Historie (nie)alternatywne - Kazik Na Żywo, cz. I

Po czerwcowym występie Kultu podczas Dni Gorzowa pragnąłem tylko jednego: żeby Kazik przyjechał również za rok, najlepiej z Kazikiem Na Żywo. Życzenie się spełniło, nawet trochę wcześniej. Kazik Na Żywo wystąpi 4 marca br. w Miejskim Centrum Kultury. Z tej okazji popiszę trochę o kaenżecie - niezależnie czy tego chcecie, czy nie.

- Bardziej dociekliwi dziennikarze muzyczni zaczęliby przybliżać historię Kazika Na Żywo od absolutnie granicznej daty, jaką jest 12 marca 1963 roku. Ja jednak tego nie zrobię. Po pierwsze, nie jestem dociekliwy. Po drugie, nie jestem dziennikarzem. Po trzecie, tym bardziej nie jestem dziennikarzem muzycznym. I po czwarte, Kazimierz Piotr Staszewski w dniu swoich narodzin wbrew pozorom nie myślał o założeniu jakiegokolwiek zespołu, o Kaziku Na Żywo, co gra na hardrockowo-rapcore'ową modłę, nie wspominając.

- Przenosimy się więc o 19 lat do przodu. Pomijamy pierwszy roczek, pierwszy kroczek, ząbek, słowo i kupkę. Rok '82. Jak podaje Leszek Gnoiński w książce "Kult Kazika", właśnie wtedy w życiu Kazika pojawia się rap, z czego sam zainteresowany nie zdaje sobie sprawy, gdyż twierdzi, że rap to właściwie tylko jedna z odmian funku. I pomyśleć, że później ten gość staje się *Pierwszym Raperem Rzeczpospolitej*.

- Zanim to jednak nastąpi, Kazik przez kolejnych 9 lat robi swoje punkowo-nowofalowe "coś", nazywane przez wszystkich zespołem Kult. W każdym razie, zupełnie nie brzmi to jak rap, choć momentami Staszewski próbuje przemycić pewne wyciągnięte z rapu niuanse. W efekcie tego mikro-przemytu powstają z lekka inspirowane czarną muzyką numery: "Elektryczne Nożyce" oraz "45/89".

- Lata mijają, Wałęsa wraz z kolegami obala w Polsce komunizm, upada mur berliński. Słowem, dzieje się mnóstwo ciekawych rzeczy. Jesteśmy więc na samym początku wybitnie interesujących lat '90. Kazik poznaje Jacka Kufirskiego, nauczyciela i twórcę reklam. Niepozorny belfer okazuje się sprawnym kompozytorem muzyki. Co ciekawe, nie wykorzystuje do tego żadnych wymyślnych instrumentów, a najzwyklejszy komputer. Okej, może i w tamtym okresie słowa "komputer" i "najzwyklejszy" nie mogły stać koło siebie, ale nie zmienia to w ogóle faktu, że z Kufirskiego był taki "komputerowy magik od muzyki". Nie mylić z innym, popularnym wówczas Magikiem.

- Co było dalej, pewnie się domyślacie. Kazik wykorzystał znajomość i nagrał dwie płyty. Staszewski był tak pomysłowy, że nazwał je kolejno "Spalam się" i "Spalaj się!". Do dziś mówi się o kilkutysięcznej poszkodowanej klienteli, która myliła oba albumy. Chcąc kupić "Spalaj się!", kupowała "Spalam się" i na odwrót. Ktoś mógłby powiedzieć, że co to za różnica, w końcu i tak zysk szedł do duetu Staszewski-Kufirski. Nic bardziej mylnego. Początek lat '90 to były takie okropne czasy, w których wytwórnie nie tylko żerowały na biednych artystach, ale też sprzedawały setki tysięcy kaset w *drugim obiegu*, zwyczajnie je piracąc. Wtedy Internet był czystym science-fiction, *muza za darmola* również. Ludzie jednak sobie radzili i płacili na straganie w dzień targowy po cenie znacznie niższej niż rzeczywista. Nie wiem jak za komuny, ale na początku lat 90. na pewno nie było lepiej.

- Nie rozstrzygając, czy były to płyty udane, czy też nie, trzeba wyraźnie zaakcentować, że może nie były one przesiąknięte czystym hip-hopem, ale mocno trzymały się tych kilku prostych zasad, dzięki którym można odróżnić rap od jakiegokolwiek innego gatunku muzycznego. Sample, pętle, bębny - wiecie, o czym mówię.

zdjęcie nie oddaje komizmu sytuacji, ba!, nie widać na nim nawet słynnej suszarki, ale uwierzcie, że ona gdzieś tam jest

