Kazik Na Żywo
Na żywo, ale w studio
SP Records, 1994
4.5
Początek lat 90., dwie solówki Kazika, "pierwszego rapera III RP". Staszewski nie do końca widzi się w tej roli i koncertom promującym "Spalam się" i "Spalaj się!" bliżej do występów Rage Against the Machine (zachowując proporcje), niż do machania rękami w stylu chłystka, o którym Peja mówił, że wiadomo, co z nim mają zrobić. Co więcej, koncertowy skład projektu solowego Kazika (tak, wiem) wchodzi do studia - nagrywa pierwszy w Polandzie rapcore (powiedzmy), dodając mocy często mdłym utworom z dwóch pierwszych albumów Kazelota (takie "100000000" czy "Piosenka trepa" wypadają ze sto razy lepiej) i komponując rzeczy całkiem nowe. Trochę chorych jazd i muzycznych żartów ("I Ty zostaniesz Indianinem") plus utwory, które zapisały się w annałach polskiej muzyki rozrywkowej ("Nie ma litości") lub takie, co poprzez medialny skandal, weszły do życia publicznego ("Artyści"). Porzućmy jednak zagłębianie się w każdą z piosenek z osobna - "Na żywo, ale w studio" jest najważniejszą płytą z '94 roku z naszego kraju. To powinno wystarczyć.
Kazik Na Żywo
Porozumienie ponad podziałami
SP Records, 1995
4.0
Mniej więcej to samo co rok wcześniej - jedynie nieco większa przewaga utworów autorskich KNŻ nad nowymi wersjami solowych kawałków Kazika. Kilka perełek: największy przebój zespołu, "Tata Dilera", i nie mniej rewelacyjne "Stałem się sprawcą zgonu taty z powodu mej dumy z brata" oraz "Nie zrobimy wam nic złego, tylko dajcie nam jego". Jednakże uśredniając zawartość całej płyty, "Porozumienie ponad podziałami" wypada trochę słabiej od "Na żywo, ale w studio". Już tak nie wgniata w fotel, już tak nie szokuje. Ale to dalej potężny materiał, który jeszcze wspanialej prezentuje się na koncertach. Nazwa zobowiązuje.
Kazik Na Żywo
Andrzej Gołota
SP Records, 1997
3.5
W '73 roku mały Kazik zainteresował się boksem. Dokładnie wtedy, kiedy Muhammad Ali walczył z George'em Foremanem podczas najsłynniejszej gali wszech czasów, w Kinszasie. To z kolei doprowadziło go do dopingowania polskich pięściarzy, w tym Andrzeja Gołoty. Na jego cześć wydano maxi-singiel i nagrano numer pełen peanów, ochów i czci. Niestety, Endrju w późniejszych latach mocno się skompromitował, Staszewskiemu uwielbienie przeszło, a o samej piosence zaczął mówić, że gdyby mógł cofnąć się w czasie, to po raz drugiej by jej nie napisał. Polska muzyka wiele by nie straciła. Nawet jeśli jest to całkiem dobry, energiczny numer. Na uwagę zasługują za to jednak pozycje nr 2 i nr 3 z tego wydawnictwa, tj. "Łysy jedzie do Moskwy" i "12 groszy". Szczególnie pierwsza z wymienionych mocno zyskała po hardcore'owej przeróbce. Obecnie materiał niedostępny w oficjalnej sprzedaży. Dla fanów-zapaleńców, gotowych wydać koszmarne pieniądze na Allegro.
KNŻ
Las Maquinas de la Muerte
SP Records, 1999
4.0
Dalej w tym samym stylu, acz z drobnym powiewem świeżości. Nie zawsze agresywnie i hardrockowo ("W Południe"), nie zawsze rap z ostrym akompaniamentem gitar. Wciąż świetne piosenki, które najlepiej brzmią na żywo. Wielkie przeboje (jak tytułowe "Las Maquinas de la Muerte", "Legenda ludowa" i "No speaking inglese"), dwa numery z wypuszczonego dwa lata wcześniej maxi-singla, kilka głupkowatych skitów i "Prawda", do której tekst (i to jaki!) napisał nie Kazik, a Robert "Litza" Friedrich (oprócz gry w KNŻ można lub można było go usłyszeć w Acid Drinkers, Arce Noego i, ostatnio, Luxtorpedzie). Kompozycje na ogół ciekawsze niż na dwóch poprzednich krążkach. Z drugiej strony, "czegoś" tu brakuje. Bardzo dobrze, ale od debiutu - jednak gorzej.
kaenżet
Występ
SP Records, 2002
4.0
Prawdziwa ironia losu - stricte koncertowa kapela wydaje pierwszy album koncertowy dopiero po 11 latach działalności (pewnie z uwagi na złą realizację płyty "Tan" Kultu, również koncertówki). Warto było jednak czekać. Właściwie prawie każdy z utworów w wersji live przebija nagrania studyjne. A to już wielki sukces. "Występ" to na dobrą sprawę wizytówka KNŻ - płyta generalnie wiernie oddaje to, jak formacja prezentuje się na koncertach. Wierzcie lub nie, bazuję na własnym doświadczeniu. Od premiery krążka czekałem dobrych kilka lat, żeby usłyszeć zespół Staszewskiego na żywo (tak długo, gdyż w międzyczasie kaenżet wziął i się rozpadł, by później powstać na nowo, jak feniks z popiołów). Gdy w końcu marzenie się spełniło, wszystko było dokładnie takie, jakie sobie wyobrażałem. A wyobrażenie czerpałem właśnie z "Występu". Czyli z bardzo udanej płyty koncertowej, która mogłaby być jeszcze lepsza, gdyby Kazik nie pominął kilku ważnych numerów grupy. Brak "100000000" i "Spalaj się!" do dziś wywołuje u mnie płacz i zgrzytanie zębami.