Bonson/Matek - Historia po pewnej historii (2011)


Bonson/Matek
Historia po pewnej historii
self-released, 2011

3.5

Chyba najbardziej przehype'owana płyta ubiegłego roku. Co nie znaczy, że od razu zła. Wręcz przeciwnie.

Najbardziej irytuje to, że Bonson wali tu smut za smutem. Serio, nic tylko płacze i płacze. Egocentryzm bije po oczach, a skrajny pesymizm trudno zaakceptować komuś takiemu jak ja. Bo bardziej postrzegam rzeczywistość na sposób stoicki - ćpanie po to, aby zapomnieć, jakoś wcale mnie nie kręci. Jasne, życiowy bagaż doświadczeń Bonson ma radykalnie odmienny w stosunku do quasi-bananów wywodzących się z klasy średniej. Tyle że nie kupuję trwającego niemal godzinę użalania się nad sobą i wykładania czystej brudnej prawdy w stylu znacznie mocniej naładowanym emocjami niż Sokół na płycie z Marysią Starostą. Mimo wszystko bardziej przemawiają do mnie naiwne zapewnienia, że świat jest mój, a limitem niebo.

Niemniej, w całym gąszczu żalów na miłość i finansową niemoc można złowić kilka prawdziwych perełek, do których wraca się niezależnie od tego, czy człowiek utożsamia się z ich treścią, czy też nie. "Pan śmieć" jest tu sztandarowym przykładem. Ale warto też zwrócić uwagę na opowieść o miłości zniszczonej przez dragi ("Ich już nie ma") oraz chwytający za serce track adresowany do matki Bonsona ("O mnie się nie martw") - od czasów "Rodziców" Małolata nie było równie szczerego utworu o tej tematyce. Fajnie, że reprezentant Szczecina potrafi te wszystkie emocje w odpowiedni sposób wyartykułować, za każdym razem flow współgra z serwowaną treścią. Trzeba być też naprawdę głuchym, by nie zauważyć, jak bardzo rozwinął się Bonson od czasów "Wspomnień z domu umarłych" z 2008 roku. Nawet ładnie przyspiesza, kiedy ma na to ochotę i kiedy jest to adekwatne do lirycznej zawartości kawałka. Niemniejszy progres zaliczył także Matek, który już 3 lata wcześniej potrafił zbudować taki klimat, że głowa mała. Mrok i brud przenika się z syntetykami, co tylko podbija nastrój poszczególnych tracków.

Wszystko więc gra jak w szwajcarskim zegarku, nawet jeśli przydarzy się słabszy numer ("Osiedla wciąż w nas wierzą"). Wyszła zatem płyta spójna, w sieci wyraźnie przeceniona, ale jednak naprawdę dobra. Tyle że nie dla każdego.

5 Comments

  • 9 lutego 2012 18:50 | Permalink

    DLA MNIE

  • 9 lutego 2012 20:58 | Permalink

    jakbyś czytał mi w recenzji, której jeszcze nie umieściłem! Słowo w słowo! Też tych smętów nie mogłem znieść i też uważam płytę za przereklamowaną... Cieszę się, że nie jestem odosobniony w tych odczuciach, bo każdy propsował jak szalony...

  • 9 lutego 2012 23:38 | Permalink

    CO WY WIECIE O ŻYCIU, CO NIE NOID?

  • Anonimowy
    10 lutego 2012 15:50 | Permalink

    Mi osobiście ten materiał bardzo się podoba. Przed przesłuchaniem materiału też nie mogłem ogarnąć tych wszystkich propsów, ale jak już zabrałem się za odsłuch, to w sumie... przytaknąłem.

    Może nie jestem smutasem i bez wątpienia częściej odpalam "Koniec Żartów", ale taki klimat mi pasuje.

  • 11 lutego 2012 16:33 | Permalink

    "Ale warto też zwrócić uwagę na opowieść o ziomach wchłoniętych przez osiedle ("Ich już nie ma")"

    Czytałem recenzję i nie mam nic do całości, ale to zdanie to ja nie wiem skąd Ci się wzięło Lite, jakich ziomów?

  • Leave a Reply