Bardzo dobry album. Wake up everybody!


10: Mama Selita - 1, 2, 3...! (2012)


Mama Selita
1, 2, 3...!
Aloha Entertainment, 2012

2.0

Brakuje tu mocy.

Rapcore, crossover, rap do gitar - jakkolwiek byś tego nie nazwał, zawsze na propsie. Obojętnie, czy Rage Against the Machine i Limp Bizkit, czy Bakflip i Sekaku Liveband - słucham chętnie. I Mama Selita miała być czymś podobnym. Tyle że nie wyszło. Brzmienie okej, jest żwawo, jest pierdolnięcie, ale Igor Seider, frontman i wokalista, nie daje rady. Żeby się chociaż wydarł, krzyknął, podniósł bardziej głos. Nie, po co. Jak on nie widzi w tym sensu, to dla mnie nie ma powodów, żeby słuchać, kupować, na poważnie recenzować. Przy ew. następnej płycie radzę popracować nad refrenami.

10: Oddział Zamknięty - Oddział Zamknięty (1983)


Oddział Zamknięty
Oddział Zamknięty
Polskie Nagrania MUZA, 1983

3.5

Tego słuchało się na prywatkach.

Trochę soft rocka, trochę mocniejszego łupania - na imprezie, przepraszam: prywatce, może lecieć w całości. A właściwie mogłoby, bo współczesność jest bezlitosna dla takiego brzmienia, jak te. Nie ma syntetyków, nie ma pulsującego basu, gęstych bębnów, a nawet wychudzonych rockmanów w obcisłych rurkach z angielskim akcentem, na dźwięk którego małolaty zdejmują staniki. Nie ważne. Raczej lekkie tematy, lekkie piosenki. Z różnym skutkiem. Najlepiej prezentują się hity (ale numer!): ckliwy lovesong "Obudź się" i znane wszystkim "Andzia i ja". W 2010 roku z Przystanku Woodstock wracałem właśnie z "Andzią" chodzącą po głowie (mimo że Oddział Zamknięty nie występował). I z "jajka są pachnące jak kwiatki na łące" - ale to już temat na inną opowieść.

10: C2C - Down the Road EP (2012)


C2C
Down the Road EP
Onandon, 2012

4.5

Dali najbardziej niedoceniony przez publikę koncert (z kwadrans trwał ten set?) na Hip Hop Kempie, a teraz dokumentnie rozjebali mnie epką. C2C, czyli 20syl, Atom, Pfel i Greem - czwórka turntablistów nie z tej ziemi (bo z Francji - taki żarcik, hehe).

Sześć numerów, w czasie których dzieje się tyle, ile na całym świecie w ciągu dekady. Dwa pierwsze numery, sztosy jak się patrzy, wołają tylko "chodź na parkiet". I ja faktycznie na ten parkiet wychodzę, mimo że w zwyczaju raczej nie mam, a przecież niejedna mówiła, że tancerz nielichy, że John Travolta to przy mnie total noname, że jak gorączka sobotniej nocy, to tylko ze mną. Hehe, żartuję. W pierwszym niszczy ustna harmonijka, w drugim mocno rozpoznawalny sampelek (no chyba, że nie słyszeliście o "Drin za drinem"). Dalej atmosfera się rozluźnia, bardziej chillin' niż anektowanie densfloru. W "F-U-Y-A" załącza się w ogóle całkiem inna jazda - mrok, nostalgia, trochę jakby Amon Tobin. Tak, dzieje się tu dużo spektakularnych rzeczy.

VNM - Etenszyn: Drimz Kamyn Tru (2012)


VNM
Etenszyn: Drimz Kamyn Tru
PROSTO, 2012

4.0

Śpiewać każdy może trochę lepiej lub trochę gorzej, ale nie o to chodzi, jak co komu wychodzi...

Właśnie w śpiewaniu tkwi problem tej płyty. Bo VNM nie umie śpiewać, a, mimo że jest tego świadom, śpiewa niemal w każdym tracku na "Etenszyn: Drimz Kamyn Tru". Lepiej w refrenach wypadają goście, przede wszystkim Marysia Starosta. No ale świeżość, przetarcie nowych szlaków, Ameryka, J. Cole, Drake. Fałszuje, brzmi generalnie dobrze. VNM mógł nagrać album taki sam jak fonograficzny debiut. Nie zrobił tego. I za to leci pierwszy props.

Drugi należy się za tak masakryczne flow, że Mes zaczyna się pocić ze strachu. Ktoś w tym kraju wreszcie przyspiesza niemal równie świetnie, co Ten Typ. VNM, zrobiłeś to, zuchu! Gdyby nie nieciekawa maniera rodem z "Niuskulu" w "Piątku", byłoby idealnie.

I chyba pierwszy raz u pochodzącego z Elbląga rapera forma nie przykrywa treści. Teksty są w końcu przemyślane, mają ręce i nogi i nie roi się w nich od pustych bragg z punchline'ami skierowanymi do bezimiennych MCs i Jimsona. Lub z abstrakcyjnymi, nietrafionymi porównaniami w stylu "Las jak Vegas". VNM z powodzeniem klei i o miłości, i o popularności, i o muzyce, budując swoje historie w oparciu zarówno o życiowe doświadczenia na rok po wejściu na legal, jak i o całkowitą fikcję ("Nigdy więcej"). Można się zastanawiać, gdzie leży sens wychwalania się znajomościami z polskimi raperami ("Zrobią to za mnie"), ale powiedzmy, że o tych wątpliwościach pomagają zapomnieć wpadające w pamięć linijki (mój hajs ma niezłe libido - często idzie jebać się, a Marysia była MOCNO w szoku).

A że "E:DKT" wyszło nakładem PROSTO, to i na bity narzekać nie można. Wytwórnia na brzmienie kładzie ogromny nacisk, ostatnio praktycznie każdy materiał z tej oficyny ugina się pod ciężarem znakomitych bitów. Tu SoDrumatic i Drumkidz dowalili z grubej rury, choć może za często sięgają po momentami nazbyt ckliwy fortepian.

I teraz sam się sobie dziwię. Nigdy za nim nie przepadałem. Ba, zwyczajnie go nie lubiłem. A dziś VNM jest moim fanem. Bo w niego wierzę - oby nie zmienił podejścia. A płyta? Dotychczas najpoważniejszy kandydat na miano rap krążka roku.

10: Pink Floyd - The Darkside of the Moon


Pink Floyd
The Darkside of the Moon
EMI, 1973

5.0

W dość obiektywnym rankingu RateYourMusic drugi najlepszy album wszech czasów.

