Archive for 2011

2011: PL RAP

Dziesięć najlepszych płyt tego roku w polskim rapie. Moim zdaniem oczywiście. Lista jest z jednej strony subiektywna, wiele albumów odrzuciłem już na samym początku (patrz: Gural, Fokus, Ostry), w wielu coś mnie zirytowało na tyle, że nie brałem ich w ogóle pod uwagę przy tworzeniu tego rankingu (Tetris, Parias, Rasmentalism). Stąd parę niespodzianek. Z drugiej - cholera, pierwsze miejsce jest niepodważalne. Pozycja numer jeden wyraźnie odstaje od innych tegorocznych produkcji. Może nie pod każdym względem, ale jako całość - już tak. Jeśli ktoś uważa inaczej, to czekam na rzeczową argumentację. Wraz z wysunięciem kontrkandydata.

Blisko: Gadabit - Gadabit, Solar/Białas - Z ostatniej ławki, Kubson - Igła w stogu PCV, Jot - Odliczanie EP, Hurragun - Hurrap


10. L.U.C - Kosmostumostów
Z płyty na płytę L.U.C staje się raperem przystępniejszym. I bardzo dobrze. Wszystko idzie zrozumieć po trzech odsłuchach, mimo że wątków surrealistycznych nie brakuje. Wrocławski koncept na plus, walka o dizajn przestrzeni publicznej na plus, goście też. Jeśli z góry przekreśliliście "Kosmostumostów", bo to przecież ten przeintelektualizowany MC w srebrnych spodniach, to przemyślcie sprawę jeszcze raz. Nie bez przyczyny L.U.C otwiera tę dziesiątkę.


9. W.E.N.A. - Dalekie Zbliżenia
Tak na klasyczną modłę, bardzo fajnie. Może nie spełnia wszystkich nadziei pokładanych w Wudoe, ale poniżej poziomu nie schodzi. Za długa? Trochę. Ale Aptaun wydał "Dalekie Zbliżenia" na wosku, gdzie te gorsze numery wzięły i wyszły. Wniosek? Sprzedałem cedeka i czekam aż listonosz przyniesie winyl. Aha, w "Do dnia, w którym" Włodi nawinął zwrotkę roku. A to nie jest jedyny dobry numer na płycie. Ale to już sprawdźcie sami.


8. B.O.K - W stronę zmiany
Wszechstronna ekipa. Pod każdym względem. Bisz, który każdy kawałek widzi zupełnie inaczej - łapy w górę, pogmatwane storytellingi, żeglarskie metafory, braggadacio, umoralniające gadki. Oer, który od ciągłego żonglowania stylistykami powinien zadomowić się w cyrku - koncertowe bomby, ckliwe melodie, jazzowo-swingowe zabawy i żywe instrumenty (od gitar, przez perkusję, aż po smyczki). Do tego Kay, którego głos, umiejętności wokalne i niezwykły vibe wznoszą "W stronę zmiany" naprawdę wysoko. No i jeszcze DJ Paulo, może żaden wystrzałowy turntablista, ale znający się na swojej robocie. Mało?


7. Hades - Nowe dobro to zło
Najlepiej wyprodukowany album tego roku. Hades, gospodarz płyty, jest tu niestety w ostrej defensywie, mimo że nawija równo, na przyzwoitym poziomie, czasem rzucając interesującym pomysłem na utwór. Cały poklask skrada mu bowiem Galus, czyli - dla reprezentanta Warszawy, Bródna, Prosto i HiFi Bandy - najlepszy producent w tym kraju. Całkiem możliwe. Na pewno najlepiej korzysta z przeogromnej potęgi winylu, opierając bity w 100% o czarne płyty (druga ksywka - Pokój Czarnych Płyt - zobowiązuje). Każdy, nawet najmniejszy dźwięk jest samplowany - to słychać i to ma w sobie prawdziwą moc. Jedna z dwóch, obok piątej pozycji na liście, sporych niespodzianek w tym roku.


6. Ten Typ Mes - Kandydaci na szaleńców
Mesiak nie stoi w miejscu. Są dubstepy, drumandbassy, czy numery punkrockowe. W niektórych utworach nawet nie ma rapu, jest za to sam śpiew. Mało tego, Piotrek bez pretensjonalnego ekshibicjonizmu rośnie na jednego z bardziej szczerych MCs w kraju. Przyznaje się do aborcji, neguje zasadność powstania warszawskiego. W przeciwieństwie jednak do poprzedniej płyty, "Zamachu na przeciętność", ogranicza ogniste punchline'y, a pojedyncze kawałki nie potrafią skopać mniej szlachetnej części pleców tak mocno, jak robiły to "My", "Zamach na Jana K.", czy "Welcome / Wilkommen". Ale i tak dzieje się dużo. Zachęcam do poznania wersji "Kandydatów..." z drugim, bonusowym krążkiem. Tam też są mocne sztosy.


5. Tomasz Andersen - Wbrew Wskazówkow
To sobie Roszja wymyślił. Przenieść się w przyszłość, tak o 70 lat i opowiedzieć historię, w której sam bierze udział. Właściwie nie on, tylko jego alter-ego, niejaki Tomasz Andersen. Musiał naczytać się i naoglądać science-fiction, gdyż wszystko opowiada tak zaradnie i sugestywnie, że nawet Dmitrij Głuchowski (autor powieści "Metro 2033") nie wymyśliłby tego lepiej. Historię z odmrażaniem celebrytek w tle podaje z humorem i wdziękiem godnym Sfondu Sqnksa, tj. składu, który w zamierzchłych czasach współtworzył. Trochę to zaskakujące, że w tym zestawieniu znalazł się właśnie reprezentant Wrocławia (i to jeszcze tak wysoko), ale koncept wyszedł mu niebanalny, najlepszy w tym roku - za to należy go uhonorować.


4. Medium - Teoria Równoległych Wszechświatów
Debiut roku. W sensie, że na legalu. Bo Medium to żaden debiutant, obecny na scenie przynajmniej od trzech lat. Kibicowałem mu od początków jego kariery, na pewno tej jej części wychodzącej poza miasto Kielce. Na "Teorii Równoległych Wszechświatów" zarzuca może wszechstronność, techniczne fajerwerki i śpiew (to w końcu drugi raper po Mesie, któremu jeszcze zależy i który nie straszy dzieci swoimi umiejętnościami wokalnymi). Zarzuca na rzecz naprawdę intrygującego konceptu, którego sednem jest podróż w głąb ludzkiej świadomości przy użyciu metafor z pogranicza świata naukowego i mistycznego. Barwne opowieści, ciekawe teorie filozoficzne i muzyka wyprodukowana ze smakiem, wyczuciem i - jak zwykle u Mediuma - na najwyższym poziomie. Można się w tej płycie zakochać. Albo dzięki niej trochę bardziej poznać siebie i nieco inaczej spojrzeć na otaczający nas świat.


