Nieznane, a szkoda: Molotov

Wszystko zaczęło się 23 września 1995 w Mexico City, czyli w jednej z największych i najbrudniejszych metropolii świata, gdzie dwaj przyjaciele - Tito Fuentes oraz Micky Huidobro (pozwolę sobie nie skomentować nazwiska...) - grali ze sobą już od jakiegoś czasu. Tego dnia ich życie się zmieniło. Nie dlatego, że w Arabii Saudyjskiej obchodzono właśnie Święto Zjednoczenia Królestwa. Był lepszy powód (i wcale tu nie chodzi o przypadająca na 23 września równonoc jesienną).

Tego dnia Fuentes i Huidobro poznali Javierę de la Cuevę oraz La Quesadillera - muzyków, wraz z którymi założyli zespół Molotov, czyli - jak ochrzciła ich później fachowa prasa - meksykańską (ba, latynoską!) odpowiedź na Rage Against The Machine oraz Beastie Boys. Prawda jest jednak taka, że to tylko umowna data, bo i de la Cueva, i La Quesadiller długo w grupie miejsca nie zagrzali - ich miejsce zajęli Paco Ayala oraz Amerykanin Randy "el Gringo Loco" Ebright. I właśnie od tego momentu, można zacząć mówić o tym Molotovie jakiego znamy (a właściwie: jakiego w tej części świata prawie nie znamy)...

W tym składzie band (po hiszpańsku: "banda") zaczął grać w różnych częściach Meksyku, głównie po pubach i wszelkiej maści barach. Podróżowanie i występowanie za darmowe piwo, tequillę i koszty dojazdu (okej, to wymyśliłem) opłaciło im się. Na jednym z koncertów zobaczył ich i docenił łowca talentów z Universala - jednego z najpotężniejszych majorsów na globalnym rynku. Tym sposobem, Molotov podpisał kontrakt płytowy.

Debiutancki album wydali 26 sierpnia 1997 roku. Molotov, na początku swojej kariery muzycznej, nie miał jednak łatwego życia, gdyż krążek "¿Dónde Jugarán Las Niñas?" został uznany za mocno kontrowersyjny. Swoje robiła już okładka, co wraz z ostrymi, obrazoburczymi i atakującymi meksykańskich polityków tekstami tworzyło podstawy do wycofania materiału ze sklepów. Molotov się jednak nie poddał i wyszedł z płytą "na ulice", sprzedając w ciągu jednego dnia 5000 egzemplarzy.

Kontrowersje dotyczyły m.in. największego przeboju grupy (do dziś) - piosenki "Gimme tha Power" (u dołu wpisu), gdzie padały niewygodne - dla meksykańskiego rządu - słowa. Największy skandal wywołał jednak utwór "Puto", który został potraktowany jako atak na społeczność homoseksualną. "Puto" jest w Meksyku używane jako obraźliwe określenie na geja (coś jak "pedał" w Polsce). W konsekwencji, podczas pierwszych koncertów Molotova w Niemczech dominowali homoseksualiści, demonstrujący swoje oburzenie przed członkami zespołu. W Hiszpanii numer ocenzurowano, zamieniając "puto" na "lucho". Grupa tłumaczyła to jako nieporozumienie, bo chodziło jej tylko o ludzi, którzy "nie mają odwagi, by skakać i bawić się na ich koncertach". A co by było, gdyby płyta ukazała się 26 sierpnia w Polsce? Rozpętałaby się jeszcze większa afera. Bo nie wiem czy wiecie, ale tego dnia przypadają uroczystości Matki Boskiej Częstochowskiej. Wydawać taki bluźnierczy album w święto niemal narodowe (w końcu nasz kraj jest państwem wyznaniowym nie od wczoraj, nie od sporu o krzyż)? Samobójstwo.