Jak tu o tym dziele epokowym cokolwiek nowego napisać? Co nowego mógłbym wymyślić? Ja, mało tęgi umysł, zwłaszcza w temacie szeroko pojętego rocka. Emocji tu więcej niż w całym polskim hip-hopie, wirtuozerii tyle co na niejednym jazzowym wydawnictwie, a w dodatku materiał wyszedł przebojowy. Przebojowy nie na sposób współczesny, ale jednak przebojowy. "Money" i "Time" - moi faworyci. Przede wszystkim "Money". Choć nie ma tu moich floydowych ulubieńców ("High Hopes" i "Another Brick in the Wall"), zapuszczam dość często. Wstyd nie znać.

Wielkanoc?



Ja, w przeciwieństwie do tego pana, nie wątpię.

Tradycyjnie wesołych świąt, smacznego jajka i mokrego dyngusa. W poświątecznym tygodniu coś opublikuję, wierzę.

10: Perfect - UNU (1982)


Perfect
UNU
tonpress, 1982

4.0

Miałem 10 lat, gdy po raz pierwszy usłyszałem "Autobiografie" - mniej więcej, ale tak dobrze brzmi.

Parę szybszych piosenek, pełno charakterystycznych riffów. Trochę się wszystko zlewa w jedno, może przed 30 laty tak nie było. Ale teraz? Na pewno. Chyba że mówimy o "Objazdowym niemym kinie" lub "Wyspie, niebie, zamku" (ależ tu świetna linia melodyczna wokalu Markowskiego!). Albo "Autobiografii" - dziele epokowym, jednym z najważniejszych utworów w historii polskiego rocka (jeśli nie najważniejszym). Takie teksty chyba naprawdę powstają raz na 30 lat. Można się zastanawiać, który ze współczesnych utworów dorówna "Autobiografii". Bo właśnie choćby z uwagi na nią po "UNU" trzeba sięgnąć.

10: Dezerter - Kolaboracja II (1989)


Dezerter
Kolaboracja II
poljazz, 1989

4.0

Klasyk polskiego punka - brudna, antysystemowa muzyka, z której wszyscy brudni, antysystemowi raperzy powinni wynieść jakąś lekcję.

Bo te wszystkie protest songi - o tym, że było piękne społeczeństwo, ale wyzdychało - kopią po mordzie. Mimo że czasem są nieco za naiwne i zbyt zerojedynkowe. Wszystko podane bezkompromisowo i na ostro - marzy mi się koncert Dezertera w tym składzie i z taką zadziornością jak na "Kolaboracji II". Darłbym mordę i zbierał siniaki w pogo. Okej, intro i outro to spokojne i stonowane instrumentale - taka cisza przed i po burzy, klamra kompozycyjna - ale nie powinno to dziwić w momencie, kiedy między fuck the system wkradł się, powiedzmy, love song ("Wystarczy tylko chcieć"). Wywaliłbym jeden numer ("Dopiero tuż nad ziemią"), bo trochę zaniża poziom całości. A tak to przedni album (w dodatku, do dorwania za dwie dyszki!). Młodzi konformiści, wczorajsi anarchiści to nie tutaj. Brać w ciemno.

10: Hanna Banaszak - Hanna Banaszak (1986)


Hanna Banaszak
Hanna Banaszak
Polskie Nagrania MUZA, 1986

4.0

Ta pani naprawdę ładnie śpiewa.

Jeśli chodzi o lata 80. w muzyce, to dla mnie jest to jedno wielkie nieporozumienie. Ale nie tutaj. Hanna Banaszak ma świetny wokal i kozacki vibe, a instrumentarium, choć nie wielce rozbudowane, to dzierżone przez profesjonalistów (saksofon Zbigniewa Namysłowskiego i fortepian Marka Stefankiewicza - mega!). Gdzieś tam nieśmiało wkrada się funk, gdzie indziej ktoś chyba za bardzo zainspirował się Januszem Gniatkowskim i piosenką "Kuba, wyspa jak wulkan gorąca" ("Daj mi trochę złości"). Treść utworów w opcji "Jacek Cygan", ale tu to pasuje, tu się to sprzedaje. Jeden tekst dołożył nawet Wojtek Mann - przyszpanował angielskim, pokazał swą wrażliwą stronę, pięknie mu wyszło. Mało tego, album jest godnym materiałem do samplowania. Ostatnio Medium pożyczył sobie wejście z "Nadciąga banał" (sprawdź "Pralnię myśli" z "Teorii..."), a wcześniej ktoś dla Eldoki wyciął genialny saks z "Bo miłość zmienia życie zmienia w Veriete" (próbka wylądowała w mało znanym, choć zacnym "Deszczu"). Warto posłuchać, znać i mieć.

Chcę być Michaelem Jordanem rapu

Zostaję raperem. Serio, hehe.

W końcu tyle już płyciw przesłuchałem, tyle tej muzy pochłonąłem, że chyba będę w stanie coś mocnego nagrać, prawda?

No pewnie, że tak.

Pogadałem trochę z Siwym, tym Siwym od Lewego, i dał mi kilka cennych wskazówek. - Postaw na przekaz - powiedział. Więc idę za jego radą.

Będę tu na bieżąco publikował postępy swoich poczynań. Zacznę od klejenia szesnastek. Liczę na ostrą krytykę!!!

Na pierwszy ogień poszło rozliczenie się ze swoją blogową przeszłością. Kiedyś ja-blogger, dziś ja-raper. Byłem bloggerem przez przynajmniej 5 lat (jak słusznie zauważył ktoś na forum Ślizgu). Trudno się tego wyrzec z dnia na dzień. Tak samo jak trudno zapomnieć o tym, czego słuchało się wcześniej. Stąd skleiłem szesnastkę o mnie-bloggerze, pełną follow-upów. Kto wyłapie wszystkie?

Jestem super blogerem, a moje recenzje są ostre,
To dzięki mnie blogowanie jest dzisiaj modne,
Polecam dobrych jak Bartkos, Jacuś, Noid,
Hejtuję słabych Nowaków, Kruków, Pomazańców Bożych.

Jestem barmanem tej marnej blogosfery,
Pierwszy bloger, nie było jeszcze na legalu Weny,
Byłem za to ja, blog i mój zwariowany świat,
A rap na blogach nie był jeszcze gówno wart.

Jestem żarłokiem, wygrywam z anoreksją,
Mieszkam w Poznaniu, w dupie mam wielkomiejskość,
Jestem studentem i studentów szczerze nienawidzę,
A blogerzy są gorsi niż to, że Stilon gra w czwartej lidze.

Jestem z Gorzowa, Gorzów mnie propsuje,
Trochę się opierdalam, swoje posty like'uję,
A jak wracam do domu, to mam z kim bić pionę,
Bo dziękują za mojego bloga w tym Gorzowie.