3. Łona i Webber - Cztery i pół
Ten to ma łeb. Ktoś w tym roku u Rawicza powiedział, bodajże Wudoe, że Łona, pisząc tekst, od samego początku wie, jak go zakończy. I ma chyba, cholera, rację, bo nie wyobrażam sobie, żeby puenty swoich utworów, te doskonałe zakończenia kawałków również z "Cztery i pół", reprezentant Szczecina mógł wymyślać na poczekaniu, bo mu akurat rym pasuje. Mózg nie lada, pewnie mógłby pisać wiersze. Albo być nowym Kazikiem, gdyż poziomem socjologicznych obserwacji mu dorównuje, a może nawet i przewyższa. W dodatku wykłada jasno, klarownie i całkiem przejrzyście, choć - racja - niektórych numerów nie skuma się za pierwszym odsłuchem. Także dlatego, że bardziej uwagę przykują zabawy Webbera, który kontynuuje odstawianie sampli na rzecz dźwięków granych. I wychodzi mu to na dobre. Łonsonie, Łebsztyku - znów to zrobiliście. Zespół muzyczny Łona i Webber (w składzie: Łona i Webber) - polecam.


2. Zeus - Zeus, jak mogłeś?
Zaskakujące pokazanie gestu Kozakiewicza. Komu? Tym wszystkim fanom, którzy fanami są dopóki artysta stoi w miejscu, gdy nie próbuje niczego nowego, nie robi niespodzianek i spędza czas na nawijaniu o tym samym na tak samo brzmiących bitach. Już sama akcja promocyjna płyty była dla nich policzkiem. Grzywka. U rapera. Na emo pozuje, czy o co chodzi? Okazało się, że to tylko jeden z elementów układanki - przemiany jaką Zeus przeszedł od poprzedniego krążka. Funkowe bomby zostawił w odwrocie, stawiając na gitary i chadzanie to ścieżką Maleńczuka ("Lato w mieście Łódź"), to drogą Kultu ("Jesteśmy źli"), to w zupełnie inną mańkę. Marek Dulewicz dołożył tu trochę od siebie i bardzo dobrze. Po "Co nie ma sobie równych" i "Albumie Zeusa" produkcje Kamila trochę się przejadły. Władca Olimpu w charakterze rapera też miecie, odgrywając multum ról, za każdym razem mocno nieprzeciętnych. Pomysłowy chłop, nie ma co. No i nie jednorodne flow, jak to w zwyczaju mają polscy raperzy. Za każdym razem inaczej, zmiennie. To się ceni.


1. Sokół i Marysia Starosta - Czysta Brudna Prawda
Płyta roku. Zdecydowanie. Równa, wysoka forma przez cały krążek. A jest tego 19 utworów. Sokół na takim poziomie, jaki osiągnął bodaj raz w życiu, w polskim storytellingu wszech czasów, "Każdym ponad każdym" (wiem, mówię to na okrągło). Czysta brudna prawda wyłożona prosto na stół, bez ogródek i gryzienia się w język. Szkoda, że mało tu miejsca na pozytyw. Wojtek dość pesymistycznie (a może po prostu realistycznie?) patrzy na świat. Nie jest jednak tak pretensjonalnym smutasem jak Bonson czy Huczu. On sobie w tym świecie radzi. Może dlatego, że przy boku ma Marysię, która tak pięknie śpiewa mu na "Czystej Brudnej Prawdzie". I nie, że w chórkach i refrenach. Zwrotkę też pociągnie. I to jak. Rzecz całkiem świeża jak na nasze podwórko, niesłychanie mocna. W 2011 - bezkonkurencyjna.

2011: Wpadki

Sponsorem dzisiejszego zestawienia jest wyraz "nuda" odmieniany na wszystkie sposoby i przynajmniej w dwóch językach. Wpadkami zazwyczaj zostawały bowiem te produkcje, przy których wynudziłem się niewyobrażalnie, mimo że zapowiedzi wskazywały na co innego. Wpadki, czyli więc rozczarowania, a nie koniecznie najsłabsze płyty tego roku. Osobiste, subiektywne rozczarowania. Bez przyznawania miejsc, bo jak stwierdzić, czy gorszy od nieudanych powrotów Jimsa i Jobixa był pseudokoncept Tetrisa lub marna forma tekstowa Staszewskiego? Zupełnie inne bajki. Po prostu dziesiątka moich największych rozczarowań.


Duże Pe - Nowoczesny hip-hop vol. 1
Marcin ulega modzie na dubstep i Wielką Brytanie i jeszcze śmie mówić, że szalony crossover, którego się dopuścił, zasługuje na miano "nowoczesnego hip-hopu". Brawo za odwagę, lecz, niestety, wyszedł koszmarek jakich mało. Na tym charczącym basie Pe nie brzmi za naturalnie, a od wylewającej się z rozgłośni radiowych, dubstepowej nowej wersji "Na raz" może zaboleć głowa. Później wyszła jeszcze druga część mixtape'u - już nie darmowa i ponoć lepsza. Nie przekonałem się jednak, aby po nią sięgnąć. Wybaczcie, w tych klimatach, choć niekoniecznie aż tak bliźniaczych, to wolę Dizzee Rascala.


Fisz Emade - Zwierzę bez nogi
Kiedyś to teksty Fisza były niezrozumiałe. Dziś są one proste jak budowa cepa, a wątpliwości budzi jedynie zachowanie braci Waglewskich. Już garażowe Kim Nowak należało rozpatrywać w ramach kategorii zachcianek i widzimisię rodzeństwa. Naśladownictwo Beastie Boys wychodzi im jeszcze marniej. No, nie tyle "im", co Fiszowi, bo Emade jak zwykle przywalił całkiem konkretnie. Hrabia Miód używa utartych, nic nie wnoszących frazesów, które i tak giną w hałasie robionym przez Piotrka. Można się tylko zastanawiać, co gorsze.


Jimson - Ucieczka z wesołego miasteczka
Przekombinowane, przeintelektualizowane i przeciętnie nawinięte. I to ma być powrót króla? O zgrozo, multum osób porównuje Jimsona na "UZWM" do Mesjasza, oddając - i raperowi, i samej epce - hołd, na którą w tym roku nie zasłużyła żadna płyta, a co dopiero tak marna jak ta. Zerowa treść ukryta pod skomplikowanymi, przesadzonymi metaforami. Ale Jims ma sajkofanów, którzy będą tak długo dłubać w słownikach, aż wycisną z każdego z utworów 100%. Tylko czy o to w tym wszystkim chodzi?


Kazik Na Żywo - Bar la Curva / Plamy na słońcu
Kto myślał, że Kazik znów zacznie rapować, ten się grubo rozczarował. Kto sądził, że Staszewski wciąż będzie w wysokiej formie tekstowej od początku do końca, a nie tylko na potrzeby singla, ten się tłusto zawiódł. Kto uważał, że lider Kultu dalej potrafi tuszować swoje braki wokalne, ten postradał zmysły i jest opasły niczym sam Kazes. A nie, Kazik ponoć schudł, więc nie umrze tak szybko z powodu cukrzycy lub innej choroby wieńcowej. Radujmy się! Ale nie przy dźwiękach nowej płyty KNŻ, bo poza "Plamami na słońcu" i "Balladą o Janku Wiśniewskim" nie oferuje ona nic ciekawego. Kazik się skończył?