- Mniej więcej wtedy w głowie Kazika zamigotała żaróweczka. Granie koncertów z mechanicznym podkładem jakoś go nie kręciło. O ile jeszcze rok '91 w Sopocie to jego popisowy numer z playbackiem i *śpiewaniem* do suszarki, o tyle rok '92, również w Operze Leśnej, to już występ wraz z 3-osobowym zespołem: Adamem "Burzą" Burzyńskim na gitarze, Michałem "Kwiatkem" Kwiatkowskim na basie i Kubą "Kulą" Jabłońskim na perkusji. Solowe numery Kazika zostały przerobione na hardrockowo, co całkowicie odbiegało od stylistyki prezentowanej na "Spalam się" (premiera "Spalaj się!" miała miejsce trochę później). Nie wiem, czy już wtedy chłopaki słyszeli taki zespół jak Rage Against The Machine, ale to było mniej więcej takie granie. Nie zamierzam roztrząsać, czy mniej, czy więcej.

- W ramach ciekawostki przypomnę - tylko przypomnę, bo nie to jest teraz najważniejsze - że właśnie podczas drugiego występu w Sopocie, Kazik po raz pierwszy wykonał piosenkę "100000000". Utwór w rodzącej się powoli demokracji wywołał sporą burzę. Pisałem o tym przed rokiem, więc ponownie rozwodzić się chyba nie powinienem i może zamilknę w tej kwestii.

- Początki Kazika Na Żywo, który - co ważne - jeszcze pod taką nazwą nie funkcjonował, były jednak bardzo trudne. Wprawdzie Kazik odkrył, "że rap może anektować wszystko, łączyć się ze wszystkim", ale frekwencja na koncertach oraz reakcje fanów na hardrockowe wcielenie Pierwszego Rapera Rzeczpospolitej nie były zbyt zachęcające. - Na pierwszym koncercie w Remoncie pojawiła się raperka w łańcuchach, czapeczkach z daszkami do tyłu i ubrana w bluzy ze znaczkami Volkswagena. - mówi Kuba Jabłoński - I nagle usłyszeli ostre gitarowe dźwięki. Niby Kazik rapował, ale z tyłu nie było żadnych skreczy, tylko normalna sekcja i gitara. - Był syf i rozeszło się po kościach. Nie było koncertów, nie było ludzi na koncertach i za zgodą wszystkich po prostu zawiesiliśmy działalność. - dodaje Burza.

- Kazik Na Żywo, jeszcze wtedy nie "na żywo", nie istniał przez okrągły (albo i nie) rok. Po przypadkowym spotkaniu muzyków w pociągu podjęta została decyzja o wznowieniu współpracy, na potrzebę nagrania płyty, która udokumentowałaby działalność tego nie do końca udanego, jak się wtedy wydawało, zespołu. Po premierze krążka muzycy mieli powiedzieć sobie czułe "na razie" i pójść dalej własnymi ścieżkami.

- W kwietniu 1994 na sklepowych półkach wylądował album przewrotnie zatytułowany "Na żywo, ale w studio". Pierwsza płyta zespołu, formalnie wypuszczona jako solowe wydawnictwo Kazika, okazała się, w późniejszym okresie, najmniej hardrockową. Głównie przez obecność takich utworów jak "Celina", znana z "Taty Kazika" Kultu piosenka Stanisława Staszewskiego, oraz "300000000", czyli swingująca, powiększona o inflację i rządy postkomunistów, wersja "100000000". Poza tym, na płycie kilku "starych znajomych": "Spalam się", "Spalaj się!", "Piosenka trepa" i "Świadomość", wszystko rzecz jasna zagrane z o wiele większym pierdolnięciem niż oryginalnie.

- Muszę jednak zwrócić uwagę na kawałki, które nie były autorstwa duetu Staszewski-Kufirski, a dziełami rodzącej się w bólach kapeli. Ba, są to numery nie byle jakie - wiele z nich to żelazne punkty koncertów kapeli. Występ kaenżetu bez "Nie ma litości" i "Artystów"? To się nie uda. Karierę zrobił zwłaszcza ten drugi numer, w którym Kazik w ostry i bezkompromisowy sposób zaatakował rodzimych artystów sztuk wszelakich, przyrównując ich do prostytutek. "Na żywo, ale w studio" uzupełniają covery "Odpad atomowy" (Zacier) i "Kalifornia ponad wszystko" (Dead Kennedys) oraz muzyczny żart "I Ty zostaniesz indianinem" a.k.a. "Mogłem być kałem albo kosmosem".

- Co było dalej? Skoro "Na żywo, ale w studio" miało być pierwszą i ostatnią płytą nieudanego zespołu, to co zaważyło na tym, że jednak nią nie pozostało? Co sprawiło, że nowa formacja Kazika okazała się jednak nad wyraz udaną? O tym w następnym odcinku.

Korzystałem z:
Gnoiński Leszek, Kult Kazika, Wyd. 1, In Rock Music Press, 2000, ISBN 978-83-86365-39-5

Leave a Reply