LITE LIT KOWBOJ Z ZACHODU Z REJONU GORZÓW, SYNEK

Siwy mi napisał, cytuję: - Tego gówna nie da się zarapować, moja mordeczko. Ale widzę talent, widzę przekaz, widzę prawdziwie prawilne historie. Będzie z Ciebie dobry raper!!!

No to ja mu wierzę. Bądźcie czujni, nowe szesnastki już wkrótce!!!

Siwy/Lewy - Serce bije w klatce schodowej EP (2012)


Siwy/Lewy
Serce bije w klatce schodowej EP
self-released, 2012

Najgorętszy duet w podziemiu ze względu na nieprzychylne okoliczności wypuszcza epkę w okrojonym o połowę składzie. Ale że Lewy kocha uliczną, braterską miłością Siwego, materiał wydaje pod wspólnym szyldem. I jeśli tak wygląda połowa mocy tej grupy, trudno sobie wyobrazić, jaką siłę rażenia będą mieli we dwójkę!

Już po zapowiadającym epkę dissie na lamusów, lamusów w polskiej rap grze, czyli "Prosto w łeb", można było oczekiwać, że "Serce bije w klatce schodowej" okaże się niemałym wydarzeniem na rodzimej scenie. Lewy ani przez chwilę nie szczędzi języka. W "Rudej mendzie" otwarcie wyżywa się na byłym przyjacielu z jednego z gorzowskich osiedli, Rafale CWT. Punchline goni tu punchline, dwuwers "Szkoda, że jak Polska wchodziła do strefy Euro / To nie było tabliczki: RUDZI NIE PRZEJDĄ" prawdopodobnie na stałe zapisze się w annałach światowego hip-hopu. Inna sprawa, że nie jestem do końca przekonany, czy z taką prywatą powinno się wyjeżdżać na nomen omen ogólnodostępnych wydawnictwach. Nie lepiej byłoby załatwić sprawę z Rafałem bardziej prawilnie, w staroszkolnym, osiedlowym stylu na pięści (ew. jakieś liście na odmułę, hehe)? Zero szacunku dla takich lamusów i śmieci jak on, ale nie wiem, czy wszyscy słuchacze zrozumieją przesłanie zawarte w tym tracku.

Takie problemy nie powinny pojawić się w przypadku najlepszego na płycie kawałka - "Wszystko do nas wraca". Sama nazwa zdradza, że jest to klasyczny follow-up do hitu kwartetu B.O.K, w którym i Bisz, i Oer przypomnieli polskim słuchaczom, jak powinno robić się moralizujące, wyciskające łzy kawałki. Lewy poszedł jednak krok dalej, ukazując prawdziwe, z życia wzięte historie ("Znalazł Igę, lecz zataił HIV i zdjął gumę / Podzielił jej cierpienie, dziecko urodziło się rude"), a nie wymyślone bajki z morałem niczym Reksio albo inny Bolek i Lolek w TVP1 po godz. 19. Jeszcze dobitniej rzeczywistość odsłaniana jest w "Raport: Realia", po którego jednokrotnym wysłuchaniu już nikt nie powie, że wizytówką współczesnego ulicznego rapu made in Poland jest Chada. Chada mógłby co najwyżej czyścić Lewemu buty. Szczerość, wkurwienie i brud gorzowskich blokowisk przenikają tu przez siebie wzajemnie, zaś hasła w stylu "Ojcem życie, matką beton" z dumą można by nosić na koszulkach (choć Sokół dobrze powiedział, że takie slogany lepiej mieć w sercu).

Dwa pozostałe tracki należy traktować jako bonusy, ukazujące wszechstronność Lewego. Samym "Horrorstepem" odbiera Słoniowi koronę krajowego mistrza horrorcore'u, z kolei freestyle'em pokazuje takim wolnostylowym gamoniom jak O.S.T.R. i Te Tris, gdzie ich miejsce.

Nielichy talent, kosmiczne umiejętności - Lewy posiada właściwie wszystko, co niezbędne, aby zwojować polską rap grę. Wyróżnia go przede wszystkim jakże pożądana prawdziwość, której na próżno szukać u innych rodzimych MCs. I gdyby nie to, że osobiście znam się z Siwym, wystawiłbym "Serce bije w klatce schodowej EP" maksymalną notę. Nie chcąc być jednak posądzany o stronniczość, odmówię przyznania oceny liczbowej. Doskonale jednak wiecie, co macie z tym robić - jak tylko pojawią się pierwsze mirrory, pobierzcie ten fantastyczny materiał.

Wnosimy przekaz, pokazujemy szczerość - wywiad z Siwym (Siwy/Lewy)

Pierwsze wiosenne podrygi. Słoneczko przygrzało, otworzyłem niepierwszy browarek w plenerze (sprawdź na WzA). Spotkałem się ze wschodzącą gwiazdą podziemia, Siwym z Gorzowa Wielkopolskiego i zadałem mu kilka fundamentalnych pytań, które zainteresują zarówno najwierniejszych fanów, jak i tych, którzy dopiero Siwego, dzięki temu wywiadowi, poznają. Na poważne rozmowy przyjdzie jeszcze czas (po płycie?). Początkowo miałem dyskutować także z Lewym, ale niestety nie stawił się, gdyż był zwyczajnie niedysponowany.

Lite: Gdzie kupujecie brony przed piciem na murku?

Siwy: Kto powiedział, że na murku? Zdarza się na ławce, na chawirze, ale rzadko w klubie, bo tam piwo ponad pionę, więc się nawet nie porobimy… A dojebywać sie wódą na zewnątrz? Słaba opcja… Spożywczak albo supermarket, np. Tesco. Byle nie Lidl, bo tam mały wybór i chujowe browce typu Perlenbacher - siki dla dupeczek. Argusy niby mocne, ale tez lipa. Z resztą pogadajmy o rapie, bo to najważniejsze w naszych postaciach.

Racja, o rapie. Kto Wam pisze teksty, a kto komponuje muzykę?

Jak to bywa w przypadku prawdziwych: życie. Życie nas inspiruje i piszemy te teksty natchnięci życiem i tym co się dzieje dookoła nas. Muzykę komponuje Lewy. Robi to na komputerze, ale inspirki czerpie wszędzie i je robi nie tylko na kompie, ale ma do kompa przyczepione np. takie klawisze jakby do klawiatury i na tym gra i na kompie zmienia to na efekt innych instrumentów. Wiesz, on wali w klawisze a ci sie wydaje, że to np. gitara! To jest serio normalka wśród producentów. Choć niektórzy robią inaczej, np. tylko samplują, co my potępiamy, bo prawdziwy artysta-wirtuoz-podkładu musi sam sie okazać inwencją twórczą.