Maleo Reggae Rockers - Rzeka Dzieciństwa
Gdyby cała "Rzeka Dzieciństwa" składała się tylko z freejazzowej wstawki w "Pod papugami", byłbym całkiem kontent. Ba, dałbym Malejonkowi medal ze szczerego złota za nagranie płyty dekady. Ale jest jeszcze parę numerów, marnych jak zwrotka Wilka w "Kiedy byłem małym chłopcem". Po raz kolejny utwory sprzed lat zostały zmasakrowane. Miła odmiana, że tym razem nie przez Grabaża i jego Strachy na Lachy.


Mroku - Bajki Robotów
Synonimem tej płyty jest wszechobecna nuda. Mroku żadną linijką nie zaskakuje, a miał to przecież w zwyczaju na projektach poprzedzających "Bajki Robotów". Mało tego, poziom jego narzekactwa na politykę i polityków oscyluje gdzieś w okolicach demotywatorów i kwejka. Sprawy nie ratują też bity (głównie Mahyn i BobAir), które także, choć nie zawsze, nużą. Aż dziw bierze, że akurat tym albumem Mroku zwrócił na siebie uwagę Fonografiki, która postanowiła ją wydać w oficjalnym obiegu (acz bez większej promocji). Mam nadzieję, że w jakiś sposób przyczyni się to do nagrania lepszej płyty w przyszłości.


Red Hot Chili Peppers - I'm With You
Coś jak "Stadium Arcadium", "By The Way" i te gorsze piosenki z "Californication". Czyli że spoko? No gdzie. Śmierdzi nudą na kilometr. Jeszcze jakby Red Hoci dołożyli jakiś przebój. Ale nie. Na co hity, na co szlagiery? Przesłuchałem raz i wyrzuciłem kompakt przez okno. Żartuję, materiał poleciał bodajże pięciokrotnie. I nie z cedeka, tylko z nielegalnie pobranej paczki empetrójek (sorry, Anthony). No i ten, nie chciałem marnować czasu i energii na usuwanie folderu "I'm With You" z dysku, o opróżnianiu kosza nawet nie mówiąc.


Starszy Brat - Beaty, Rymy, Weekend
Miał być wielki powrót Zkibwoya po latach, był przegadany album od trzech podstarzałych, podobnych do siebie kolesi. Rodzina na pierwszym miejscu, praca jako środek do zapewnienia jej szczęścia i dobrobytu, a rap to czysta, weekendowa zajawka - taka jest mniej więcej wymowa płyty (bootlegu?) Starszego Brata. I fajnie, ceni się dojrzałe podejście. Tylko jak przy nim nie zasnąć?


Tetris - Lot 2011
Tet nie przekonuje ani wybujałym konceptem, ani sobą - jakby mniej kreatywnym i zajadłym niż na płycie poprzedniej. Fajne są single, ale poza tym - nic ciekawego. Zwyczajnie wieje nudą. Dobrze, że chociaż bity dają radę. No, zazwyczaj. Bo niektóre wycieczki wydają się zbyt odważne. Albo te przesłodzone, wręcz cukierkowe dźwięki. Fu. Miała być płyta roku, a jest wpadka. Tetris spada z podium dla najlepszych polskich MCs. Mam nadzieję, że tylko chwilowo.


Warszafski Deszcz - PraWFDepowiedziafszy
To ma pływać, to ma głową kiwać. Jacku, Michale - nie tym razem. "PraWFDepowiedziafszy" nie buja ani przez moment. No, pierwszy singiel daje radę. Ale reszta? Boooring!!! Tedunio, Numerze - pieprzycie trzy po trzy. Niby jak zawsze, tyle że jakoś bez chemii, na jedno kopyto. I co z tego, że TDF dołącza na koniec manifest pierwszej klasy, trafnie oddający zidiociałe środowisko kultury czterech elementów w Polsce? Co z tego, skoro płyta nie żre? Co z tego, skoro nie chce się do niej wracać jak do "Powrócifszy"?

2011: Koncerty

Byłem na paru koncertach. Na kilku nawet za darmo. W każdym razie, było tego znacznie więcej niż w 2010. Pokusiłem się więc o ranking tych najlepszych. Oczywiście nie najlepszych w ogóle, czy nawet w kraju. Takie zestawienie nie jest możliwe do ogarnięcia przez jednego profesjonalistę, a co dopiero przeze mnie, chłopa z ograniczonymi możliwościami. Poniżej zamieszczam jedynie wykaz najlepszych koncertów, w których miałem okazję uczestniczyć. Jeśli którykolwiek z wykonawców z mojej dziesiątki będzie grał gdzieś u Was w pobliżu - nie zastanawiajcie się długo, tylko rozbijajcie świnkę skarbonkę i kupujcie bilet.

10. Łona i Webber (29.10, W Starym Kinie, Poznań)
Udany występ promujący świeżo wydany album duetu, płytę "Cztery i pół". Humor Łonsonowi dopisywał, tak jak i Łebsztykowi, Rymkowi i publice złożonej w 75% z miejscowych hipsterów. Szkoda, że bez The Pimps. Dzień wcześniej Łona i Webber grali z zespołem w Warszawie, więc dlaczego nie mogli ściągnąć ich także do Poznania? Ta zagadka pozostanie nierozwiązania teraz i zawsze i na wieki wieków.

9. Sokół i Marysia Starosta (3.12, Eskulap, Poznań)
Z tego, co Sokół napisał na swoim fanpage'u, w Eskulapie oklaskiwało go około tysiąca fanów. Wow. Więcej ziomów na hip-hopowym koncercie widziałem tylko na Kempie, ale nie ma co porównywać. Tłum krzyczał nie tylko, że da radę i że Marysia była lekko w szoku, ale również śpiewał wraz z panną Starostą wszystkie jej kwestie z "Czystej Brudnej Prawdy". Charyzma, energia, profesjonalizm. Będę dobrze wspominał.

8. Afro Kolektyw (21.06, 1500 m^2, Warszawa)
Mając w pamięci nędzny występ Afro w Gorzowie - mega zaskoczenie. Gorąco i absurdalnie do tego stopnia, że w czasie pierwszego wykonania "Wiążę sobie krawat" walnął prąd (co nie zraziło Afrojaxa i pojechał utwór unplugged). Nowości były grane. I prawda, wypadają one bardziej piosenkowo, mniej hip-hopowo, ale w ostateczności całkiem dobrze. Widać było zaangażowanie, Afro odpalił muzyczne super moce i na bisy Kolektyw wychodził dwukrotnie. Super atmosfera.

7. Tetris + W.E.N.A (17.08, Hip Hop Kemp, Hradec Králové, Czechy)
Spontaniczna kooperacja wypełniła hangar po brzegi (wieść niesie, że drugie tyle osób koczowało na zewnątrz). Raz ja, raz ty, na koniec wspólnie - proste pomysły są najlepsze. Tet z Wudoe razem stanowili nową, lepszą jakość. Nigdy nie byłem na solowych koncertach obu panów, ale na Kempie pokazali, że są stworzeni do to, by grać razem. Czekam, aż ogłoszą wspólną trasę. Będę tam.

6. Matisyahu (18.06, II Life Festiwal, stadion MOSiR, Oświęcim)
Reggae + rap + beatbox + żydowskie modły + elektronika + Syjon + Babilon + Dub Trio + perkusista Dub Trio + miejsce koncertu + współtowarzysz podróży spóźniony na pociąg + najgorsza pizza w życiu + spanie na dworcu wraz z całym festiwalem = świetny, emocjonalny występ Matisyahu + bardzo fajna wycieczka, którą się zapamięta na długo. Polecam takie tripy.

