Wpis o G.

Tak to jest, jak się robi coś w pośpiechu. Można mówić, że to nie wina organizatorów, że to wszystkie złe moce tego świata połączyły swoje siły i z impetem uderzyły w festiwal, nie tylko sprawiając, iż impreza musiała odbyć się w innym miejscu niż zazwyczaj, ale również powodując sporą ulewę, która mocno pokomplikowała życie. Ale to tylko usprawiedliwianie się. Usprawiedliwianie się po to, aby nie przyrównać tegorocznego Reggae nad Wartą do tego, o czym nawijał Abradab w słynnej "Piosence o G.".

Cóż, 1szy dzień RnW - delikatnie mówiąc - okazał się niewypałem. Start zaplanowano na 18, wystąpić miały 4 zespoły, a pomiędzy nimi zabawę umilać miał jakiś tam - nie ważne w sumie jaki - DJ. Wszystko zapowiadało się więc sympatycznie. Tyle, że coś się organizatorom pokiełbasiło: najpierw grał DJ, a dopiero koło 21 na scenę wyszedł pierwszy z zespołów - Lion Vibration, który - szczerze mówiąc - olałem, bo ani mi to znane, ani żadna większa wczuta mi się nie włączyła. Błąkałem się zatem "tu i tam", próbując zabić czas, gdyż przecież grać miało DUBSKA, a DUBSKA zawsze kojarzyło mi się z czymś fajnym. Niestetyż, w piątek DUBSKA fajne nie było, a zwyczajnie wiało nudą. Nie wiem, może to przez to, że lało cholernie, ale zupełnie nie czułem muzyki tego zespołu. Jasne, ktoś tam się bawił, lecz generalnie zrobiła się mała stypa i większość ludu stała nieruchomo schowana pod parasolkami. A przecież 2 lata wcześniej DUBSKA zrobiło najlepsze show na Reggae nad Wartą! Tylko tu należy postawić pytanie: czy to show faktycznie było dziełem grupy, czy raczej występującego z nią Gery Moralesa z Jah Division? Wiadomo, trochę większy szał się zrobił na "Avokado", ale ogólnie... Panie, nuda przeraźliwa!

Całe szczęście DUBSKA zeszło. Potem w kolejce był już Abradab, lecz na scenę MUSIAŁ jeszcze wyjść Maestro, którego nachalne promowanie sięgnęło zenitu właśnie podczas Reggae nad Wartą. W końcu, ani to nie jest dobry raper, ani nawet utalentowany. Ot, przeciętniak, którego wypychanie i pokazywanie wszędzie gdzie się da (support przed Ostrym, Dni Gorzowa, a teraz jeszcze RnW) robi się żenujące. Szopka trochę...

Kiedy już się wydawało, że "może być gorzej lub tylko źle", Abradab pokazał - jako jedyny podczas tegorocznej edycji festiwalu - klasę. Nie orientowałem się w tym, jak wyglądają obecnie koncerty tej legendy polskiego hip-hopu. Spodziewałem się czegoś w rodzaju Dab + DJ Feel-X albo inny facet za gramofonami. A tu proszę! Rapera wspomagali: perkusista, gitarzysta i kontrabasista. Czad. Niby więc na rockowo, bo większość kompozycji opierała się na mocnych, gitarowych riffach. Z drugiej strony, ten - nie mogę znaleźć odpowiedniego słowa - zagadkowy kontrabas... Ok, trochę cierpiał na tym wokal Abradaba, który w takim towarzystwie wydawał się mniej wyraźny, ale za to każdy z numerów niósł taki ładunek mocy, że z nawiązką rekompensowało to sprawę. Było tak żywo i energicznie, że gdzieniegdzie, momentami rozkręcało się nawet małe pogo. Całość więc wypadała naprawdę zajebiście (podczas największych przebojów zajebiście do tego stopnia, że jeden z moich kolegów na tyle zdarł gardło, że przez następnych kilka godzin potrafił mówić tylko... falsetem). Genialne "Miasto jest nasze" i "Rapowe ziarno" + jeszcze kilka mocnych utworów z "Czerwonego Albumu", "Emisji Spalin" i "Ostatniego poziomu kontroli" - wszystko to było, wszystko to przeniosło na chwilę tegoroczne Reggae nad Wartą na znacznie wyższy poziom. Wow.

Później... Było jakieś później? Niby coś miało jeszcze występować, ale A) istnieje niepisana tradycja, że ostatni zespół podczas każdego dnia RnW jest słaby, naprawdę słaby; B) 90% publiki i tak zawinęła, więc się na ten temat po prostu nie będę więcej rozwodził, bo przecież jest jeszcze dzień 2gi i wydarzeń masa do opisania...

Ha ha ha, taki żarcik. Drugiego dnia nie było. Odwołali. Bo złe warunki pogodowe. Fakt, padało i pewnie się w Parku Słowiańskim niezłe błocko zrobiło, ale kto widział, żeby odwoływać tak duży festiwal, do miana jakiego Reggae nad Wartą wciąż nieudolnie aspiruje. Przecież koncert to nie żużel, artyści w deszczu też mogą grać. Nie wspominam już o tym, że imprezę z powodzeniem można byłoby przenieść do Sali Widowiskowej MCK, gdzie miejsca powinno starczyć, gdyż frekwencja w tym roku najwyższa nie była... A może organizatorzy obawiali się jeszcze większej klapy co dnia pierwszego? Bo poza Jamalem żadnych gwiazd nie zaplanowano, a występować miały zespoły może i fajne, ale mało popularne, co w połączeniu z opadami deszczu mogłoby... Aj, aż nie chcę o tym myśleć.

Nie wiem, czy drugi dzień festiwalu został odwołany na amen, czy może przełożono go na "kiedyś". Nic to nie zmienia, tegoroczne Reggae nad Wartą to k a t a s t r o f a. Co z tego, że organizatorzy próbowali się zrewanżować, zapraszając na jakiś tam soundsystem do Magnata. Co z tego, że Abradab zagrał kapitalnie. Jeśli chodzi o RnW, to - z roku na rok - frustracja goni frustrację. Kiedy w końcu będą obiecane gwiazdy i festiwal, który mógłby konkurować z - dajmy na to - Ostródą? Ile lat można żyć legendą dawnego Reggae nad Wartą, jeszcze z czasów, gdy do Gorzowa zjeżdżali na nie ludzie z całej Polski?

G. i tyle. Wkurzyłem się.

PS A na zdjęciu DUBSKA. 2 lata temu.

One Comment

  • Pires
    26 lipca 2010 11:40 | Permalink

    Nie przejmuj się pierwszymi 15 minutami w "Skins". Oglądaj

  • Leave a Reply