Jest koło godziny 22:15. Siedzimy na schodach łączących Magnat z MCK. Tych obok czegoś, co oficjalnie robi za toaletę. Kto kiedykolwiek był w Magnacie, miejsce zna doskonale, bo często, zwłaszcza podczas koncertów, to jedyne miejsce, w którym można usiąść. Gwiazda wieczoru, tercet W.E.N.A. i Rasmentalism (licząc z DJ DBT właściwie kwartet) spóźnia się już 2 godziny i 15 minut, licząc od chwili otwarcia drzwi. "Tylko" godzinę i 45 minut, przyjmując za prawdę to, co napisano w gorzowskim dodatku do "Wyborczej". "Jedynie" godzinę i 15 minut, biorąc pod uwagę to, o czym się mówiło - że wejście o 20, koncert od 21.
Siedzimy na schodach, wciąż myśląc nad żeńskimi imionami zaczynającymi się na literę "A". Nie ważne. Wtedy zauważa nas wysoki osobnik, ubiorem pasujący do otoczenia. Albo gadatliwy z natury, albo po wypiciu paru głębszych ma skłonności do słowotoku. Druga opcja zresztą całkiem możliwa, bo ów osobnik co rusz łyka następne kolejki klasycznej gorzkiej żołądkowej. Mówi na tematy przeróżne, w końcu jednak przechodzi do sedna:
- Co jest z tym koncertem? Gdybym ja był artystą, to bardziej szanowałbym swoich fanów. Kiedy idę do sklepu, kupuję koszulkę i płacę za nią kilkadziesiąt złotych, to dostaję ją od razu. Nie jest tak, że płacę te kilkadziesiąt złotych i otrzymuję ją po 3 godzinach.
Porównuje więc barwnie, oddaje istotę rzeczy. Można powiedzieć, że trafia w sedno. Muzyka jest w końcu produktem. Inna sprawa, czy jest produktem zwykłym, jak zwykła koszulka, czy może produktem luksusowym, jak garnitur, który po zakupie często trzeba oddać do krawca, w celu skrócenia nogawek, przez co otrzymuje się go dopiero po paru godzinach lub dniach. Nie ma jednak czasu na tego typu rozważania. Zaczyna się koncert.
W Magnacie ludzi ani dużo, ani mało. Nie ma takiej ciasnoty jak parę miesięcy wcześniej na Smarkim, nie ma też tylko 15 fanów i aż 15 przypadkowych osób jak na Afro Kolektywie. Zaangażowanie publiki bliższe jednak temu, co działo się podczas występu gorzowskiego rapera. Żywiołowe reakcje, aktywne uczestnictwo. Jasne, każda linijka nie jest tym razem wykrzykiwana przez ryczący, zagłuszający nagłośnienie tłum. Refreny zna jednak każdy lub prawie każdy. Ogień. Wena i Ras znakomicie potrafią podjudzić fanów, Ment, w dużym stopniu produkujący muzykę na żywo ze swojego AKAI, także wiele wnosi. To samo czyni zresztą DJ DBT. Miazga.
Ale nagłośnienie nie bardzo. Kontakt między wykonawcami a realizatorem dźwięku tylko to utrudnia. Dochodzi do małej spiny, wynikającej z uporczywych próśb obu MCs o więcej muzyki w odsłuchach. - Ściszysz te bębenki, to będzie słychać muzykę! - odzywa się tajemniczy głos, wydobywający się nie wiadomo skąd, należący, jak się okazuje, do realizatora. - Ale bębenki to też muzyka! - odpowiada jeden z wykonawców. Koncert trwa dalej, choć nagłośnienie wciąż budzi sporo zastrzeżeń. Głosy Rasa i Wudoe nachodzą na siebie, miejscami ciężko je wręcz odróżnić. Ale jest ogień. Co do tego nie ma wątpliwości. Zarówno fani, jak i zespół bawią się doskonale.