5. Luxtorpeda (27.11, Eskulap, Poznań)
Mam wrażenie, że do dziś nie słyszę normalnie. Poziom decybeli na pewno przekraczał próg bólu. Fanom Luxtorpedy to jednak nie przeszkadzało. Mocne granie od początku do końca, kocioł pod sceną jak Jugosławia w latach 90. - każdy na każdego, oraz multum pomysłów na prowadzenie koncertu z uroczym finałem na zakończenie. Jedyny minus: mało miejsca w szatni. Cóż, Eskulap.

4. Andreya Triana (25.11, SQ, Poznań)
Kazała na siebie czekać ponad półtorej godziny, ale wybaczyłem jej właściwie w sekundę. Ciepły głos rozgrzewał, instrumentaliści wprowadzali w trans, a od pięknego śpiewu Andreyi człowiek się rozpływał. Triana czarowała życzliwą osobowością, a w czasie bisów postawiła wszystkich uśpionych na nogi beatboxem w stylu Dub FX-a, coverując przebój "Sweet Dreams" Eurythmics. Wspomnień nie popsuje ani obsuwa, ani bogata, głośno rozmawiająca młodzież przy barze.

3. Beat Torrent + Hocus Pocus + C2C (19.08, Hradec Králové, Czechy)
Na początek - kapitalne show Pfela i Atoma. Przewinął się właściwie każdy gatunek, a te wizualizacje... Kosmos. Następnie - Hocus Pocus. Równie wspaniale. Milion pomysłów na minutę, świetny liveband i doskonała komunikacja z, niestety, dość niekumatą publiką. Dalej - C2C, czyli Beat Torrent plus DJ Greem i 20syl z Hocus Pocus. Pokaz najwyższych turntablismowych umiejętności. Czapki z głów. Na koniec - jeszcze raz Hocus Pocus. Później można już było umierać.

2. Arcade Fire (24.06, Torwar, Warszawa)
Z Torwaru wyszedłem pod takim wrażeniem, że pomyliłem autobusy i zupełnie nie wiem, jakim cudem trafiłem w miejsce mojego noclegu. Ośmiu muzyków w zespole, prawie każdy umie grać więcej niż na jednym instrumencie, więc z tego korzysta i mniej więcej co utwór dochodzi do roszad. Efekt jest niesamowity, a jak dołoży się do tego jeszcze żywiołowe reakcje, swego rodzaju "życie" graną przez siebie muzyką, to wychodzi obrazek, na który można patrzeć z otwartym dziobem. Można, ale się tego nie robi. To przecież koncert, tu trzeba się bawić.

1. Łąki Łan (6.08, XVII Przystanek Woodstock, Kostrzyn nad Odrą)
Najbardziej pokręcony koncert tego roku. Nic dziwnego, absurdalny image to domena Łąki Łan. Pomysłów bez liku, energii co nie miara i ostre pogo, choć ani przez chwilę nie zasługujące na miano najniebezpieczniejszej rozpierduchy tego festiwalu. Ba, Paprodziad i spółka poprawili kilkusettysięcznej armii humory po rozczarowującym występie gwiazdy XVI Przystanku Woodsctock, brytyjskiego The Prodigy. Jurek Owsiak nawet sobie zażartował, że całkiem znane zespoły supportują dziś Łąki Łan. I coś w tym faktycznie było. Złoty Bączek jak nic. Mam nadzieję, że w przyszłym roku funky z pola znów usłyszę w Kostrzynie. Nowa tradycja festiwalu? Nie mam nic przeciwko.

2011: Reszta

10 pozycji spoza polskiego hip-hopu, które słuchałem i które zasługują na wyróżnienie. Bez miejsc, bez żadnej hierarchii. Kolejność alfabetyczna.

 
DJ Ike - Listen
Bardzo ciekawy materiał od didżeja, który w swojej karierze współpracował z połową polskiej sceny hip-hopowej. Co najważniejsze, nie trzyma się kurczowo rapu. I dla niego jest tu miejsce, jednak nie dominujące. "Listen" to eklektyczny kolaż, w którym ładnie śpiewające wokalistki uzupełniane są bałkańskim zespołem folkowym i elektroniczną muzyką z nieodżałowanymi, dubstepowymi wycieczkami w tle. Brzmi to naprawdę dobrze, a laurkę upiększają goście, wśród których znaleźli się m.in. W.E.N.A., Hades, Starszy Brat, PeeRZet, Flint, Joanna Stolarska czy Hanna Drewnowska. Płyta przeszła trochę bez echa, a szkoda. Najbardziej niedoceniony krążek tego roku?


CunninLynguists - Oneirology
Wg średniej ocen na Rate Your Music najlepszy album hip-hopowy tego roku. Dziwi mnie to tym bardziej, że wcale tak bardzo "Oneirology" się nie jaram. Jasne, to dobra płyta, ale jakoś daleko jej do "Southernunderground" czy "A Piece of Strange". Także bez hitów na miarę "Lynguistics". Tak słaba konkurencja? Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Może wypowie się ktoś siedzący bardziej w temacie?


Looptroop Rockers - Professional Dreamers
Po 3 latach przerwy znów w fantastycznej formie. Embee nieustannie zaskakuje, produkując bity w oparciu o sample z Super Mario Bros. lub odwzorowując klimat paryskich knajp. Promoe, Cosmic i Supreme (tak, znów razem) też nie pozostawiają złudzeń odnośnie tego, kto rządzi w Europie. No, przynajmniej na jej kontynentalnej części. Bądźcie "profesjonalnymi marzycielami", nie "pięknymi przegrańcami". Wiedzcie, że muzyka czasem może stać się sprawą życia i śmierci. No i pamiętajcie, że faszyzm rodzi się niepostrzeżenie. A najlepiej posłuchajcie nowych Looptroopów – powtórzą Wam to tak, że zapamiętacie na amen.

 
Luxtorpeda – Luxtorpeda
Najlepszy projekt z udziałem Roberta Friedricha, co przy jego bogatej karierze jest niemałym osiągnięciem. Luxtorpeda gra prosto i ostro. Bez zbędnych udziwnień i bez ściemy nakładanej przy obróbce w studio. Wydaje się, że jedynym minusem tego mocnego, równego materiału jest jego długość (tylko dziesięć numerów). Ale przecież czas trwania winylowego krążka to najlepsza rzecz, jaką wymyśliła ludzkość. Założę się, że gdyby Luxtorpeda dorzuciła od siebie jeszcze ze cztery numery, to nie wspominałbym o niej w tym miejscu.

 
Movits! - Ut ur min skalle
Unikalny na skalę światową hip-hopowy skład ze Szwecji powraca. Dalej łączy rap ze swingiem (choć już w nieco mniejszym stopniu), tyle że tym razem wraz z gwiazdami tamtejszej sceny, (m.in. Timbuktu i Promoe z Looptroop Rockers). Wciąż skocznie, nadal zupełnie niezrozumiale. Ale w tym wypadku nieznajomość szwedzkiego wcale nie przeszkadza. Nóżka sama chodzi!