Niemniej, skandal przełożył się na popularność, choć wolałbym wierzyć, że miała na nią wpływ również rewelacyjna muzyka Molotova, będąca połączeniem mocnego, gitarowego grania, rapu oraz typowych dla muzyki latynoskiej smaczków. Warto w tym momencie zaznaczyć, że czwórka meksykańskich grajków posiada niezwykle wszechstronne umiejętności - nie tylko każdy z nich operuje gitarą i trzaska na perkusji, ale również śpiewa. "¿Dónde Jugarán Las Niñas?" pokryło się podwójną platyną w Hiszpanii, platyną w Chile i USA, czterokrotnym złotem w Meksyku oraz złotem w Kolumbii i Argentynie. Z kolei prasa z całego świata zaczęła zachwycać się Molotovem, chwaląc kapelę w szczególności za odwagę i jad w tekstach oraz pójście drogą, która przysporzyła popularność takim gwiazdom jak - wspomniane wcześniej - Rage Against The Machine oraz Beastie Boys.

Powiedzmy, że po ogromnym, pewnie dość niespodziewanym sukcesie, Meksykanom woda sodowa uderzyła do głowy. 24 listopada 1998 - czyli tym samym dniu, kiedy w Turcji obchodzono Dzień Nauczyciela, w Polsce "Katarzynki", a w Demokratycznej Republice Konga Rocznicę Nowego Reżimu - wydali album... z remiksami utworów z "¿Dónde Jugarán Las Niñas?". Być może, Molotov wcześniej wynalazł wehikuł czasu, przeniósł się w przyszłość i stwierdził, że jeśli jakiś tam Linkin Park ze Stanów tak może, to czemu oni, wielka gwiazda latynoamerykańskiej muzyki, nie może zrobić tego samego? Szkoda, że zapomnieli wziąć "Re-animation" ze sobą do teraźniejszych (dla nich) czasów. Może wpadliby wtedy na pomysł, jak lepiej zrealizować remiksy hitów ze swojego rewelacyjnego debiutu.

Bo "Molomix" to zaledwie 8 nowych wersji starych piosenek, z czego tylko 2 są fajne (obie to remiksy "Gimme tha Power"). Reszta to koszmar - asłuchalna, elektroniczna łupanka. Całe szczęście, że wydawnictwo zostało urozmaicone o 2 całkowicie nowe utwory. "El Carnal de las Estrellas" zaskakuje głęboką, wzbogaconą o instrumenty smyczkowe aranżacją, która jasno dawała do zrozumienia, że Molotov - mimo odcinania kuponów (patrz: wydanie albumu z remiksami) - wciąż zamierza się rozwijać. Szokuje też numer "Rap, soda y bohemia", będący pewnego rodzaju przeróbką klasycznego "Bohemian Rhapsody" zespołu Queen. Profanacja? A może zajebisty koncept? Nie mi o tym decydować. Zresztą, nie zmienia to za bardzo faktu, że 24 listopada 1998 roku był złym dniem dla ludzkości - nie dość, że Molotov wypuścił "Molomix", to jeszcze z biblioteki Polskiej Akademii Nauk w Krakowie skradziono pierwodruk działa Mikołaja Kopernika - "O obrotach sfer niebieskich".

Wspomniałem przed chwilą, że meksykański band wciąż chciał się rozwijać. Udowodniła to kolejna płyta, tym razem zapełniona w 100% nowym materiałem. "Apocalypshit" zadebiutowało 14 września 1999, co faktycznie mogło zwiastować apokalipsę, gdyż w tym samym czasie nowymi członkami ONZ zostawały Wyspy Tonga, Kiribati oraz Nauru. Członkowie zespołu twierdzili, że to nieprawda i wybrali tę datę z uwagi na rocznicę bitwy pod San Jacinto obchodzoną w Nikaragui. Nikt im nie uwierzył, więc sprawa szybko ucichła, acz kto ich tam wie...

W każdym razie, "Apocalypshit" pokazało, że Molotov w miejscu nie stoi i próbuje nowych rozwiązań, co słychać w każdej sekundzie trwania tego albumu. Tu już nie ma skocznych i łatwo przyswajalnych melodii jak na "¿Dónde Jugarán Las Niñas?". Jest za to mrok, ciężki nastrój i trochę rozpierdolu. Formacja gra tu ostro, wręcz metalowo, ładując w to trochę chorego i odjechanego klimatu. Ok, takie "Kukela's Choice' może nie jest tego najlepszym przykładem, ale reszta utworów? Kosmos po prostu. Swoją drogą - taka informacja dodatkowa - w utworze "Exorismo" odnalazłem dokładnie ten sam sampel (taki dźwięk wyjęty niczym z horroru klasy G), którego 2 lata wcześniej używał Kazik w "Spowiedzi świętej" z "12 groszy". Ciekawe, prawda?

