Hocus Pocus - 16 Pièces (2010)


Hocus Pocus
16 Pièces
On And On Records, 2010

4.5

W "16 Pièces" zakochałem się równie mocno i równie szybko, co w "Place 54" i "73 Touches". W przypadku nowego Hocus Pocus tzw. repeat staje się rzeczą całkowicie naturalną - album potrafi lecieć w kółko, niemalże nieprzerwanie. W czym tkwi jego siła?

Może w doborze *inspiracji*? Trochę funku, mnóstwo jazzu, multum kojących, wychilloutowanych brzmień, czyli w sumie wszystko to, do czego Francuzi zdążyli mnie przyzwyczaić. Nie muszę czuć się jednak zaskoczonym, żeby być oczarowanym.

Nie ma tu może hitów na miarę "Mr tout le monde" bądź "J'attends" z płyt poprzednich. Jest za to równa, bardzo wysoka forma przez cały czas trwania krążka, z wisienką na torcie w postaci "Equilibre" (poniżej) - dość wyluzowanego numeru, który - biorąc pod uwagę opinie innych fanów - w ucho wpadł nie tylko mojej skromnej osobie. Swoje robi tu featuring od Oxmo Puccino (gruby, niski wokal tego rapera doskonale kontrastuje z dość "typową", nawiasem mówiąc niezwykle przyjemną w odbiorze, barwą głosu 20syla). Zresztą, goście na "16 Pièces" są akurat bardzo mocni - wystarczy wymienić choćby Mr. J. Medeirosa z nieistniejącego już (niestety) The Procussions oraz Akhenatona z marsylskiego IAM.

Końcówka albumu to również mistrzostwo świata - kawałek nad wyraz spokojny, po usłyszeniu którego można zrobić właściwie tylko 2 rzeczy: udać się spać bądź załączyć krążek jeszcze raz. Ale przecież "100 Grammes de Peur" to nie pierwszy taki przypadek - również "Voyage immobile" oraz "73 Touches" genialnie kończyły poprzednie płyty Hocus Pocus.

Pozostaje jedynie wypatrywać listonosza z przesyłką z Francji. Coś mi mówi, że to oczekiwanie, tak czy siak, upłynie przy "16 Pièces". A że nie rozumiem ani słowa w mowie żabojadów? Trudno, liczy się muzyka.





3 Comments

  • 3 kwietnia 2010 22:46 | Permalink

    OGARNIJ SIE Z TYMI BLOGAMI KURWA

  • 4 kwietnia 2010 16:30 | Permalink

    człowieku daruj juz sobie, na hama próbujesz zaistnieć w internecie próbując czegos nowego, tak zeby znaleźć w czyiś słowach pochwał w twoim kierunku jaki ty jestes fajny i ze masz fajnego bloga, nie wychodzi i zmiany tak jest non stop u ciebie, poprzedni był naprawde spoko i choc czasami za bardzo poważny i sie zapędzałeś w swoich wywodach na temat płyt itp. fajnie sie go ogladało i czytało mimo ze sie nie udzielam tutaj. Wesołych;)

  • 6 kwietnia 2010 00:17 | Permalink

    Świetny album. Jest tutaj rzadko spotykana dawka energii, zajawki. Jak włączam ten album to mi się sama japa cieszy. Aż chyba francuskiego zacznę się uczyć. Ahh jak tylko dorwę ten album na winylku...

    PS. Panowie bez spiny.

  • Leave a Reply