Gustoprześwietlacz 2.0: Raph


Raph (właściwie Rafał Samborski) - raper, producent, 1/2 duetu raper-producent Neternalz, 1/2 duetu producenckiego Introverbes, aktualnie pracuje nad płytą w klimatach trip-rock/post-rock z diganem, znanym przede wszystkim z wydanej w 2008 roku płyty "Banned Cartoons". Oprócz tego dziennikarz muzyczny z zamiłowania, redaktor portalu Offbeat.pl, regularny uczestnik slamów poetyckich. Prowadzi bloga, którego wprawdzie rzadko aktualizuje, ale jak już coś napisze, to jest to bardzo ciekawe (może dlatego, że przybliża sylwetki niedocenianych artystów?). Jego gust muzyczny spokojnie można oskarżyć o schizofrenię.

W czasach, gdy okropnie sylabizowany, banalny tekstowo, wokalnie i kompozycyjnie numer staje się najczęściej słuchaną piosenką w Polsce, trudno wierzyć jeszcze w dobry stan muzyki. Kto jednak szuka, ten znajdzie. Z muzyką jest jak z filmami, czy z książkami - nawet pracując dla pitchworka, nie poznasz w ciągu swojego całego życia wszystkich dzieł zasługujących na chociażby pięć w skali szkolnej, gdyż po prostu nie starczyłoby czasu. Równie trudno wybrać dziesięć utworów, dlatego specjalne wyróżnienia dla tych zespołów, których zabrakło w dziesiątce, chociaż jak najbardziej na nią zasługują, m.in. Sigur Rós, The Gathering, Fields of the Nephilim, Sun Ra, Sole, Company Flow, Deftones, Tom Waits, Buck 65, PJ Harvey, The Beatles, King Crimson, RJD2, Amon Tobin i wielu, wielu innych (o mistrzach jazzu nawet nie wspominam). A teraz zapraszam do zapoznania się z moją dziesiątką, byaaatch!

1. Nine Inch Nails – The Perfect Drug


Pamiętacie soundtrack "The Social Network" i faceta za to odpowiedzialnego? Trudno uwierzyć, że jeszcze kilkanaście lat temu Trent Reznor taplał się w błocie na scenie i wieszał małpy na krzyżu, rewolucjonizując jednocześnie  - wydawałoby się, że już martwą – scenę industrialową. Odkrywca Marilyna Mansona, a przy okazji twórca mojej ulubionej płyty "The Downward Spiral" w  ramach swojego głównego projektu Nine Inch Nails, w 1997 otrzymał od Davida Lyncha propozycję do stworzenia muzyki do filmu "Zagubiona Autostrada". Efektem był właśnie utwór "The Perfect Drug", do którego nakręcono nawet teledysk. O ile z klipu (w reżyserii Marka Romanka, z którym NIN współpracowali już przy okazji "Closer" i który nakręcił obraz do "99 Problems" Jaya-Z) sam Reznor był jak najbardziej zadowolony, tak z utworu zdecydowanie mniej. Pracował nad nim – jak twierdzi – "tylko tydzień, a to zdecydowanie za mało czasu". Mocny, dynamiczny początek, przechodzący w electro-breakcore, zwieńczony jednym z najbardziej emocjonalnych momentów w historii muzyki. Pomyślcie więc, jakim perfekcjonistą musi być Trent.

2. Sage Francis – Escape Artist


Myślisz Sage Francis, odpowiadasz anticon. Ale chwila – Sage Francis opuścił anticon jeszcze przed wydaniem swojej drugiej solowej płyty, a od tamtego czasu zdążył wypuścić trzy solowe longplaye, nie licząc licznych bootlegów. Czyli wróć! Myślisz Sage Francis, odpowiadasz szczerość, emocja, poezja, specyficzny humor, objawiający się w licznych follow-upach (If you hate hip-hop, I feel bad for you son/I like 99 rappers but Jay-Z ain’t one), flow, z którym można wszystko. To bardzo charakterystyczny raper, który nie każdemu może przypaść do gustu. Możesz mówić, że przez wyżej wymienione cechy emo-pedał, ale trudno odmówić mu niesamowitego talentu. Zamiast "Escape Artist" mógłbym wrzucić dowolny numer z pierwszych trzech płyt – wyszłoby na to samo. Przy okazji jednak mamy bit Aliasa – jednego z najbardziej niedocenionych producentów hip-hopowych, związanego do dziś z anticonem. Od tego faceta również polecam wszystko, co się da.