Teksty, jak już powiedziałem, piszemy sami. Ja, Siwy, piszę sam, Lewy też sam… Lewy mi nie odstaje pod względem tekstów i ich techniki, co usłyszycie na płycie, co jest epką - "Serce bije w klatce schodowej EP". Teksty napisał w kilka minut, ale jestem pod wrażeniem i powiem jeszcze, że to jest dowodem na to, że najlepsze teksty pisze się pod wpływem chwili. Tego, co podpowiada serce, a nie mózg, który bywa zwodniczy. No i bity też on sam wyklepie. Nie samplowane jak kiepscy producenci, których ksyw nie chcę wymieniać z litości, ale powiem, że chociażby Mentos. Lewy tworzy, nie odtwarza.

Kiedy zaczęła się u Was zajawka na rap?

Trudno to tak jednoznacznie nakreślić. Muzy słuchałem od małego. Zawsze mnie interesowały dobre rytmy. Lubiłem układać rymy, lubiłem składać sprawozdanie z tego, co się dzieje wokół mnie. O patologiach, o problemach. I to właśnie o tym teraz robię mój rap. W końcu się spełniłem. Rap się okazał tym mostem, przez który mogę słuchaczom podać to, co myślę i o czym zawsze chciałem im przekazać. Pierwsze kaseciaki podrzucał mi Rafał CWT, co je podpierdalał starszemu bratu. Nagły Atak Spawacza, Peja, Paktofonika - takie klimaty. Potem trochę ulicznego nurtu i trochę rozkminkowej poezji, której też się dotykam za kartką. Rafał okazał się fletem, rudą pała. Opowie o tym Lewy na epce, bo żal mi do wywiadu coś mówić. O tej rurze i parówie.

Lewy zaś z racji, że producent, to bardzo ambitnie podchodził do kwestii muzyki. W sensie, że podkładu, pod który daje się wokal. Ma dużo dużych czarnych płyt na chacie (nie CD). Często ich słucha w piwnicy i stamtąd czerpie inspiracje i te dźwięki powstają na jego klawiszach z taką lekkością i swobodą. Nie jak Ment, który jak znajdzie jakiś fajny kawałek, to od razu go kopiuje i podpisuje, że to jest jego bit. My się temu sprzeciwiamy. Z resztą, powiem na marginesie, Mentos utalentowany nie jest. W dissie powiedziane jest o fakcie proszenia Lewego o poprawienie linii basu. Lewy to zrobił, a Ment wrzucił bit i nie podpisał że to jest jego bas. Nie ważne, kto ma wiedzieć, ten wie, kto jest prawdziwy, a kto tnie w kutacha.

Wolicie internetowe propsy czy szacunek w gorzowskim środowisku?

Kumasz, fan to jest fan. Jeśli on ma dla nas emocje, to tak samo się cieszymy, jak je nam pokaże na necie, jak i przez ściśnięcie dłoni. W internecie zdobywamy dużo pozytywnych propsów, to fakt. W mieście często podbijają ludzie, pytają o rap, kiedy nowe kawałki, co jest bardzo miłe. Często mówią: - Siwy, ty jesteś inny od tych raperów. Inny to wyda parę płyt i od razu gwiazda - nawet nie spotkasz na blancie na ławerce. A ty jesteś normalny człowiek, pomimo że muzę robisz kozak.

I to sie ceni dla nas. Takich fanów szanuję i wszystkich, którzy nas wspierają poprzez promocje osiedlową, czyli rozprowadzanie płyt, czy kupowanie naszych koszulek. Szanujemy propsy od każdego, kto nie jest sprzedanym frajerem lub chce się na nas wybić, na naszych plecach. A wielu takich było i rozprawiliśmy się z nimi oczywiście lirycznymi pięściami.

Którego rapera wzięlibyście na bezludną wyspę i dlaczego?

W związku z tym pytaniem zadzwoniłem do Lewego, który teraz jest niedysponowany - los mu nie dał szansy bycia na tym wywiadzie. I on powiedział, że mnie. Ja to rozumiem, bo jesteśmy dobrymi ziomkami. Spełniamy sie obaj za mikrofonem - ja kumam go, on kuma mnie, bo w rapie mamy jedno serce, mimo że ciała mamy dwa osobne, rozkminiasz? Jak w studiu jesteśmy nad karteczką, kreślimy mocne słowa prawdy, to sie rozumiemy, uzupełniamy. Też bym wziął Lewego. A kogo jeszcze? Ziomków nie będę wymieniał (pozdro wariaty!), ale jest wielu raperów, których szanujemy. Głównie np. Bonsona za prawdziwość, Ensona, Karwana – tę trójkę raperów wymieniliśmy w dissie na lamusów, bo oni są nam bliscy muzycznie. Bonsona szanujemy za technikę rymu i bity Matka, Ensona za to że freestyle'owaliśmy z nim w kółeczku i dał respekt, a Karwana za zaproszenie na płytę. Mimo tylu kilometrów nas zauważył i zaprosił na płyciwo, które zaszczycimy swą obecnością, pozdro mordeczko. Chadę lubimy, chociaż nas podkurwił długopisami i promowaniem B.R.O - lamusa, wypromowanego lalusia, co skończy z rapem pewnie za pół roku, jak przestanie dostawać hajs od Tedzika. Lubimy Eldo za poetykę, Grubsona za pozytywny przekaz. Dużo by wymieniać… Jeżozwierza za bycie naszym polskim Tupackiem. Wielu ich jest, bez kitu. Oni wiedzą.

Zdarzało się Wam przywalić wzajemnie po mordzie? Często dochodzi do konfliktów w duecie Siwy/Lewy?

Sprzeczaliśmy sie nie raz. Ale po ryju to nie. Liście jakieś odchodziły, jak sie pizgaliśmy, ale zawsze potem serdeczne przeprosiny. Jednak przyjaźń ważniejsza od zajebania po ryju, taka prawda. Muzycznie jesteśmy zgodni. Raz się pokłóciliśmy też o Olgę (osiedlowa sucz), którą chciał potem robić Rafał CWT, ta ruda pała, którą dissujemy na epce… Ale coś mu nie wyszło, hahahahaha!

Co Wam dał wypuszczony niedawno diss?

