Kiełbasa wyborcza #8: Vote or Die

W sumie, cóż innego mógłbym napisać w dzień wyborów? Agitować za konkretnymi kandydatami nie mogę, bo cisza wyborcza. Zresztą, nawet nie chciałbym tego robić. Mam swoich faworytów. Wiem też, kogo za żadne skarby nie chciałbym widzieć w roli prezydenta. Ostateczną decyzję podejmę pewnie dopiero nad urną.

Nawołuję za to za tym, aby w ogóle zagłosować. Jeśli ma się takie prawo, to trzeba z niego korzystać. Że nie ma żadnych dobrych kandydatów? Można oddać nieważny głos. Nie powinno być tak jak w 2005 roku, kiedy pewni ludzie wygrali wybory parlamentarne i prezydenckie, a potem, pytając wśród znajomych i rodziny, nikt się do głosowania na tych pewnych ludzi nie przyznawał. Frekwencja była przerażająco niska. Wystarczyło - jak śpiewał Kazik - 2 mln głosów. Okazało się - co zauważył z kolei Smarki - że "o naszym losie decyduje 40% z nas, a 60 jest szyderczym głosem mas". Sądzę, że sporym frajerstwem i nielichą głupotą jest narzekać na polityków wybranych w demokratycznym głosowaniu w momencie, gdy samemu się na to demokratyczne głosowanie nie idzie. Chcecie marudzić, to chociaż zagłosujcie. Co innego pluć sobie w brodę, że się źle wybrało, a co innego pluć na innych.

Jimson, Deobe, Eskaubei i Duże Pe prawią więc bardzo mądrze. Lepiej iść na te całe wybory i chociaż mieć spokojne sumienie, że się próbowało. Mobilizujta się, łapcie za dowody i "biegiem do urn"!

One Comment

  • 20 czerwca 2010 11:50 | Permalink

    Trzeba było siekać polską wersję celebrytów ;)

    http://farm3.static.flickr.com/2151/1525812433_1cf9f46cf5.jpg

  • Leave a Reply