Ciągle słucham tego Louisa Armstronga ostatnio - głos genialny, hipnotyzujący wręcz. Utwory melodyjne, idealne na koniec lub początek leniwego dnia. W sumie, wstawanie przy "What a Wonderful World" (poniżej) powinno być chyba łatwiejsze i jakby przyjemniejsze - muszę kiedyś spróbować i zamienić "Here I Am" Groundation na ww. utwór w roli budzika.
Ta fascynacja, czy też zajawka, doprowadziła aż do tego, że dość spontanicznie zakupiłem parę płyt (ze cztery) Armstronga. Póki co, wciąż na nie czekam (ach, uroki Allegro) - prócz klasycznego, wydaję mi się, "What a Wonderful World", trzy strzały w ciemno na winylu. Przeczucie mi mówi, że żałować nie będę. "Meets Oscar Peterson" też mocne, ale - jeśli chodzi o wosk - to już wydatek, z tego co widzę, ponad 100 złotych, a nad wydaniem takich pieniędzy zwykłem zastanawiać się po kilka razy. Może w przyszłym miesiącu.
Generalnie, jestem zachwycony.
Gary na trzy
19 godzin temu