To, że powiedzieliśmy prawdę. Propsy od dobrych graczy. Lamusi puścili focha - nas to cieszy, kosa z nimi to dla nas obowiązek. Fame'u dostaliśmy - ludzie sie zaczęli do mnie odzywać, żebym nagrał na ich bitach. Niestety nie rozumieją, że ja nawijam głównie pod Lewego, a do niego też pisały typy, żeby im dał podkład. No to jakieś odrzuty im zapodał, bo perełki i sztosiki zostawia dla mnie. Bo on czai, że tylko ja mogę na tych bitach zrobić, to co powinno się na nich zrobić.

Jaka będzie nadchodząca epka?

Będzie to epka, na której tylko Lewy będzie jechał niestety… Ale już na longplayu, "Betonu Poezja", będzie klasycznie: czyli ja daję wersy, a Lewy bity (no i może też da zwrociaka, bo sobie radzi na kozaku na majku, co chyba słychać). Będzie o problemach społecznych, czyli o tym, co nas dotyka, bo nie robimy rapu o gównie czy pipie maryny jak Dinal. Będzie na niej znajdywał się diss i taki kawałek, "Raport: realia" - o ciężkim życiu, o tym co wkurwia przez politykę po społeczniaków. Jeszcze "Ruda mendo" – utwór znów o problemach społecznych, bo bezapelacyjnie Rafał CWT, jak i reszta rudych, są problemem społecznym. Z kolei "Tablice płaczu" będą o nauczycielach - więcej nie zdradzę, niech to będzie tajemnicą. A "Szemrane biznesy" to storytelling - taki o gościu, co chciał zbyt łatwą ręką dojść do majątku. O oszuście jednym słowem. Grubo będzie, to mogę zapowiedzieć. Już teraz Lewy by pewnie potwierdził, bo on jest odpowiedzialny za tę płytę. Ja mu tylko szlifuje technikę, bo jeśli chodzi o przekaz to jest na wysokim poziomie. A przekaz najważniejszy. Niestety nie każdy to wie, np. Dinal, ale o nich nawet nie chcę mi się w tym wywiadzie gadać, bo bez kitu szkoda naszego czasu. My im powiedzieliśmy, co myślimy o nich w dissie, a nie odpowiedzą, bo się srają. To chyba proste.

Jesteście za legalizacją? Sami palicie?

Palimy i jesteśmy za legalizacją. Libertariańskie podejście do tego mamy - jak ktoś nie wie ocb, to niech włączy Google albo chociaż wróci do szkoły. Moim zdaniem każdy powinien za siebie odpowiadać i on sam wie, co jest dla niego najlepsze. Dopóki nie krzywdzi osób trzecich swoim działaniem, to nie popełnia się przestępstwa, bo gdzie nie ma pokrzywdzonego, tam nie ma przestępstwa. A w ogóle delegalizacja jest uciskiem na ludziach, na ich wolności. Jest wmówieniem ludziom ich niemożności decydowania o swoim losie i po prostu komunizmem. Coś jak Gomułka lub Gierek dla tych, co nie wiedzą wiele z histy. Jesteśmy też za legalizacja twardych narkotyków, lecz sprzeciwiamy się braniu ich. Nawijamy o ludziach, co ćpają i przegrywają życie, bo ćpanie niszczy życie. Byliśmy tego świadkami: Kamil przećpany, Wojtek przećpany. Nikt nam nie wmówi, że amfetamina, czy heroina są dobrymi, bo nie są. I to każdy powinien wiedzieć. Ale jakby chciał sobie wziąć narkotyk, to mu rząd nie powinien zabraniać.

Co wnosicie do polskiej rap gry?

Przekaz! Wnosimy, pokazujemy szczerość. Rap uliczny nie musi być bez kozackiej techniki, bo my tworzymy dobrą. Pod tym względem jesteśmy pionierami. Pokazujemy dzieciakom drogi w życiu. Wielu ludziom wnosimy uśmiech na twarze, więc nie tylko do rap gry wnosimy, czaisz? Pokazujemy nową świeżość, ale sam widzisz, jakie są realia. Nie jest o nas głośno jak o jakimś Huczu, dlatego że ludzie jeszcze nie skumali wszystkiego w naszych nutach. Daj nam 5 lat i ludzie się zaczną kapać, że chociażby "Serce bije w klatce schodowej EP" jest perełką podziemia i będą się bić w pierś, że nie podbili do nas o wersje fizyczną.

Co zmienilibyście w Gorzowie i dlaczego?

Mniej psiarni węszącej. Więcej koncertów, w tym naszych. Więcej grassu, dobrego Holendra, nie chujowej maczany. Więcej freestyle'owych ustawek, chociaż z tym frestyle'em to różnie bywa, bo on generuje do rapu dużo nieprawdziwości. Więcej właśnie przekazu w rapie, więcej kozackich płyt, więcej naszych fanów, chociaż czasem czuję, że jest ich zajebiście dużo i nie udźwignąłbym kontaktu z większą ilością ludzi. I więcej miejsc do spicia bronka i legalnego zjarania dżoja, a mniej skurwiałych klubów, gdzie naćpana młodzież wydaje hajs matuli. I ojca też w sumie.

Skąd się wzięły Wasze ksywki? Wielu sądzi, że Lewy jest gejem…

Z życia. Widzisz, że ja blondyn, tylko opierdolony na zero. Nie to, co B.R.O - jak go zobaczyłem, pomyślałem, że to jakaś dobra laluńka. A tak na serio, no widzisz sam. Dlaczego Lewy? Chyba jasne, że ma Lewandowski na nazwisko. A przecież od małego nie wołaliśmy na niego po nazwisku, bo po ryju wtedy nietrudno wygarnąć. To zrobiliśmy go Lewym. Gejem nie jest, chłopie. Jak go znasz, to wiesz, że dupy czasem obraca. Wiele na niego leci, bo robi kozackie produkcje i na majku jest bestią. I po prostu jest też spoko typem. Stąd nasze ksywy. Nie chcieliśmy kurde ksyw z dupy (jak Dinal), tylko z życia. Tak jak nas znano z tagu pod domofonem, tak niech nas znają w rap grze, którą, tak na marginesie, rozjebiemy za jakiś czas!

Pozdrawiamy czytelników tego bloga Litego. Maciek jest dobrym typem i ma zajawkę na prowadzenie tego o hip-hopie, i innej muzie, innych nutach - to się ceni! Muzyka w życiu każdego jest ważna i niech dla was będzie ważna, więc wbita na nasz koncert czy ustawkę z nami, by porapować. Nietrudno nas znaleźć… I wbita na nasz fanpage: www.facebook.pl/siwylewy. Tam świeże info od nas, do którego nie dotrzecie, jeśli nas nie znacie z podania graby w realu. Pamiętajcie, liczy się przekaz, w rapie prawda, nie wspierajcie gówna, tylko to, co z serca. Tylko. 5.

