Dziesięć najlepszych płyt tego roku w polskim rapie. Moim zdaniem oczywiście. Lista jest z jednej strony subiektywna, wiele albumów odrzuciłem już na samym początku (patrz: Gural, Fokus, Ostry), w wielu coś mnie zirytowało na tyle, że nie brałem ich w ogóle pod uwagę przy tworzeniu tego rankingu (Tetris, Parias, Rasmentalism). Stąd parę niespodzianek. Z drugiej - cholera, pierwsze miejsce jest niepodważalne. Pozycja numer jeden wyraźnie odstaje od innych tegorocznych produkcji. Może nie pod każdym względem, ale jako całość - już tak. Jeśli ktoś uważa inaczej, to czekam na rzeczową argumentację. Wraz z wysunięciem kontrkandydata.
Blisko: Gadabit - Gadabit, Solar/Białas - Z ostatniej ławki, Kubson - Igła w stogu PCV, Jot - Odliczanie EP, Hurragun - Hurrap
10. L.U.C - Kosmostumostów
Z płyty na płytę L.U.C staje się raperem przystępniejszym. I bardzo dobrze. Wszystko idzie zrozumieć po trzech odsłuchach, mimo że wątków surrealistycznych nie brakuje. Wrocławski koncept na plus, walka o dizajn przestrzeni publicznej na plus, goście też. Jeśli z góry przekreśliliście "Kosmostumostów", bo to przecież ten przeintelektualizowany MC w srebrnych spodniach, to przemyślcie sprawę jeszcze raz. Nie bez przyczyny L.U.C otwiera tę dziesiątkę.
9. W.E.N.A. - Dalekie Zbliżenia
Tak na klasyczną modłę, bardzo fajnie. Może nie spełnia wszystkich nadziei pokładanych w Wudoe, ale poniżej poziomu nie schodzi. Za długa? Trochę. Ale Aptaun wydał "Dalekie Zbliżenia" na wosku, gdzie te gorsze numery wzięły i wyszły. Wniosek? Sprzedałem cedeka i czekam aż listonosz przyniesie winyl. Aha, w "Do dnia, w którym" Włodi nawinął zwrotkę roku. A to nie jest jedyny dobry numer na płycie. Ale to już sprawdźcie sami.
8. B.O.K - W stronę zmiany
Wszechstronna ekipa. Pod każdym względem. Bisz, który każdy kawałek widzi zupełnie inaczej - łapy w górę, pogmatwane storytellingi, żeglarskie metafory, braggadacio, umoralniające gadki. Oer, który od ciągłego żonglowania stylistykami powinien zadomowić się w cyrku - koncertowe bomby, ckliwe melodie, jazzowo-swingowe zabawy i żywe instrumenty (od gitar, przez perkusję, aż po smyczki). Do tego Kay, którego głos, umiejętności wokalne i niezwykły vibe wznoszą "W stronę zmiany" naprawdę wysoko. No i jeszcze DJ Paulo, może żaden wystrzałowy turntablista, ale znający się na swojej robocie. Mało?
7. Hades - Nowe dobro to zło
Najlepiej wyprodukowany album tego roku. Hades, gospodarz płyty, jest tu niestety w ostrej defensywie, mimo że nawija równo, na przyzwoitym poziomie, czasem rzucając interesującym pomysłem na utwór. Cały poklask skrada mu bowiem Galus, czyli - dla reprezentanta Warszawy, Bródna, Prosto i HiFi Bandy - najlepszy producent w tym kraju. Całkiem możliwe. Na pewno najlepiej korzysta z przeogromnej potęgi winylu, opierając bity w 100% o czarne płyty (druga ksywka - Pokój Czarnych Płyt - zobowiązuje). Każdy, nawet najmniejszy dźwięk jest samplowany - to słychać i to ma w sobie prawdziwą moc. Jedna z dwóch, obok piątej pozycji na liście, sporych niespodzianek w tym roku.
6. Ten Typ Mes - Kandydaci na szaleńców
Mesiak nie stoi w miejscu. Są dubstepy, drumandbassy, czy numery punkrockowe. W niektórych utworach nawet nie ma rapu, jest za to sam śpiew. Mało tego, Piotrek bez pretensjonalnego ekshibicjonizmu rośnie na jednego z bardziej szczerych MCs w kraju. Przyznaje się do aborcji, neguje zasadność powstania warszawskiego. W przeciwieństwie jednak do poprzedniej płyty, "Zamachu na przeciętność", ogranicza ogniste punchline'y, a pojedyncze kawałki nie potrafią skopać mniej szlachetnej części pleców tak mocno, jak robiły to "My", "Zamach na Jana K.", czy "Welcome / Wilkommen". Ale i tak dzieje się dużo. Zachęcam do poznania wersji "Kandydatów..." z drugim, bonusowym krążkiem. Tam też są mocne sztosy.