Lecą "Duże rzeczy", lecą solowe numery Weny i kawałki z "Dobrej muzyki, ładnego życia". Chłopaki oddają też hołd swoim inspiracjom ze Stanów i grają singiel zapowiadający nowe wydawnictwo Rasmentalismu - "Deloreana". Kiedy przychodzi czas na "Języki na zewnątrz" wielu wierzy, że ostatnią zwrotkę gościnnie wykona Smarki Smark. Można mieć nawet wrażenie, że wierzą w to również Ras i Wena. - Zróbcie hałas dla Smarki Smarka!!! - proszą publiczność. - Gdziekolwiek on teraz jest. - dodają po chwili. Nadzieja niknie momentalnie. Przed koncertem po mieście rozniosła się plota, że gościnny występ Jurka będzie niespodzianką dla gorzowskich fanów. Współautor kultowego "Najebawszy" w klubie przebywa. Widzę go ja, widzą go inni, choć w oczy się nie rzuca. Na scenę jednak nie wychodzi. Ale przecież to nie jego koncert. Po co ma odbierać show swoim ziomkom?
Jest koło godziny 23:40, koncert zmierza ku końcowi. W.E.N.A. i Rasmentalism grają jeden numer na bis (czego ponoć nie zrobili dzień wcześniej w Poznaniu; swoją drogą, tam grał jeszcze Te Tris, w dodatku za taką samą cenę), schodzą ze sceny i idą na zaplecze. Publika skanduję jeszcze przez chwilę. Nie słychać jednak ani ksywki Wudoe, ani pseudonimów Rasa, Menta czy DBT. - Smar-ki Smark!!! Smar-ki Smark!!! Smar-ki Smark!!! - krzyczą fani. Fani, ale kogo?
- Trudno mi powiedzieć cokolwiek o tym koncercie. Fajnie było usłyszeć wszystkie te kawałki na żywo. - mówi jeden z moich znajomych zaraz po koncercie. Opinie innych osób są jednak znacznie bardziej entuzjastyczne. Dominuje pogląd, że "było mega", że moc, że kilkadziesiąt minut znakomitej muzyki. Po występie rozpoczyna się afterparty, melanż, "integracja przy barze". Jak przebiega? Tego już nie wiem. W Magnacie nie zostaję, wracam do domu.
Siedzimy na schodach, wciąż myśląc nad żeńskimi imionami zaczynającymi się na literę "A". Nie ważne. Wtedy zauważa nas wysoki osobnik, ubiorem pasujący do otoczenia. Albo gadatliwy z natury, albo po wypiciu paru głębszych ma skłonności do słowotoku. Druga opcja zresztą całkiem możliwa, bo ów osobnik co rusz łyka następne kolejki klasycznej gorzkiej żołądkowej. Mówi na tematy przeróżne, w końcu jednak przechodzi do sedna:
- Co jest z tym koncertem? Gdybym ja był artystą, to bardziej szanowałbym swoich fanów. Kiedy idę do sklepu, kupuję koszulkę i płacę za nią kilkadziesiąt złotych, to dostaję ją od razu. Nie jest tak, że płacę te kilkadziesiąt złotych i otrzymuję ją po 3 godzinach.
Porównuje więc barwnie, oddaje istotę rzeczy. Można powiedzieć, że trafia w sedno. Muzyka jest w końcu produktem. Inna sprawa, czy jest produktem zwykłym, jak zwykła koszulka, czy może produktem luksusowym, jak garnitur, który po zakupie często trzeba oddać do krawca, w celu skrócenia nogawek, przez co otrzymuje się go dopiero po paru godzinach lub dniach. Nie ma jednak czasu na tego typu rozważania. Zaczyna się koncert.
W Magnacie ludzi ani dużo, ani mało. Nie ma takiej ciasnoty jak parę miesięcy wcześniej na Smarkim, nie ma też tylko 15 fanów i aż 15 przypadkowych osób jak na Afro Kolektywie. Zaangażowanie publiki bliższe jednak temu, co działo się podczas występu gorzowskiego rapera. Żywiołowe reakcje, aktywne uczestnictwo. Jasne, każda linijka nie jest tym razem wykrzykiwana przez ryczący, zagłuszający nagłośnienie tłum. Refreny zna jednak każdy lub prawie każdy. Ogień. Wena i Ras znakomicie potrafią podjudzić fanów, Ment, w dużym stopniu produkujący muzykę na żywo ze swojego AKAI, także wiele wnosi. To samo czyni zresztą DJ DBT. Miazga.