Nneka – Soul Is Heavy
Nigeryjka muzycznie dojrzała. Teraz śmiało można ją postawić w jednym szeregu z Erykah Badu i Lauryn Hill. Śpiewa na kilkanaście sposobów, rapuje, zwraca uwagę na problemy Trzeciego Świata, zaprasza do pomocy Black Thoughta z The Roots i… nie dostarcza żadnego hitu na miarę "Heartbeat". Może to i dobrze? W końcu techno przeróbki tego przeboju przyprawiały o palpitację serca. Choć sama Nneka zdradziła Andrzejowi Cale, że bardzo podobają się jej takie remiksy. Sam miałem z nią rozmawiać, ale chwilę się spóźniłem. Dobrze, że płyta rekompensuje mi moje gapiostwo.

 
Nosowska – 8
Akademia Fonograficzna, czyli powołane przez ZPAV ciało przyznające Fryderyki, to poniekąd towarzystwo wzajemnej adoracji. Kolejna nagroda dla Nosowskiej dziwić więc nie będzie. Tyle że będzie to wyróżnienie jak najbardziej zasłużone. Kasia wciąż pisze świetne teksty i pięknie śpiewa. W dodatku ten wyjątkowy wokal wychodzi na pierwszy plan (przy minimalistycznej muzyce Macuka). No, i wreszcie Nosowska nie marudzi i nie podcina sobie żył, tylko jest całkiem pozytywnie nastawiona do świata. Serio.


Pablopavo & Ludziki – Dziesięć piosenek
Czołowy polski nawijacz odpływa jeszcze bardziej od ragga, przywdziewając kraciastą koszulę, pozując na Stanisława Grzesiuka naszych czasów i bawiąc się w miejski folk. Warszawa i rozsiane po kamienicach historie jej mieszkańców stoją tu w centralnym punkcie. Jeśli chodzi o muzykę, Pablo skacze z kwiatka na kwiatek – ze stylistyki na stylistykę, z gatunku na gatunek. Szeroko zakrojone inspiracje z powodzeniem realizują Ludziki, czyli w głównej mierze Emiliano Jones i DJ Zero. "Dziesięć piosenek" to smutniejsza, spójniejsza i – w efekcie – lepsza kontynuacja znakomitego "Telehonu".


Pablopavo & Praczas – Głodne Kawałki
Dwie płyty w jeden rok? Jeśli nazywasz się Pablopavo, nie ma problemu. Już nie miejski folk, a ragga na mocno elektronicznych podkładach z często charakterystycznie charczącym basem. Trochę tak na dubstepowo. Choć, co warte podkreślenia, Pablo czasem porzuca wystrzeliwanie słów z prędkością karabinu maszynowego, biorąc się za melodyjne śpiewanie, bliższe płyty z Ludzikami. Ragga, miejski folk, nieważne co - Paweł Sołtys za każdym razem opowiada ciekawie i plastycznie. Trudno uwierzyć w to, żeby kiedykolwiek miał się wypalić. Nawet przy takim tempie tworzenia.


The Roots - undun
Krótki, konceptualny album. Historia Redforda Stephensa, drobnego gangstera, opowiadana od tyłu, jakby bohater cierpiał na tę samą przypadłość co Benjamin Button w filmie Davida Finchera. Trochę to pogmatwane, ale – wbrew pozorom – trzyma się kupy. Black Thought w wysokiej formie, niezgorsi goście (m.in. Big K.R.I.T., Phonte) i piękna muzyka. Symfonicznego outra mógłbym słuchać w kółko. Płyta inna od poprzednich. Ale czy to źle? Pozycja obowiązkowa niezależnie od tego, jakiego gatunku słuchasz na co dzień.

2011: Single

Przegląd ulubionych, najczęściej słuchanych tegorocznych singli (lub po prostu utworów). Dużo rapu. Dużo polskiego rapu. Okazyjnie coś innego, ale jednak hip-hop. Kolejność ma znaczenie, acz zdaję sobie sprawę, że lista układana w inny dzień mogłaby wyglądać zupełnie inaczej.

20. Kubson - Nie ma. Zabawa słowem kończącą się teorią nadczłowieka i Fryderykiem Nietzsche. Świat jest pełen filozofów.


19. Lody - Hi From Miami. Przełom października i listopada w moim wykonaniu (choć nie z własnej woli) został zdominowany przez Lody. Lepsze niż Algida.


18. Luxtorpeda - Autystyczny. Takie tam o miłości. Bardzo mądre.


17. Nosowska - O lesie. Kasia blisko natury, Kasia pozytywna, Kasia zniewalająca.


16. Tetris - Prawo 2021. Kontynuacja klasycznego "Prawa do bragga". Trochę gorsza. Tyle że na arcymocnym beacie Bob Aira.


15. Ortega Cartel, Proceente, Spinache, Reno, Mielzky, Frank Nino - Nie ma emocji, nie ma rapu. Klimat "Lavoramy" raz jeszcze.


14. Medium - Nieznane. Jeśli nigdy myślami nie wychodziliście poza ziemską materię, to po tym singlu zaczniecie.


13. HuczuHucz - Gdyby nie to. Kawałek o miłości. I o zabijaniu. No, emocji pełno. W dodatku bardzo skrajnych.


12. Pablopavo & Ludziki - Oddajcie kino Moskwa. Skoczny, choć mocno nostalgiczny numer. Oddajcie kino Moskwa, skurwysyny!


11. B.O.K - Wszystko do nas wraca. Osiem krótkich, umoralniających i zwracających uwagę na karmę historii. Bisz w wysokiej formie.


10. W.E.N.A. feat. Włodi - Do dnia, w którym. Memento mori, acz non omnis moriar.


9. Pezet - Co mam powiedzieć. Kapliński jak Mike Skinner z The Streets. Lekko, bez nadęcia. Tak do radia. Czekam na płytę z Sidneyem.


8. VA - A pamiętasz jak? Siedemnastu weteranów sceny w najlepszym posse-cucie w historii polskiego rapu wspomina początki hip-hopu w naszym kraju. Piękna sprawa.


7. Afro Kolektyw - Wiążę sobie krawat. Refren, z którym budziłem się i zasypiałem przez większość dni tego roku. Nie da się od niego uwolnić.


6. Zeus - 99942. Łódzki raper wciela się w pędzącą w stronę Ziemi asteroidę. I samo to jest już ciekawe. Ale ta asteroida jeszcze nas moralizuje.


5. Sokół i Marysia Starosta - Ludzie to dziwni są. Sokół cedzi prawdy objawione. Bardzo sprawnie, czytelnie i trafnie. Wtręt o zabijaniu krów i świń mógł sobie jednak darować.


4. Projekt Parias - Drzazgi. Pelson i Włodi o drzazgach w duszy. Słuchacz z ciarami na plecach.


3. Kazik na Żywo - Plamy na słońcu. Kogel-mogel z podzielonej na pół Polski, podlany sportowym sosem i rymami częstochowskimi.


2. Łona i Webber - To nic nie znaczy. Kilka socjologicznych obserwacji podanych z kąśliwą ironią i nutką nadziei na koniec.


1. Looptroop Rockers - Professional Dreamers. Hicior na każde okazje z pozytywnym przesłaniem. Numer jeden tego roku.

HuczuHucz - Po tej stronie raju (2011)


HuczuHucz
Po tej stronie raju
self-released, 2011

3.0

Sporadyczne nagrywki Mielzky'ego spowodowały, że w polskim rapie nie ma już MC-smutasów z krwi i kości. Całe szczęście pojawił się Hucz.