3. Bvdub (Brock Van Wey) – Too Little Too Late


O Bvdubie nie wiemy właściwie zbyt wiele, oprócz tego, że jest Amerykaninem mieszkającym w Chinach, od 1993 zajmował się DJ-ką, a od połowy pierwszej dekady XXI wieku wprawia w osłupienie wszystkich fanów ambientu. Co prawda, przy pierwszych płytach do czynienia mieliśmy z licznymi inklinacjami tech-dubowymi - ostatecznie na płycie "White Clouds Drift On And On" z 2009 roku, sygnowanej własnym nazwiskiem, doskonale pogodził to, co robił do tej pory, z tym, co robić miał w przyszłości. "Too Little Too Late" to jeden z najpiękniejszych numerów, jakie słyszałem w życiu – liczne smaczki w tle, budujące nastrój, delikatna melodia grana na fortepianie, świetne brzmienie. Tylko nie płacz, proszę.

4. Sepultura – Roots Bloody Roots


Zespół braci Cavalera zza czasów płyt "Roots", "Chaos A.D" i "Arise" to jedna z najlepszych rzeczy, jakie przytrafiły się metalowi lat 90. Numer otwierający płytę "Roots" świetnie charakteryzuje całą pozycję – brazylijskie rytmy "korzenne", wraz z charczącym i pełnym wkurwienia wokalem Maxa. Żaden inny utwór nie daje mi takiego kopa. Warto odnotować, iż istnieje również wersja z... Luciano Pavarottim. Jednak zdecydowanie bardziej wolę oryginał.

5. Baths – Lovely Bloodflow


Will Wiesenfeld – rocznik '89, multiinstrumentalista i producent, znany wcześniej pod pseudonimami Geotic i [Post-Foetus], na swoim anticonowym debiucie, jako Baths, połączył dwa dość świeże i popularne gatunki muzyki elektronicznej: chillwave i new beats. A że ma niesamowity zmysł melodii, wyszła jedna z najbardziej skatowanych przeze mnie pozycji w 2010 roku. Hity na czasie? Pieprzyć Eskę! Tylko Baths. Oh baby... fuck!

6. The Cure – Lovesong


Castle Party zostało przeniesione do jaskini? Ależ skąd – to tylko Robert Smith, jeden z najlepszych głosów w muzyce rockowej, wraz z Cure'ami. Można śmiać się z naiwnego i prostego tekstu, można stwierdzić, że Anglicy pod koniec lat 80. byli bogami kiczu, ale po co? "Lovesong", znajdujący się płycie "Disintegration" z 1988, to świetna kompozycja (swoją drogą nawiązująca do "How beautiful you are" ze wcześniejszej "Kiss Me, Kiss Me, Kiss Me"), z bardzo charakterystycznym brzmieniem dla Cure'ów – trudno znaleźć taki drugi zespół. W gruncie rzeczy sama melodia nie jest smutna, a tekst właściwie można określić jako optymistyczny, jednak Smith wyśpiewując swoje frazy, jakby miał niedługo umrzeć, daje dużo do myślenia na temat tego, co mogło się wydarzyć w jego życiu. Tak, to numer pełen kontrastów, ale dużo o nim mówi sam fakt, że był bardzo często coverowany, między innymi przez Adele i Tori Amos, a jednak nikt nie zbliżył się do poziomu oryginału. Swoją drogą, pamiętacie Roberta Smitha w South Parku? Kyle wykrzykiwał za nim, że "Disintegration" to najlepsza płyta w historii muzyki i zdecydowanie – coś w tym jest.

7. Bonnie 'Prince' Billy – Another Day Full of Dread


Oczekujesz słońca, pięknie optymistycznych melodii, tekstu o tym, że warto żyć? Will Oldham, znany jako Bonnie 'Prince' Billy w życiu nie słyszał nawet takich pojęć, jak zresztą mówi tytuł jego płyty "I See A Darkness". "Another Day Full of Dread" to zdecydowanie jeden z moich faworytów – uwierz mi, po tym numerze stracisz wszelką chęć do życia, więc lepiej nie włączaj. Warto dodać, że Willa cenił w dużym stopniu sam Johnny Cash.

