Sobota
Gorączka sobotniej nocy
Stoprocent, 2011
4.0
"Gorączka sobotniej nocy" niczym się na dobrą sprawę nie różni od "Sobotażu". Co jednak wcale jej nie szkodzi. Sobota póki co nie nosi na sobie żadnych oznak zmęczenia materiału.
Dalej jest to imprezowy facet z charakterem. Taki swojski, lekko podpity. Całkowicie niepoważny, ale szczery do bólu. Stary, dobry Sobota: uliczny skurwysyn bez nadęcia, serwujący rap bez super głębokich przesłań wyrażonych w pseudopoetyckich metaforach. Potencjał hitowy w co drugim utworze, banger na bangerze - słuchacz buja się na okrągło, bo Matheo zadbał o konkret bity, które niemal zawsze oparte są o mega chwytliwe melodie. Takie w stylu "już to słyszałem", tyle że nie bardzo wiadomo gdzie i kiedy. "Sobotaż" miał jednak większe przeboje. "Gorączka..." trzyma równy poziom właściwie przez wszystkie 21 tracków, ale nie ma tu takich szlagierów jak "Tańcz głupia", które lata na rotacji i u hip-hopowców, i u disco-mułów, i w autach Polonii w New Jersey. Są za to pierwszoligowi goście, jak Peja, Pih, Chada czy Tede, i ani przez chwilę nie zawodzą (wielki props za chór Montu). I sam się sobie dziwię, bo takiej stylówki, jaką zapodaje Sobota, nienawidzę (jak studentów) mniej więcej od '53. Teraz obie płyty rapera ze Szczecina zapętlają się w moim odtwarzaczu (no dobra, foobarowej playliście) bez przerwy. Ja z liceum powiedziałby, że jestem prostak, głupek i zdradzam ideały truskulowych koszul. Ale co ja poradzę, że "Gorączka..." wwierca się w głowę na amen? Nie jest to mądra płyta, ale, jakby to powiedział Afrojax, dopsz buja. I do samochodu się nada. Nie spinać się, tylko słuchać Soboty!
2 Comments
truskul alert
ja się nie spinałem i słuchałem Soboty - ale mnie nie rozerwało na kawałki szczerze mówiąc... Ale nie jest zła - recka za kilka dni :)