Na dziewiętnaście utworów co najwyżej dwa, te o hip-hopowej zajawce, nazwałbym w miarę pozytywnymi. Nawet konceptualny hidden track (oparty na liczbach 11 i 24; 24 listopada - pierwotna data premiery "Po tej stronie raju") jest mrożącą krew w żyłach historią, od której co najwyżej można się popłakać. I takich pesymistycznych opowieści, wizji i wynurzeń na płycie jest cała masa. Czy to wyciskacz łez prosto z blokowisk ("Bezsilność"), czy przepełniony skrajnymi emocjami kawałek o miłości ("Gdyby nie to", absolutny nr 1 albumu). Hucz ma głowę do tekstów, trzeba to przyznać. Momentami za niektóre problemy egzystencjalne chciałoby mu się przyładować, ale - z drugiej strony - wielu słuchaczy pewnie się w nich doskonale odnajduje, co niewątpliwie zbliża ich do trójmiejskiego rapera. Trochę szkoda, że równy poziom płyty, intrygujące porównania i błyskotliwe linijki czasem zakłócają wersy nieudane i kontrowersyjne ("A na legal nie chcę wyjść na krzywy pysk jak VNM"). Razi też proste i do bólu zwyczajne flow - w tym roku zostaliśmy przyzwyczajeni do tego, że każdy MC choć na chwilę odpala fajerwerki technicznych popisów. Nie Huczu. Na plus za to goście (zwłaszcza ci fame'owi - Tetris i Raca). Może poza Ensonem, który w swojej zwrotce wyraźnie przekombinował. Szkoda, że większość zalet marnuje się na średniej jakości bitach, niewybijających się poza undergroundowe przeciętniactwo. Raz na jakiś czas zachwyci któryś sampel. A tak to brakuje dołu, mocnych bębnów i pierdolnięcia. Brzmi to wszystko za płasko. Na Hucza i "Po tej stronie raju" warto jednak zwrócić uwagę. W końcu to najsmutniejsza płyta tego roku. Mielzky powinien wziąć się w garść i nagrać choćby epkę, żeby kocur z Trójmiasta przypadkiem nie odebrał mu miana "rapera nihilisty".

B.O.K - W stronę zmiany (2011)


B.O.K
W stronę zmiany
My Music, 2011

3.5

Jeden z lepszych tegorocznych debiutów. Choć hype na tę czteroosobową drużynę wydaje się przesadzony, to i tak warto się nią zainteresować. Z uwagi na różnorodność.

Prym w tej kwestii wiedzie Oer, w każdym kolejnym kawałku wręcz rażąc pomysłowością. Tu koncertowe bomby z grubym basem, tam ckliwe wyciskacze łez pod umoralniające gadki ("Wszystko do nas wraca"), jeszcze gdzie indziej jazzująco-swingujące podkłady ("C.U.D"), żywa perkusja ("Nie trać mnie"), smyczki jak u Holdcuta ("Spadam w górę"), gitarowe solo oraz instrumentaliści brzdękający od czasu do czasu. Producencka robota pierwszej klasy, bez ściemy. Niezgorzej radzi sobie Bisz, typ przynajmniej równie kreatywny. Potrafi otworzyć płytę wejściem z buta niczym Mes lub Sobota ("Daj to głośniej"), zmusić publikę do wywalenia łap w górę jak Trzeci Wymiar ("Chcecie więcej"), a także zarzucić wielostronnym, mocno pogmatwanym storytellingiem (kto za pierwszym razem skuma całą historię zawartą w "Dominie" otrzyma ode mnie dożywotnie propsy). Oprócz tego trochę bragga, żeglarskich metafor w stylu nowego Mediuma ("Przystań") i romantyzmu oczami realisty ("Wciąż może być tak pięknie"). I wszystko przy użyciu czasem denerwującego, innym razem wręcz zachwycającego flow. Ot, paradoks. Ot, offbeat. Ale przyspieszenia naprawdę godne podziwu. Takie, że wow. "Wow" nie są za to porównania à la VNM ("Jak więzienie dla słoni - mamy duże cele"). Szybko jednak zapominam o tej klęsce jak żywiołowej (no, sami widzicie), bo wchodzą zniewalające chórki Kaya. Ten facet ma taki vibe, że aż szkoda, że odzywa się tak rzadko. Na następnej płycie B.O.K postuluję więcej jego śpiewu. Jest tego wart. Postuluję też skrócenie kolejnego materiału gdzieś o jedną czwartą - końcówkę "W stronę zmiany" słucha się już jednym uchem. Nie dlatego, że jest zła. Po prostu człowiek się męczy. Ale, w porównaniu do zalet, to zwykła drobnostka. Bisz, Oer, Kay i DJ Paulo udanie wchodzą w rap biznes. Mam nadzieję, że będą pchać ten syf dalej.

2011: Podsumowania MyBandowe

No to zaczynamy podsumowania. Trochę szybciej niż zakładałem.

Na MyBandzie pojawiły się dwie listy - 20 najlepszych albumów i 20 najlepszych singli. Rankingi zbiorcze, bez żadnych osobnych kategorii, dzielenia na gatunki i kraje. W głosowaniu brało udział pięć osób z redakcji, toteż listy są dość różnorodne. Udało mi się przepchnąć po 4 swoje propozycje - niestety, super wysokich lokat one nie zwojowały. Jakie to były płyty i utwory? Sprawdźcie:

- 20 najlepszych albumów
- 20 najlepszych singli

Moje autorskie podsumowania (10 najlepszych w polskim rapie, 20 najlepszych singli, wpadki, koncerty i może coś jeszcze) ruszą za parę dni. Na razie czeka Was jeszcze kilka recenzji.

I, korzystając z okazji, życzę wszystkim czytelnikom udanych świąt, spędzonych tak, jak tego chcecie. W końcu to Wasze święta.

Jimson - Ucieczka z wesołego miasteczka (2011)


Jimson
Ucieczka z wesołego miasteczka
self-released, 2011

1.5

[KLIK]


Jeśli podlinkuje ktoś na slizg.eu - posypią się hejty. Ale zdania nie zmienię. Ta epka to żart.

Tomasz Andersen - Wbrew Wskazówkom (2011)


Tomasz Andersen
Wbrew Wskazówkom
Blend Records, 2011

4.0

[KLIK]

Medium - Teoria Równoległych Wszechświatów (2011)


Medium
Teoria Równoległych Wszechświatów
Asfalt Records, 2011

4.0

[KLIK]

Czemu na hh.pl? To proste: Tytus z Asfalt Records wyczaił moją recenzję "Seansu Spirytystycznego", którą - nie wiedzieć czemu - 3 lata temu opublikowałem na portalu z kreską. Spodobało mu się i zapytał mnie, czy nie chciałbym podjąć próby zrecenzowania legalnego debiutu tego samego artysty (też na hh.pl). Płytę przysłał za darmo kurierem (!), więc co miałem nie chcieć. Sprawdźcie recenzje, a potem płytę, o ile jeszcze tego nie zrobiliście. Medium wskakuje w tym roku na podium.