Zaginiony/Skajsdelimit - Legendy płynące z tych okolic (2012)


Zaginiony/Skajsdelimit
Legendy płynące z tych okolic
self-released, 2012

3.0

Dużo ciepłego soulu na samplach i dwóch słabo wyróżniających się raperów z warszawskiego undergroundu.

Mocno przeciętne umiejętności i czasem, nie zawsze, niebanalne podejście do ogranych tematów. Zaginiony i Skajsdelimit na dłużej nie zachwycają. Zdarza się, że o miłości, muzyce, Warszawie czy popularności nawijają ciekawie. Ale Ameryki lub sensu życia nie odkrywają. Za serce chwyta ino numer o przodkach, "Nie poznałem ich". Ciary na plerach, gdy Skajs nawija o zamordowanej przez Ukraińców prababci, gwarantowane. Zwłaszcza, jeśli po własnej rodzinie krążą podobne historie. Najwięcej dzieje się pod koniec płyty, w dwóch ostatnich numerach. A tam, prócz gospodarzy, elegancko zaprezentowali się goście, tj., odpowiednio, Klasiik (wers: "Wiem, że jestem Bogiem, ale czasem brak mi wiary... w siebie" póki co najlepszy w tym roku) i Duże Pe. Swoją drogą, są to zdecydowanie dwa najmocniejsze featuringi na płycie. Reszta zupełnie nie powala i to niezależnie od tego, czy mówimy o jakimś Rastamańku, czy znacznie bardziej uznanym Procencie. Co by jednak nie wadziło, każdy z tracków urzeka ciepłym soulem, z którego sampluje Kłapuh, producent całych "Legend...". Jeszcze parę lat temu takie bity były standardem w podziemiu. Fajnie, że ktoś znów bazuje na soulu i to od razu na takim poziomie. Kłapuh wygarnął kilka przednich próbek, jak ta w najlepiej brzmiącym na płycie "Wszystko się powtórzy". I nic mnie nie obchodzi, że ten sampel już się gdzieś słyszało. Obchodzi mnie bardziej to, że ta płyta mnie w ogóle obchodzi. Bo przecież to nic ponad przeciętność. A jednak "Legendy płynące z tych okolic" mają tzw. momenty. Co więcej, cała trójka włożyła w ten album mnóstwo serducha i słychać to na każdym kroku. To każe przewidywać, że jeśli tylko Zaginiony, Skajsdelimit i Kłapuh następną płytę nagrają trochę szybciej niż w 3 lata, to może być to całkiem dobry sztos. A nie tylko mocny średniak.

Laikike1 & Młodzik - Milczmen Screamdustry (2012)


Laikike1 & Młodzik
Milczmen Screamdustry
Stay True, 2012

4.0

[KLIK]

Afro Kolektyw - Piosenki po polsku (2012)


Afro Kolektyw
Piosenki po polsku
Universal, 2012

4.0

[KLIK]

Rap Reggae Love 4 (09.03.2012, Eskulap, Poznań)



[KLIK]


fot. Julia Przewoźniak

Wyga - wyga.co (2012)


Wyga
wyga.co
Embryo, 2012

3.5

Najbardziej niedoceniony przez rynek polski raper dokonuje rebrandingu i nagrywa solową płytę. Jan Wyga, wcześniej znany jako Jasiek, Gajdowicz Jan.

Niedoceniony, to i wkurwiony. A złość Jankowi służy. Przeładowany skrajnymi, negatywnymi emocjami track Wygi to albo track dobry, albo zajebisty. I to niezależnie od tego, czy to zwykła antysystemowa nawijka ("Konsument"), gadka o rap grze i sytuacji na rynku fonograficznym ("Nielegalne radio"), czy bardziej rozżalona niż wkurwiona konfrontacja dziecięcych marzeń z brutalną rzeczywistością ("Mama powtarzała zawsze"). W innej konwencji Gajdowicz z formą dryfuje to w górę, to w dół. Irytuje przede wszystkim powtarzalność tematów, zwłaszcza że Janek do tych niekończących się dyskusji nic nie wnosi (patrz: "Droga M.", czyli numer o marihuanie, w którym przedstawia ją jako swoją miłość). Całe szczęście, zdarza się Wydze zaskoczyć czymś oryginalnym, jak w przypadku utworu "Malkontent, choleryk i łgarz", gdzie świetne zwrotki dograł duet Dwa Sławy, który chyba najbardziej w łódzkim podziemiu zasługuje na wyjście na legal. Mam nadzieję, że dzięki tej płycie wypłynie. Tak jak wypłynął DJ Flip, syn Marka Dulewicza. Zaledwie 13-letni (sic!), a umiejętności mógłby mu pozazdrościć niejeden weteran. Starszy z Dulewiczów również poradził sobie kapitalnie. Zajął się produkcją i, podobnie jak rok wcześniej przy "Zeus, jak mogłeś?", pozamiatał. Uderza różnorodnie, czasem w miarę klasycznie, kiedy indziej z dodatkiem elektronicznych dźwięków. Najlepiej brzmią jednak bity z gitarowymi riffami i żywą perkusją w tle. I nie mówię tu tylko o numerze z gościnnym udziałem Bakflipu, ale kilku innych podkładach, które skomponował już sam Dulewicz. Wyga na takich bitach czuje się jak ryba w wodzie, a jego wkurwienie wypada na nich jeszcze dosadniej. I właściwie tylko dlatego solówka Janka pozostawia niedosyt. Rebranding udany, poziom albumu wysoki, ale... to nie jest nowy Bakflip. Pozostaje wierzyć zapewnieniom, że zespół powróci już w tym roku. Podczas tych oczekiwań polecam słuchać debiutanckiej płyty Jana Wygi, wcześniej znanego jako Jasiek, Gajdowicz Jan.