8. Bent – You Are The Oscillator


W 2004 roku premierę miała płyta "Ariels" od uznanego duetu Bent. Wiele osób w Polsce kojarzy na pewno ich niezapomniany remix  "Speak Low" z repertuaru Billie Holliday – tak, to ci sami. "Ariels" znacząco różni się jednak od pozostałych płyt, gdyż panowie postanowili znacząco ograniczyć elektronikę na rzecz żywych instrumentów. Efekt? Jedna z najlepszych płyt XXI wieku. Nie sposób opisywać rzeczy najlepsze, a tu naprawdę nie mam pojęcia, co mogę dodać – w takim razie, posłuchajcie próbki z tej płyty i oceńcie sami.

9. Aphrodite's Child – Aegian Sea


Kto pamięta soundtrack do "Rydwanów Ognia", "Blade Runnera" czy "1492: Wyprawa do raju"? Trudno nie pamiętać, prawda? Ich twórca - Vangelis - to jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci w historii muzyki filmowej i osoba, przez którą do kultury masowej weszło pojęcie muzyki elektronicznej (oczywiście, przyczynił się do tego również Kraftwerk). Aphrodite's Child to grecki zespół, w którym muzyk stawiał pierwsze kroki jako klawiszowiec. Ich trzecia i ostatnia płyta "666", będąca muzyczną interpretacją Apokalipsy wg św Jana, to jednocześnie prawdopodobnie najbardziej niedoceniane arcydzieło ery rocka progresywnego. "Morze Egejskie" to najlepszy przykład na utwór łączący jednocześnie klimaty "Dzieci Afrodyty" i solowych produkcji Vangelisa.

10. Atmosphere – Fuck You Lucy


Miałem w planach nie wrzucać dwóch utworów z tego samego gatunku, a jednak się nie udało. Trudno się dziwić, kiedy Atmosphere to mój ulubiony zespół hip-hopowy i zdecydowanie nie powinno go zabraknąć go w zestawieniu. Pierwsze dwa zdania pisałem z myślą o wrzuceniu "God's Bathroom Floor", po chwili stwierdziłem, że pierwszy numer Atmosów jaki usłyszałem w życiu to "Fuck You Lucy", który to utwór do dziś pozostaje w mojej czołówce. Kwintesencja stylu Sluga i Anta. I właściwie trudno powiedzieć, o czym tak naprawdę jest ten utwór, czy w którym momencie możemy mówić już o nadinterpretacji – czy chodzi o kobietę, czy chodzi o hip-hop, czy chodzi o przeszłość? Zapewne będzie mnie to zastanawiało do końca życia, ale takim trackom warto poświęcić wiele czasu. Oczywiście, że byłem na ich koncercie podczas Hip-Hop Areny – jak można było przegapić jedno z najbardziej niezapomnianych wydarzeń w swoim życiu?

NIN - dla mnie za trudne. Za to teledysk pierwszorzędny. Nie wiem, czy klip wszech czasów, ale wrażenie robi kapitalne. Sage Francis - mega, mega, mega!!! Będę musiał sprawdzić więcej, koniecznie! Bvdub - przydługie, ale piękne. Sepultura - nie podoba mi się, chyba nie lubię takiego metalu. Baths - teledysk jest bardzo popierdolony, muzyka w sumie też. Ale to dobrze. The Cure - może być. Bonnie Billy - smutne w chuj. Jednak chęci do życia nie straciłem. Bent - kolejna piękna rzecz. Też będę musiał sprawdzić więcej. Aphrodite's Child - też świetne. Dopisuję do listy. Atmosphere - fajne. Slug i Ant od zawsze na propsie, mimo że za bardzo nie słucham. No i man, rozpisałeś się straszliwie!

3 Comments

  • 30 sierpnia 2011 20:01 | Permalink

    Ja pierdolę, ten "Perfect drug" jest cholernie mocny. Zajebiste! Tak samo, jak Sepultura <3

  • Anonimowy
    8 września 2011 19:00 | Permalink

    The Perfect Drug nie jest NIN, tylko samego Reznora - zrobione do doskonałej ścieżki dźwiękowej z równie doskonałego Lost Highway

  • 23 lutego 2012 22:58 | Permalink

    W studio dosłownie kilka razy zdarzało się Reznorowi współpracować z innymi, większość numerów NIN to jego solowa praca ;) Na OST do Lost Highway podpisane jest jako NIN. Nie zadzieraj z fanem ;)

  • Leave a Reply