L.U.C - Kosmostumostów (2011)


L.U.C.
Kosmostumostów
EMI Music Poland, 2011

3.5

To niewiarygodne, ale najbardziej przeintelektualizowany raper w kraju stał się bardziej przystępny dla polskiego odbiorcy. A już na pewno dla wrocławskiego.

Gdyż "Kosmostumostów" dedykowane jest stolicy Dolnego Śląska. L.U.C nie byłby jednak sobą, gdyby zaproponował jedynie muzyczny przewodnik po mieście. Historie z jego życia przeplatają się tu wątkami zmyślonymi, wręcz surrealistycznymi, które jednocześnie są trafnymi metaforami, m.in. miejscowej architektury (polecam numer tytułowy). Całe szczęście, nie ma mowy o wizjach na tyle pokręconych, że aż niezrozumiałych dla przeciętnego słuchacza, co było bolączką wielu poprzednich wydawnictw tego artysty. Tu zupełnie starcza głowa na karku i wnikliwe obcowanie z płytą. Powiem więcej, nawet ci, dla których klimaty 71 są czymś odległym jak Władywostok, odnajdą coś dla siebie. Coś o studentach, miłości, gorszącym dizajnie przestrzeni miejskiej (znane od paru miesięcy "Pospolite Ruszenie" z Sokołem), czy kolejny manifest za legalizacją marihuany (świetne "Samomasujące ulice chcą zieleni" z Mesajahem). Goście to w ogóle mocny punkt płyty. I to nie tylko ci hip-hopowi, choć bez wątpienia Trzeci Wymiar czy Waldemar Kasta robią swoje. Prawdziwym smaczkiem, wrocławskim smaczkiem, jest udział wrocławian spoza środowiska. Dla przykładu, profesor Miodek, znany specjalista od języka polskiego, raczy krótkim wywodem odnośnie etymologii nazwy miasta, z którym jest związany. I nic nie szkodzi, że to miasto, z niemiecka Breslau, nie pierwszy raz staje się bohaterem wydawnictwa muzycznego (pamięta ktoś jeszcze zeszłoroczne dzieło Igora Boxxa?). Ważne, że L.U.C zdołał wokół niego zbudować spójną - z jednej strony przystępną, z drugiej nieco szaloną - historię, którą wzbogacił o dźwiękowe tło z pogranicza rapu, trip-hopu i nienazywalnych eksperymentów. Czego chcieć więcej?

Kazik Na Żywo - Bar la Curva / Plamy na słońcu (2011)


Kazik Na Żywo
Bar la Curva / Plamy na słońcu
SP Records, 2011

2.5

[KLIK]

Zachęcam do wyłapania niekazikowego cytatu z tej recenzji. Szczere propsy dla tego, kto to zrobi (Jacek 'Jaca' Baliński nie bierze udziału w zabawie).

Słowo na niedzielę

Nowy layout. Podoba się?

Myślę, że jest przejrzyście i minimalistycznie - tak jak lubię.

Wybaczcie małą ilość tekstów na blogu - większość postów to wpisy z cyklu 'klik'. To się niestety w najbliższej przyszłości nie zmieni. Ale na święta planuję tekst debilny. W końcu w Wigilię rocznica opublikowania pierwszego.

Podsumowania 2011 roku będą. Na MyBandzie. Nie no, żartuję. Na MyBandzie szykuje się podsumowanie zbiorcze, które w żadnym wypadku nie będzie odwzorowywało mojego zdania w 100%. Na blogu pojadę raczej klasycznie, tym razem bez takiego rozmachu jak w roku ubiegłym. Będzie dziesiątka najlepszych w polskim rapie (nietrudno zgadnąć kto pierwszy), dwudziestka najlepszych singli (w ogóle, acz hip-hop dominuje), kilka słów o płytach wartych uwagi spoza gatunku i... może coś jeszcze. Bez fajerwerków, za to zgodnie z moją ulubioną w ostatnim czasie maksymą "krótko, zwięźle i na temat".

Prawdopodobnie zacznę jeszcze przed nowym rokiem.

Hades - Nowe dobro to zło (2011)


Hades
Nowe dobro to zło
Prosto, 2011

3.5

[KLIK]

Jot - Odliczanie EP (2011)


Jot
Odliczanie EP
self-released, 2011

3.5

[KLIK]

Wywiad z samym sobą


Na gatunkach dziennikarskich mieliśmy niedawno za zadanie przeprowadzić wywiad z samym sobą. Takie ćwiczenie. Teraz te wywiady są czytane, robione są jakieś śmieszne rankingi - kto będzie miał najwyższą średnią, dostaje piątkę bez pisania końcowego zaliczenia. Redaktor Andrzej Niczyperowicz mój wywiad odrzucił. Z błahej przyczyny - nie zastosowałem się do stylebooku: tytuł główny napisałem wersalikami, a powinien składać się z liter podrzędnych (tylko tyle). Trudno. W tej sytuacji postanowiłem wrzucić ten wywiad tutaj, choć stali bywalcy mojego bloga nie dowiedzą się z niego niczego nowego.

Tak gwoli ścisłości, uprzedzając część komentarzy: wywiad miał mówić o czymś zajmującym: pasji, ciekawych wydarzeniach z życia i tak dalej, i tak dalej. Z kolei jest on taki krótki, bo takie były odgórne założenia - strona A4 w Wordzie zapisana 14-punktową czcionką Times New Roman (bez żadnych sztuczek edytorskich). Zatem czytajcie, hejtujcie, chwalcie - cokolwiek.

To nie pasja, to choroba
Rozmowa z Maciejem Blatkiewiczem

Twoja pasja?

- Zbieranie płyt. Choć to nie tyle pasja, co choroba. Bo jak inaczej nazwać to, że co miesiąc potrafię wydać mnóstwo pieniędzy na parę kompaktów i winyli?

Zależy o jakich kwotach mówimy.

- Są miesiące, że jest to kilkadziesiąt złotych, a są takie, że w grę wchodzą już sumy trzycyfrowe. A jakbym tylko mógł, to wydałbym pewnie więcej. Jestem uzależniony finansowo od rodziców, to oni dają mi kieszonkowe, które zamiast przeznaczać na kolejną imprezę w klubie, ładuję w płyty. Więc jeśli się nie bawię, to znak, że kupiłem nowy kompakt.

Czyli Twoja kolekcja to zasługa Twoich rodziców?

- W zasadzie tak. Tyle że chcę coraz więcej. Wtedy szukam sposobów na zarobienie, jakiejś pracy dorywczej. Poza tym, w pewnym okresie zajmowałem się tzw. resellingiem, czyli tanim kupowaniem i sprzedawaniu drogo. Miałem nosa do płyt, potrafiłem przewidzieć, co za jakiś czas stanie się białym krukiem i zdarzało mi się uzyskiwać nawet 10-krotność początkowej wartości. Ale do tego trzeba też cierpliwości, a mi jej brakowało, więc z tym skończyłem.

I nie żałujesz?

- Nie. Obecnie płyty docierają do mnie jeszcze w inny sposób. Wydawcy chętnie mi je przysyłają. Piszę amatorsko. Prowadzę bloga, udzielam się też na jednym z muzycznych serwisów internetowych. Nie dostaję każdego albumu, ale parę poleconych w miesiącu przychodzi.