Ale nagłośnienie nie bardzo. Kontakt między wykonawcami a realizatorem dźwięku tylko to utrudnia. Dochodzi do małej spiny, wynikającej z uporczywych próśb obu MCs o więcej muzyki w odsłuchach. - Ściszysz te bębenki, to będzie słychać muzykę! - odzywa się tajemniczy głos, wydobywający się nie wiadomo skąd, należący, jak się okazuje, do realizatora. - Ale bębenki to też muzyka! - odpowiada jeden z wykonawców. Koncert trwa dalej, choć nagłośnienie wciąż budzi sporo zastrzeżeń. Głosy Rasa i Wudoe nachodzą na siebie, miejscami ciężko je wręcz odróżnić. Ale jest ogień. Co do tego nie ma wątpliwości. Zarówno fani, jak i zespół bawią się doskonale.
Lecą "Duże rzeczy", lecą solowe numery Weny i kawałki z "Dobrej muzyki, ładnego życia". Chłopaki oddają też hołd swoim inspiracjom ze Stanów i grają singiel zapowiadający nowe wydawnictwo Rasmentalismu - "Deloreana". Kiedy przychodzi czas na "Języki na zewnątrz" wielu wierzy, że ostatnią zwrotkę gościnnie wykona Smarki Smark. Można mieć nawet wrażenie, że wierzą w to również Ras i Wena. - Zróbcie hałas dla Smarki Smarka!!! - proszą publiczność. - Gdziekolwiek on teraz jest. - dodają po chwili. Nadzieja niknie momentalnie. Przed koncertem po mieście rozniosła się plota, że gościnny występ Jurka będzie niespodzianką dla gorzowskich fanów. Współautor kultowego "Najebawszy" w klubie przebywa. Widzę go ja, widzą go inni, choć w oczy się nie rzuca. Na scenę jednak nie wychodzi. Ale przecież to nie jego koncert. Po co ma odbierać show swoim ziomkom?
Jest koło godziny 23:40, koncert zmierza ku końcowi. W.E.N.A. i Rasmentalism grają jeden numer na bis (czego ponoć nie zrobili dzień wcześniej w Poznaniu; swoją drogą, tam grał jeszcze Te Tris, w dodatku za taką samą cenę), schodzą ze sceny i idą na zaplecze. Publika skanduję jeszcze przez chwilę. Nie słychać jednak ani ksywki Wudoe, ani pseudonimów Rasa, Menta czy DBT. - Smar-ki Smark!!! Smar-ki Smark!!! Smar-ki Smark!!! - krzyczą fani. Fani, ale kogo?
- Trudno mi powiedzieć cokolwiek o tym koncercie. Fajnie było usłyszeć wszystkie te kawałki na żywo. - mówi jeden z moich znajomych zaraz po koncercie. Opinie innych osób są jednak znacznie bardziej entuzjastyczne. Dominuje pogląd, że "było mega", że moc, że kilkadziesiąt minut znakomitej muzyki. Po występie rozpoczyna się afterparty, melanż, "integracja przy barze". Jak przebiega? Tego już nie wiem. W Magnacie nie zostaję, wracam do domu.
5 Comments
Ja miałem okazję być ostatnio na Słoniu i Paluchu ;D Start miał być o 20, a staliśmy przed klubem dobre pół godziny póki nas nie zaczeli wpuszczać. Nie wiadomo było ocb, Słoń z Paluchem co czekali przed klubem w jeepie chyba też na grubej nieświadomce, na dodatek focus w którym siedział DJ Story przypadkowo jebnął ich w dupę. Beka była. Za to już w klubie czekaliśmy na nich niemal 3 godziny. No ale nie powiem że nie było warto :)
Gwoli wyjaśnienia- nit nie informował nas, o której powinniśmy pojawić się na scenie. Umówiliśmy się na 22:30 i tak weszliśmy. To raczej nieświadomość niż spóźnienie. 5.
Zastanawia mnie tylko czemu w takim razie, szanowne gwiazdy wstawiły na swój profil na facebooku plakat, gdzie określone jest "Start 21:00"...
i bosman pojazd zrobil:D:D
as always - start IMPREZY 21.