2011: Koncerty

Byłem na paru koncertach. Na kilku nawet za darmo. W każdym razie, było tego znacznie więcej niż w 2010. Pokusiłem się więc o ranking tych najlepszych. Oczywiście nie najlepszych w ogóle, czy nawet w kraju. Takie zestawienie nie jest możliwe do ogarnięcia przez jednego profesjonalistę, a co dopiero przeze mnie, chłopa z ograniczonymi możliwościami. Poniżej zamieszczam jedynie wykaz najlepszych koncertów, w których miałem okazję uczestniczyć. Jeśli którykolwiek z wykonawców z mojej dziesiątki będzie grał gdzieś u Was w pobliżu - nie zastanawiajcie się długo, tylko rozbijajcie świnkę skarbonkę i kupujcie bilet.

10. Łona i Webber (29.10, W Starym Kinie, Poznań)
Udany występ promujący świeżo wydany album duetu, płytę "Cztery i pół". Humor Łonsonowi dopisywał, tak jak i Łebsztykowi, Rymkowi i publice złożonej w 75% z miejscowych hipsterów. Szkoda, że bez The Pimps. Dzień wcześniej Łona i Webber grali z zespołem w Warszawie, więc dlaczego nie mogli ściągnąć ich także do Poznania? Ta zagadka pozostanie nierozwiązania teraz i zawsze i na wieki wieków.

9. Sokół i Marysia Starosta (3.12, Eskulap, Poznań)
Z tego, co Sokół napisał na swoim fanpage'u, w Eskulapie oklaskiwało go około tysiąca fanów. Wow. Więcej ziomów na hip-hopowym koncercie widziałem tylko na Kempie, ale nie ma co porównywać. Tłum krzyczał nie tylko, że da radę i że Marysia była lekko w szoku, ale również śpiewał wraz z panną Starostą wszystkie jej kwestie z "Czystej Brudnej Prawdy". Charyzma, energia, profesjonalizm. Będę dobrze wspominał.

8. Afro Kolektyw (21.06, 1500 m^2, Warszawa)
Mając w pamięci nędzny występ Afro w Gorzowie - mega zaskoczenie. Gorąco i absurdalnie do tego stopnia, że w czasie pierwszego wykonania "Wiążę sobie krawat" walnął prąd (co nie zraziło Afrojaxa i pojechał utwór unplugged). Nowości były grane. I prawda, wypadają one bardziej piosenkowo, mniej hip-hopowo, ale w ostateczności całkiem dobrze. Widać było zaangażowanie, Afro odpalił muzyczne super moce i na bisy Kolektyw wychodził dwukrotnie. Super atmosfera.

7. Tetris + W.E.N.A (17.08, Hip Hop Kemp, Hradec Králové, Czechy)
Spontaniczna kooperacja wypełniła hangar po brzegi (wieść niesie, że drugie tyle osób koczowało na zewnątrz). Raz ja, raz ty, na koniec wspólnie - proste pomysły są najlepsze. Tet z Wudoe razem stanowili nową, lepszą jakość. Nigdy nie byłem na solowych koncertach obu panów, ale na Kempie pokazali, że są stworzeni do to, by grać razem. Czekam, aż ogłoszą wspólną trasę. Będę tam.

6. Matisyahu (18.06, II Life Festiwal, stadion MOSiR, Oświęcim)
Reggae + rap + beatbox + żydowskie modły + elektronika + Syjon + Babilon + Dub Trio + perkusista Dub Trio + miejsce koncertu + współtowarzysz podróży spóźniony na pociąg + najgorsza pizza w życiu + spanie na dworcu wraz z całym festiwalem = świetny, emocjonalny występ Matisyahu + bardzo fajna wycieczka, którą się zapamięta na długo. Polecam takie tripy.

5. Luxtorpeda (27.11, Eskulap, Poznań)
Mam wrażenie, że do dziś nie słyszę normalnie. Poziom decybeli na pewno przekraczał próg bólu. Fanom Luxtorpedy to jednak nie przeszkadzało. Mocne granie od początku do końca, kocioł pod sceną jak Jugosławia w latach 90. - każdy na każdego, oraz multum pomysłów na prowadzenie koncertu z uroczym finałem na zakończenie. Jedyny minus: mało miejsca w szatni. Cóż, Eskulap.

4. Andreya Triana (25.11, SQ, Poznań)
Kazała na siebie czekać ponad półtorej godziny, ale wybaczyłem jej właściwie w sekundę. Ciepły głos rozgrzewał, instrumentaliści wprowadzali w trans, a od pięknego śpiewu Andreyi człowiek się rozpływał. Triana czarowała życzliwą osobowością, a w czasie bisów postawiła wszystkich uśpionych na nogi beatboxem w stylu Dub FX-a, coverując przebój "Sweet Dreams" Eurythmics. Wspomnień nie popsuje ani obsuwa, ani bogata, głośno rozmawiająca młodzież przy barze.

3. Beat Torrent + Hocus Pocus + C2C (19.08, Hradec Králové, Czechy)
Na początek - kapitalne show Pfela i Atoma. Przewinął się właściwie każdy gatunek, a te wizualizacje... Kosmos. Następnie - Hocus Pocus. Równie wspaniale. Milion pomysłów na minutę, świetny liveband i doskonała komunikacja z, niestety, dość niekumatą publiką. Dalej - C2C, czyli Beat Torrent plus DJ Greem i 20syl z Hocus Pocus. Pokaz najwyższych turntablismowych umiejętności. Czapki z głów. Na koniec - jeszcze raz Hocus Pocus. Później można już było umierać.

2. Arcade Fire (24.06, Torwar, Warszawa)
Z Torwaru wyszedłem pod takim wrażeniem, że pomyliłem autobusy i zupełnie nie wiem, jakim cudem trafiłem w miejsce mojego noclegu. Ośmiu muzyków w zespole, prawie każdy umie grać więcej niż na jednym instrumencie, więc z tego korzysta i mniej więcej co utwór dochodzi do roszad. Efekt jest niesamowity, a jak dołoży się do tego jeszcze żywiołowe reakcje, swego rodzaju "życie" graną przez siebie muzyką, to wychodzi obrazek, na który można patrzeć z otwartym dziobem. Można, ale się tego nie robi. To przecież koncert, tu trzeba się bawić.

1. Łąki Łan (6.08, XVII Przystanek Woodstock, Kostrzyn nad Odrą)
Najbardziej pokręcony koncert tego roku. Nic dziwnego, absurdalny image to domena Łąki Łan. Pomysłów bez liku, energii co nie miara i ostre pogo, choć ani przez chwilę nie zasługujące na miano najniebezpieczniejszej rozpierduchy tego festiwalu. Ba, Paprodziad i spółka poprawili kilkusettysięcznej armii humory po rozczarowującym występie gwiazdy XVI Przystanku Woodsctock, brytyjskiego The Prodigy. Jurek Owsiak nawet sobie zażartował, że całkiem znane zespoły supportują dziś Łąki Łan. I coś w tym faktycznie było. Złoty Bączek jak nic. Mam nadzieję, że w przyszłym roku funky z pola znów usłyszę w Kostrzynie. Nowa tradycja festiwalu? Nie mam nic przeciwko.

Leave a Reply