5. Tomasz Andersen - Wbrew Wskazówkow
To sobie Roszja wymyślił. Przenieść się w przyszłość, tak o 70 lat i opowiedzieć historię, w której sam bierze udział. Właściwie nie on, tylko jego alter-ego, niejaki Tomasz Andersen. Musiał naczytać się i naoglądać science-fiction, gdyż wszystko opowiada tak zaradnie i sugestywnie, że nawet Dmitrij Głuchowski (autor powieści "Metro 2033") nie wymyśliłby tego lepiej. Historię z odmrażaniem celebrytek w tle podaje z humorem i wdziękiem godnym Sfondu Sqnksa, tj. składu, który w zamierzchłych czasach współtworzył. Trochę to zaskakujące, że w tym zestawieniu znalazł się właśnie reprezentant Wrocławia (i to jeszcze tak wysoko), ale koncept wyszedł mu niebanalny, najlepszy w tym roku - za to należy go uhonorować.
4. Medium - Teoria Równoległych Wszechświatów
Debiut roku. W sensie, że na legalu. Bo Medium to żaden debiutant, obecny na scenie przynajmniej od trzech lat. Kibicowałem mu od początków jego kariery, na pewno tej jej części wychodzącej poza miasto Kielce. Na "Teorii Równoległych Wszechświatów" zarzuca może wszechstronność, techniczne fajerwerki i śpiew (to w końcu drugi raper po Mesie, któremu jeszcze zależy i który nie straszy dzieci swoimi umiejętnościami wokalnymi). Zarzuca na rzecz naprawdę intrygującego konceptu, którego sednem jest podróż w głąb ludzkiej świadomości przy użyciu metafor z pogranicza świata naukowego i mistycznego. Barwne opowieści, ciekawe teorie filozoficzne i muzyka wyprodukowana ze smakiem, wyczuciem i - jak zwykle u Mediuma - na najwyższym poziomie. Można się w tej płycie zakochać. Albo dzięki niej trochę bardziej poznać siebie i nieco inaczej spojrzeć na otaczający nas świat.
3. Łona i Webber - Cztery i pół
Ten to ma łeb. Ktoś w tym roku u Rawicza powiedział, bodajże Wudoe, że Łona, pisząc tekst, od samego początku wie, jak go zakończy. I ma chyba, cholera, rację, bo nie wyobrażam sobie, żeby puenty swoich utworów, te doskonałe zakończenia kawałków również z "Cztery i pół", reprezentant Szczecina mógł wymyślać na poczekaniu, bo mu akurat rym pasuje. Mózg nie lada, pewnie mógłby pisać wiersze. Albo być nowym Kazikiem, gdyż poziomem socjologicznych obserwacji mu dorównuje, a może nawet i przewyższa. W dodatku wykłada jasno, klarownie i całkiem przejrzyście, choć - racja - niektórych numerów nie skuma się za pierwszym odsłuchem. Także dlatego, że bardziej uwagę przykują zabawy Webbera, który kontynuuje odstawianie sampli na rzecz dźwięków granych. I wychodzi mu to na dobre. Łonsonie, Łebsztyku - znów to zrobiliście. Zespół muzyczny Łona i Webber (w składzie: Łona i Webber) - polecam.
2. Zeus - Zeus, jak mogłeś?
Zaskakujące pokazanie gestu Kozakiewicza. Komu? Tym wszystkim fanom, którzy fanami są dopóki artysta stoi w miejscu, gdy nie próbuje niczego nowego, nie robi niespodzianek i spędza czas na nawijaniu o tym samym na tak samo brzmiących bitach. Już sama akcja promocyjna płyty była dla nich policzkiem. Grzywka. U rapera. Na emo pozuje, czy o co chodzi? Okazało się, że to tylko jeden z elementów układanki - przemiany jaką Zeus przeszedł od poprzedniego krążka. Funkowe bomby zostawił w odwrocie, stawiając na gitary i chadzanie to ścieżką Maleńczuka ("Lato w mieście Łódź"), to drogą Kultu ("Jesteśmy źli"), to w zupełnie inną mańkę. Marek Dulewicz dołożył tu trochę od siebie i bardzo dobrze. Po "Co nie ma sobie równych" i "Albumie Zeusa" produkcje Kamila trochę się przejadły. Władca Olimpu w charakterze rapera też miecie, odgrywając multum ról, za każdym razem mocno nieprzeciętnych. Pomysłowy chłop, nie ma co. No i nie jednorodne flow, jak to w zwyczaju mają polscy raperzy. Za każdym razem inaczej, zmiennie. To się ceni.
1. Sokół i Marysia Starosta - Czysta Brudna Prawda
Płyta roku. Zdecydowanie. Równa, wysoka forma przez cały krążek. A jest tego 19 utworów. Sokół na takim poziomie, jaki osiągnął bodaj raz w życiu, w polskim storytellingu wszech czasów, "Każdym ponad każdym" (wiem, mówię to na okrągło). Czysta brudna prawda wyłożona prosto na stół, bez ogródek i gryzienia się w język. Szkoda, że mało tu miejsca na pozytyw. Wojtek dość pesymistycznie (a może po prostu realistycznie?) patrzy na świat. Nie jest jednak tak pretensjonalnym smutasem jak Bonson czy Huczu. On sobie w tym świecie radzi. Może dlatego, że przy boku ma Marysię, która tak pięknie śpiewa mu na "Czystej Brudnej Prawdzie". I nie, że w chórkach i refrenach. Zwrotkę też pociągnie. I to jak. Rzecz całkiem świeża jak na nasze podwórko, niesłychanie mocna. W 2011 - bezkonkurencyjna.