Gustoprześwietlacz 2.0: Chasiu


Naprawdę nazywa się Artur Chasikowski. W Ostródzie, skąd pochodzi, mówili na niego Zielony (nie wnikam). Tak jakoś wyszło, że ze mną studiuje. Nie wiem, może też chce zostać dziennikarzem, mimo że przecież nie trzeba kończyć dziennikarstwa, żeby nim być. Coś tam jednak w głowie ma, zatem istnieje szansa, że będzie miał o czym pisać, czy tam nadawać w radiu lub telewizji. Tak się też składa, że Artur prowadzi bloga. Bloga o wszystkim i o niczym. O teorii poznania tudzież teorii Poznania (cholera wie?). Polecam serdecznie (zawsze można się z nim pospierać, krytykę przyjmuje na twarz). Mało tego, wspiera także swoją skromną osobą cudowną inicjatywę, najlepszego super bloga w sieci, czyli kulinarno-prześmiewczego Wygrywam z Anoreksją, którego przyszło mi być redaktorem naczelnym. Współprowadzi też jakąś audycje w studenckim radiu, że niby o jakimś pograniczu między rockiem a elektroniką. Nie wiem, nie słuchałem, piątki wieczorem to mało przyjemny termin. No nic, koniec pierdolenia, sprawdźcie jego dychę:


AC/DC – Highway to Hell


Zawsze lubię zaczynać od klasyki. Australijski hardrockowy zespół to najbardziej kojarzące mi się z dzieciństwem dźwięki. Wychowany zostałem na winylach i kasetach które pieczołowicie zbierał mój ojciec, outsiderowy długowłosy buntownik jeżdżący na przerobionych w stylu west coast Junakach, K-750 i Dnieprach. Pierwsza pozycja na tej liście to swoisty ukłon w jego stronę za wspaniałą młodość, zaszczepienie wielu wartości i tego soczystego ciężkiego gustu muzycznego. Jeden z niewielu zespołów których płyty posiadam w ilości znacznej.

O.S.T.R. – Jak nie Ty, to kto?


Na hh otworzyłem się dopiero na przełomie drugiej i trzeciej klasy. Niektóre tracki podrzucał mi kumpel będący wręcz klonem Litoslava. Miłość do winyli, hejtowanie mainstreamu i po prostu ten pewien styl bycia. Chłopak pochodził z Łodzi, tak więc pierwszą rzeczą, którą wbijał mi do głowy, był Ostry, potem, idąc za ciosem, Fisz i Łona. Sam kawałek daje mi do myślenia, ile w tym życiu tak naprawdę zależy tylko ode mnie, bo „Jak nie ty, to kto?”.

NoXX – Noc



Too much, too young, too fast, chciałoby się zacytować Airbourne. Kawałek chłopaków z mojego rodzinnego miasta – Ostródy – to pozytywna dawka energii. Charakterystyczny wokal Jaśka Napieralskiego, przecinany porządnym krzykiem Pawła Krześniaka daje jeszcze więcej radości na żywo. Wydobywająca się z tych młodych – bo chyba najmłodszych w gustoprześwietlaczu – artystów moc potrafi postawić poprawić zjebany dzień.

Slipknot – Before I Forget


W okresie tzw. buntu, byli jedną z pierwszych kapel jakie chłonąłem. Obecnie dużo się mówi o ich pozerstwie, że są dla kindermetali i w ogóle beee. Nie specjalnie się tym przejmuję, dalej są jedną z kapel, które bardziej szanuję i będą ze mną przez najbliższe parę...naście lat. Za "Before I Forget" zgarnęli nagrodę Grammy w kategorii "Best Metal Performance". Wokal Coreya Taylora i niezwykle szybka perkusja Joeya Jordisona na podwójnym bębnie basowym – uwielbiam.

The White Stripes - Fell in Love with a Girl


Miałem całkiem spory dylemat nad tym, czy w tym miejscu powinni znajdować się The Wombats – Tokyo, czy może Arctic Monkeys ze swoim "Brainstorm". Wybrałem jednak White Stripes z kawałkiem o dziwnej miłości. Sam nie wiem, czy dobrze zrobiłem. Jeżeli chodzi o piosenkę to pachnie mi ona szalonym letnim życiem, uśmiechami, zapachem lasu, jezior i jabola... ewentualnie piwa. Życie szybkie i ulotne jak najpiękniejsza pora roku. Najbardziej rozwiązła, zachlana ale zapadająca w pamięci. Jednak dobrze wybrałem.

Audioslave – Show Me How To Live


Tak! Trochę klasycznego, surowego rocka. Jako że rzadko zdarza się, abym nabywał płyty w ilości znacznej (po prostu mam za dużo różnego rodzaju hobby, aby jeszcze łożyć na krążki), tak ich musiałem posiąść. Tak jak w teledysku, idealny kawałek do jazdy samochodem. Jeżeli uwielbiasz siedzieć za kółkiem tak jak ja, palić fajkę i gnać z kumplem gdziekolwiek, to powinieneś trzymać ten track w którymś ze schowków. W głosie Chrisa Cornella zawiera się cała filozofia życia. Nie zważając na słowa, jedynie czując jego barwę głosu wiesz, że chcesz żyć, a nie tylko przeżyć życie.

Skunk Anansie – Becouse Of You


Muszę nieśmiało przyznać, że z twórczością Skin bardzo się mijałem. Słyszałem ją wielokrotnie chociażby przy kawałku "My Ugly Boy", który mogłyby dedykować mi moje byłe – przynajmniej wiedziałbym, że są wściekłe i nadzieja na i tak trujący związek dla nich zgasła – poza tym gdzieś się mijaliśmy. Głupi ja. Na szczęście poszedłem po rozum do głowy i poświęciłem Skunk Anansie trochę swojej uwagi. I nie żałuję. Wokalnie Skin bije wszystkie kobiety na swoją łysą głowę. Złość, bezradność, rozczarowanie, żal oraz oczywiście pozytywne emocje, wypływają z jej ust w ten sposób, że zaczynasz żyć tym o czym ona śpiewa.

Helia – Alejandro


She's got both hands! Te słowa w ciężkiej jak kowadła ACME aranżacji, potrafią naprawdę poruszyć niejednego sceptyka liryki Lady Gagi. Gorąca krew płynąca w trancecorowcach z Włoch uczyniła niespodziewanie z "Alejandro" jedną z moich ulubionych piosenek. Zresztą nie tylko moich.
Mimo że reszta ich twórczości różnie pokrywa się z moim gustem muzycznym, tak ten track dał im zdecydowanie dużą sławę. Poprosimy o więcej!

Enter Shikari – Destabilise


Zdecydowanie jeden z moich faworytów do wszystkiego. Posłuchałem raz i zakochałem się bez końca i wcale nie mówię tu o konkretnym tracku. Zakochałem się w całej kapeli, we wszystkich ich kawałkach, dlatego powyższy wybór jest losowy. Trafia do mnie 95% ich twórczości, zjadam wszystko jak leci, rzadko się rozczarowując.

In Flames – Take This Life


Siła, moc, fitness, sport – jakby to powiedział Krzysiu Ibisz. Od pierwszej sekundy do naszych bębenków dobija się szybka stopa z bębnów zestawu perkusyjnego. Jest naprawdę ciężko, choć nie do przesady. Głos Andersa Fridéna (niepozorny brodacz w koszuli w kratę z dredami na głowie), mimo że opiera się na screamie, jest dla mnie ciepłym tostem z miodem. Słodki i rozpływający się w ustach, ale jednak drapiący w gardło. Kapela przez 22 lata istnienia zaliczyła kilka zmian, wydała 9 albumów, więc jest w czym przebierać. Mimo upływającego czasu wciąż odnajduję w nich moc.