A tak właściwie, to po co je zbierasz?

- Płyta w wersji fizycznej smakuje lepiej. Niektórzy powiedzieliby, że kupują albumy z szacunku dla artysty, że pobieranie ich z sieci to kradzież jak żadna inna. Mnie to nie obchodzi. Jestem trochę takim egoistą. Dla mnie liczy się mój odbiór muzyki, a ten jest lepszy, kiedy najpierw coś wypakuję z folii, pooglądam okładkę i przejrzę książeczkę. Folder z empetrójkami tego nie oferuje. To jak jedzenie niedosolonych ziemniaków. Da się, ale gdzie tu frajda?

Rozmawiał MACIEJ BLATKIEWCZ

VV R.I.P.



Jak podało tvn24.pl, Violetta Villas nie żyje. Kontrowersyjna postać. Ja ją zapamiętam głównie z tego, co powyżej. Niech spoczywa w pokoju.

Unhuman Familia / Sokół i Marysia Starosta (3.12.2011, Eskulap, Poznań)



[KLIK]



fot. Artur Chasikowski [http://teoriapoznania.wordpress.com/]

Luxtorpeda (27.11.2011, Eskulap, Poznań)




[KLIK]




fot. Julia Szmit

Tetris - LOT 2011 (2011)


Tetris
LOT 2011
Aptaun Records, 2011

2.5

[KLIK]

Andreya Triana (25.11.2011, SQ, Poznań)



[KLIK]

Przez dyskografie: Kazik Na Żywo


Kazik Na Żywo
Na żywo, ale w studio
SP Records, 1994

4.5

Początek lat 90., dwie solówki Kazika, "pierwszego rapera III RP". Staszewski nie do końca widzi się w tej roli i koncertom promującym "Spalam się" i "Spalaj się!" bliżej do występów Rage Against the Machine (zachowując proporcje), niż do machania rękami w stylu chłystka, o którym Peja mówił, że wiadomo, co z nim mają zrobić. Co więcej, koncertowy skład projektu solowego Kazika (tak, wiem) wchodzi do studia - nagrywa pierwszy w Polandzie rapcore (powiedzmy), dodając mocy często mdłym utworom z dwóch pierwszych albumów Kazelota (takie "100000000" czy "Piosenka trepa" wypadają ze sto razy lepiej) i komponując rzeczy całkiem nowe. Trochę chorych jazd i muzycznych żartów ("I Ty zostaniesz Indianinem") plus utwory, które zapisały się w annałach polskiej muzyki rozrywkowej ("Nie ma litości") lub takie, co poprzez medialny skandal, weszły do życia publicznego ("Artyści"). Porzućmy jednak zagłębianie się w każdą z piosenek z osobna - "Na żywo, ale w studio" jest najważniejszą płytą z '94 roku z naszego kraju. To powinno wystarczyć.


Kazik Na Żywo
Porozumienie ponad podziałami
SP Records, 1995

4.0

Mniej więcej to samo co rok wcześniej - jedynie nieco większa przewaga utworów autorskich KNŻ nad nowymi wersjami solowych kawałków Kazika. Kilka perełek: największy przebój zespołu, "Tata Dilera", i nie mniej rewelacyjne "Stałem się sprawcą zgonu taty z powodu mej dumy z brata" oraz "Nie zrobimy wam nic złego, tylko dajcie nam jego". Jednakże uśredniając zawartość całej płyty, "Porozumienie ponad podziałami" wypada trochę słabiej od "Na żywo, ale w studio". Już tak nie wgniata w fotel, już tak nie szokuje. Ale to dalej potężny materiał, który jeszcze wspanialej prezentuje się na koncertach. Nazwa zobowiązuje.


Kazik Na Żywo
Andrzej Gołota
SP Records, 1997

3.5

W '73 roku mały Kazik zainteresował się boksem. Dokładnie wtedy, kiedy Muhammad Ali walczył z George'em Foremanem podczas najsłynniejszej gali wszech czasów, w Kinszasie. To z kolei doprowadziło go do dopingowania polskich pięściarzy, w tym Andrzeja Gołoty. Na jego cześć wydano maxi-singiel i nagrano numer pełen peanów, ochów i czci. Niestety, Endrju w późniejszych latach mocno się skompromitował, Staszewskiemu uwielbienie przeszło, a o samej piosence zaczął mówić, że gdyby mógł cofnąć się w czasie, to po raz drugiej by jej nie napisał. Polska muzyka wiele by nie straciła. Nawet jeśli jest to całkiem dobry, energiczny numer. Na uwagę zasługują za to jednak pozycje nr 2 i nr 3 z tego wydawnictwa, tj. "Łysy jedzie do Moskwy" i "12 groszy". Szczególnie pierwsza z wymienionych mocno zyskała po hardcore'owej przeróbce. Obecnie materiał niedostępny w oficjalnej sprzedaży. Dla fanów-zapaleńców, gotowych wydać koszmarne pieniądze na Allegro.


KNŻ
Las Maquinas de la Muerte
SP Records, 1999

4.0

Dalej w tym samym stylu, acz z drobnym powiewem świeżości. Nie zawsze agresywnie i hardrockowo ("W Południe"), nie zawsze rap z ostrym akompaniamentem gitar. Wciąż świetne piosenki, które najlepiej brzmią na żywo. Wielkie przeboje (jak tytułowe "Las Maquinas de la Muerte", "Legenda ludowa" i "No speaking inglese"), dwa numery z wypuszczonego dwa lata wcześniej maxi-singla, kilka głupkowatych skitów i "Prawda", do której tekst (i to jaki!) napisał nie Kazik, a Robert "Litza" Friedrich (oprócz gry w KNŻ można lub można było go usłyszeć w Acid Drinkers, Arce Noego i, ostatnio, Luxtorpedzie). Kompozycje na ogół ciekawsze niż na dwóch poprzednich krążkach. Z drugiej strony, "czegoś" tu brakuje. Bardzo dobrze, ale od debiutu - jednak gorzej.


kaenżet
Występ
SP Records, 2002

4.0

Prawdziwa ironia losu - stricte koncertowa kapela wydaje pierwszy album koncertowy dopiero po 11 latach działalności (pewnie z uwagi na złą realizację płyty "Tan" Kultu, również koncertówki). Warto było jednak czekać. Właściwie prawie każdy z utworów w wersji live przebija nagrania studyjne. A to już wielki sukces. "Występ" to na dobrą sprawę wizytówka KNŻ - płyta generalnie wiernie oddaje to, jak formacja prezentuje się na koncertach. Wierzcie lub nie, bazuję na własnym doświadczeniu. Od premiery krążka czekałem dobrych kilka lat, żeby usłyszeć zespół Staszewskiego na żywo (tak długo, gdyż w międzyczasie kaenżet wziął i się rozpadł, by później powstać na nowo, jak feniks z popiołów). Gdy w końcu marzenie się spełniło, wszystko było dokładnie takie, jakie sobie wyobrażałem. A wyobrażenie czerpałem właśnie z "Występu". Czyli z bardzo udanej płyty koncertowej, która mogłaby być jeszcze lepsza, gdyby Kazik nie pominął kilku ważnych numerów grupy. Brak "100000000" i "Spalaj się!" do dziś wywołuje u mnie płacz i zgrzytanie zębami.