Nieznane, a szkoda: Mo' Horizons

Co nam dały Niemcy? Alberta Einsteina, żenujące reklamy proszków do prania i innych produktów firmy Henkel, Oktoberfest, Franza Beckenbauera, "Berliner Kebab", I wojnę światową, medale dla polskich piłkarzy na trzech ostatnich Mundialach, II wojnę światową, zwyczajowe jeżdżenie na zakupy do Schwedt lub Frankfurtu nad Odrą polskich rodzin ze strefy przygranicznej, Svena Hannawalda i Martina Schmitta, bitwę pod Cedynią, demotywatory w stylu "ładne Niemki nie istnieją", Zjazd Gnieźnieński oraz śmieszne bawarskie ciuszki (tu "nieco" inna wersja, sprzedawana na Allegro).

A co dał ludzkości Hannover? Scorpionsów, targi CeBIT, samobójczą śmierć Roberta Enke oraz Jerzego I Hanowerskiego - pierwszego angielskiego króla z dynastii hanowerskiej.

Aha, tak się rozpędziłem, że zapomniałbym wspomnieć o rzeczy najważniejszej - Niemcy i Hannover dały nam jeszcze Mo' Horizons. Że nie znacie? I oto właśnie chodzi.

Mark "Foh" Wetzler i Ralf Droesemeyer, dwaj niemieccy (i hanowerscy!) didżeje, zaczynali od grania po klubach pierw lokalnych, później krajowych, a w końcu zaczęli pojawiać się we wszystkich zakątkach świata (choćby w Trójce, w audycji "Smooth Jazz Cafe" Marka Niedźwieckiego). Co ważne, grali i grają razem - tworzą zgrany duet, rzecz integralną i nierozłączną.

Całe to granie po klubach i radiach to jednak tylko pewien zalążek większej działalności. W 1999 roku Wetzler i Droesemeyer wydali swój pierwszy album. Płytę, która doskonale odzwierciedlała to, w jakich gatunkach niemieccy didżeje się poruszają. "Come Touch The Sun" śmiało można określić mianem kolażu brzmień latynoskich, muzyki jazzowej, downtempo i chilloutu. Bliźniaczo sprawa wyglądała z wydanym 2 lata później "Remember Tomorrow". Krążek ten był jednak znacznie bardziej przebojowy, głównie z uwagi na obecność latynoskiej adaptacji hitu "Hit The Road Jack" Raya Charlesa, czyli piosenki "Pé na éstrada" zaśpiewanej przez Leilę Pantel.

Rok 2003 przyniósł kolejny materiał od Mo' Horizons. "...And the New Bohemian Freedom" to właściwie więcej tego samego. Mogę jednak zaryzykować stwierdzenie, że tutaj dźwięki latynoskie ustępują powoli brzmieniom karaibskim i afrykańskim. Trzeba też zaznaczyć, że tym razem album jest bardziej wyrównany, brak tu takiej petardy jak na "Remember Tomorrow", ale jeśli miałbym wskazać utwory wyróżniające się, to postawiłbym na moje ulubione - "Drum'n'boogaloo" oraz "Come e o ar".

Rok 2005 to z kolei pewnego rodzaju ciekawostka. Mo' Horizons bowiem nie wypuściło tym razem swojego miksu, tylko pod swoim szyldem - znaną i uznaną marką - zebrało kilkanaście utworów różnych wykonawców, rzecz jasna z pogranicza jazzu i muzyki etnicznej. Tak się zastanawiałem, jaki był klucz doboru poszczególnych piosenek i - niestety - do żadnych konkretniejszych wniosków nie doszedłem. Raczej wątpię, żeby były to kawałki, z których Wetzler i Droesemeyer korzystali na wcześniejszych albumach (chociaż, kto wie?). Prędzej są to numery, które miksowali na żywo podczas gry w klubach bądź po prostu takie, które im się podobają i podłapują się pod odpowiednią stylistykę.

Na "Some More Horizons" najbardziej zaintrygowała mnie piosenka Ákos Stefi - węgierskiej wokalistki z lat 50., która wyraźnie śpiewa o... marihuanie. Myślałem, że specyfik ten spopularyzował się wśród opinii publicznej dopiero w późniejszych dekadach za sprawą reggae i ruchu rastafarian. A jednak! W ucho wpada też "Umquokozo" Miriam Makeby oraz utwory od Donaldya Byrda, Howarda Tate'a i O siom psicodelico. Swoją drogą, wypada napomknąć, że na "Some More Horizons" znalazło się też miejsce na remiksy: i kawałków niemieckiego duetu, i utworów innych artystów, z tym że przez ów niemiecki duet wykonanych.

Strzeliły kolejne 2 lata, nastał rok 2007, więc pan Wetzler i pan Droesemeyer stwierdzili, że najwyższa pora na wydanie kolejnego albumu. "Sunshine Today" to znów autorskie miksy, znów stare, dobre Mo' Horizons. Ponownie muzyka etniczna (latynoska, karaibska, afrykańska), ponownie chillout, ponownie nu-jazz, gdzieś tam wdarło się trochę funkowego sznytu. Istna bomba! Największe wrażenie zrobiło na mnie "Kikiribu" - numer o niemal równie wielkim potencjale hitowo-tanecznym co "Pé na éstrada". Nogi przy tym same chodzą, ręce same klaszczą, a głowa krzyczy "KIKIRIBU!!!" wraz z wokalistą.

Na następny album nie trzeba było czekać zwyczajowych 2 lat - wystarczył rok. Nie był to jednak pełnoprawny krążek, a kompilacja w stylu "The Best Of", podsumowująca 10-letnią działalność duetu. Nie ma co się więc na jej temat bardziej rozwodzić.

Od 2008 roku odnośnie Mo' Horizons cicho. A szkoda. Szkoda równie wielka, jak to, że Mark "Foh" Wetzler i Ralf Droesemeyer nie są znani.

Przydatne linki:
Oficjalny profil duetu na MySpace


2 Comments

  • 27 sierpnia 2010 11:32 | Permalink

    lituś, czekam na wpis, który będzie chciało się czytać po przebrnięciu pierwszego akapitu.

  • 27 sierpnia 2010 11:49 | Permalink

    Zatem teleportuj się do 2018.

  • Leave a Reply