Galus - Futura (2011)


Galus
Futura
U Know Me Records, 2011

4.5

Kupiłem w ciemno, a przystanąłem już przy pierwszym tracku. Repeat za repeatem, co przy użyciu staromodnego gramofonu, nie jest tak proste w realizacji jak na iPodzie. "Futura" skradła mi serce.

Nie zwróciłbym uwagi na Galusa, gdyby nie jego ogromny wkład w "Nowe dobro to zło" Hadesa, najlepiej wyprodukowanej polskiej płyty hip-hopowej 2011 roku. Swoją muzykę beatmaker z Olecka w 100% opiera o sampling. Sampling wprost z winylu. Konkretyzując, z wosków od stereotypowego dziada na pchlim targu. Efekt zaskakuje: brylują sample-perełki, a jakże charakterystyczny dla czarnych płyt brud aż bije po oczach.

"Futura" jest już znacznie bardziej wymuskana. Galus w większym stopniu zadbał o melodie, czasem aż do przesady. Najlepszym na to przykładem jest kawałek tytułowy, gdzie trzymające wszystko "za mordę" klawisze można bezbłędnie nucić jeszcze w czasie pierwszego odsłuchu. Sęk w tym, że w przypadku tego utworu producent znany także jako Pokój Czarnych Płyt niczego nowego nie wymyślił. Wykorzystał długaśny sampel z "The River" Ananda Shankara tak jak 7L na płycie "Seaving Seamus Ryan" Esoterica dwa lata wcześniej. Co nie zmienia faktu, że to piękna melodia. Serducho bije przy niej szybciej, dziewczynom miękną nogi. O to chodzi.

Z pięknem obcuje się tu przez cały czas. Niezależnie od tego, czy w danej chwili przenika nas nostalgiczny klimat paryskich knajp ("Lost Accordion"), czy czujemy się kilkanaście lat młodsi, zupełnie jak w końcówce lat 90., kiedy grało się w pierwsze trójwymiarowe platformówki na PC-ta ("Aquarius"). Nieistotne, czy bas charczy jak w rasowych dubstepach ("Spaceway"), czy słyszymy soundtrack do grypy ("Sicking suite") lub wieczornego odprężenia ("Valium"). "Futura" jest piękna. Po prostu. I nie obchodzi mnie to, że czasem tytuły znakomicie oddają charakter tracków (jak w króciutkim "Cubismie" - jestem pewien, że właśnie taką muzykę tworzyliby kubiści, gdy miast malować obrazy, przerzucili się na sampling i programowanie), a innym razem wzięte są one zupełnie od czapy ("Bombay Child").

Cudo. Dopracowane w każdym calu. Ameryki nie odkrywa, ale brzmi super. I to pianinko od Ananda Shankara w tytułowej "Futurze". Ach. Dla debiutu Galusa w U Know Me Records warto zainwestować w gramofon. Nawet w taki z gatunku lepszych. Naprawdę.

DwaZera - Płyta z czarnych płyt (2011)


DwaZera
Pokój z czarnych płyt
Prosto, 2011

3.5

Przy powstawaniu notatek na potrzeby tej recenzji przy każdym utworze musiałem napisać "Raku, co za biiiit!".

Poważnie, gdyby nie Galus, Hades i "Nowe dobro to zło", debiut DwóchZer nazwałbym najlepiej wyprodukowanym rap krążkiem ubiegłego roku. Skądinąd sukces oparto w obu przypadkach na tym samym kamieniu węgielnym: płycie winylowej. Tyle że Rak wykorzystał ją do bardziej klasycznych, zakorzenionych w latach 90. produkcji. Galus mimo wszystko trochę sobie u Hadesa pofiglował, przemycając parę oryginalnych smaczków. Tu jest mocno, równo i pięknie, ale bez eksperymentów i większej kreatywności. Wszystkie dobre ziomy, które dorastały wraz z wyczynami Michaela Jordana w Chicaco Bulls będą zachwycone. Gorzej, że te świetne bity trochę się marnują w towarzystwie przeciętnych raperów. Rak i Tomasina ani nie mają wiele ciekawego (i nowego) do powiedzenia, ani nie dysponują skillsami ponad średnią. Nawijka, owszem, poprawna. Ale gdy gościnnie melorecytują Diox lub Fokus, różnica jest więcej niż zauważalna. Niezły rap na wielokrotnie wałkowane tematy do pierwszorzędnych podkładów. I to w zupełności wystarcza.

PS Zeszły rok bez wątpienia należał do Prosto: przynajmniej dwie dobre (Hades, DwaZera) i jedna rewelacyjna płyta (Sokół z Marysią). Świetne recenzje, jakie zbiera nowe solo VNM-a, każą przypuszczać, że i w 2012 Prosto będzie ważnym graczem.

Fokus - Prewersje (2011)


Fokus
Prewersje
Fo&Ana, 2011

3.5

Wciąż pamiętacie kompromitującą "Alfę i Omegę"? Zapomnijcie. Smok wraca do formy.

Modlitwy do Boga, Allaha, Latającego Potwora Spaghetti i Afrojaxa zostały wysłuchane. Fokus zarzucił produkcję. Teraz bity klepią mu profesjonaliści: Magiera z Laską, Little z Chwiałem, Ostry i Jajonasz a.k.a. Lukatricks. I bardzo dobrze - podkłady trzymają wysoki poziom, a Fo skupił się na "całej reszcie". Doszlifował jeszcze flow, poprawił technikę i przysiadł nad tekstami. Nie popada w skrajności. Jak się wkurwia, to się wkurwia, ale nie przez całą płytę. Jak moralizuje, to też nie na okrągło. Nie płacze bez przerwy, tylko podnosi głowę. Co się nie da, jak się da? I tak dalej. Szpile wbija mocno i to nie tylko tym z własnego podwórka, do których zazwyczaj ograniczają się polscy raperzy. Taki Obama dostał konkretnie po łbie. I zmącona światowym kryzysem gospodarczym współczesna demokracja. Ale są tu też po prostu ładne numery, w których Fokus się nie spina i podnosi na duchu, a w refrenach przyśpiewują mu Losza Vera lub Gutek. "Dla każdego coś miłego", przy czym nie "wszystko i nic". Różnorodność spięta klamrą charakterystycznego stylu opartego na głosie, który zadziwia już od tylu lat. Nowe Pokahontaz może być grube. Czekamy.