"Apocalypshit" sprzedawało się bardzo dobrze, nie tylko w krajach Ameryki Łacińskiej i Stanach Zjednoczonych, ale również w Europie. Ba, album trafił nawet do Rosji i wydaję mi się, że kupowany był chętnie. Sami zresztą pomyślcie, czy nie sprawdzilibyście zespołu z - dajmy na to - Madagaskaru, który nazywa się "Husaria"? Wiem, porównanie trochę niedokładne, bo koktajle Mołotowa zostały wymyślone przez fińskich żołnierzy walczących z Sowietami, ale... no... wiecie o co mi chodzi... (bo od Wieczesława Mołotowa, ministra spraw zagranicznych ZSRR, tego od paktu Ribentrop-Mołotow, nazwa meksykańskiej grupy raczej na pewno nie pochodzi)

Na blisko 4 lata Molotov ucichł. Powrócił dopiero 5 lutego 2003 roku, podczas święta meksykańskiej konstytucji. Członkowie zespołu zarzekali się, że - wydając swój kolejny krążek właśnie tego dnia - chcieli tak naprawdę uczcić burundyjski Dzień Jedności oraz tanzański Dzień Chama Cha Mapinduzi. I znów nikt im nie uwierzył. Aczkolwiek wkrótce potem na nieoficjalnym, fanowskim forum dyskusyjnym powstała hipoteza jakoby rok wcześniej - 5 lutego 2002 roku - Molotov przebywał w San Marino podczas Dnia Św. Agaty. I tak się tam muzykom formacji ponoć spodobało, że aż postanowili tam zamieszkać. Kiedy jednak dowiedzieli się, iż ledwie 0,7% spośród mieszkańców tego malutkiego państwa wyznaje bahaizm, zrezygnowali. San Marino i Dzień Św. Agaty postanowili wyróżnić inaczej, wydając "Dance and Dense Denso" właśnie 5 lutego. Ile w tym prawdy? Najprawdopodobniej nie dowiemy się nigdy.

Sama płyta nie zachwycała - Molotov powrócił do drogi obranej na "¿Dónde Jugarán Las Niñas?", rezygnując z mroku, jaki opętał kapelę na "Apocalypshit". Tym razem brakowało jednak wielkich przebojów - "Hit Me", czyli kontynuacja "Gimme tha Power", nie spełniła oczekiwań, a "Frijolero" - piosenka uhonorowana latynoską nagrodą Grammy za najlepszy teledysk (u dołu wpisu) - to jednak ciut za mało. Mówiąc krócej, lekkie rozczarowanie.

Na następne wydawnictwo Molotov nie kazał czekać swoim fanom kolejnych 4 lat. "Con Todo Respeto" pojawiło się na półkach sklepowych 26 października 2004 roku (tak, dokładnie wtedy, kiedy w Beninie obchodzono Święto Sił Zbrojnych, a w Nauru Święto Angam) i było kolejnym eksperymentem w historii grupy. Tym razem, zespół wziął się za covery takich zespołów jak Beastie Boys, ZZ Top, The Misfits oraz Los Toreros Muertos. Co ważne, Molotov wszystkie piosenki śpiewa po hiszpańsku, przez co takie "Chavas" (czyli cover "Girls" Beastie Boys) brzmi dość nietypowo, ale i zarazem intrygująco.

Nie będzie wielkim oszustwem, jeśli powiem, że od czasu wydania "Apocalypshit" zainteresowanie meksykańskim bandem z roku na rok spadało. W porę sobie jednak o nim przypomniano, a to za sprawą gry "Total Overdose", wydanej 16 września 2005 roku. Ten klon "Grand Theft Auto" zasłynął dzięki specyficznemu, latynoskiemu klimatowi, na który składał się również rewelacyjny soundtrack. Ścieżka dźwiękowa zdominowana była przez 2 zespoły: hip-hopowe Delinquent Habits (ci od przeboju "Return of the Tres") oraz - tak, tak - meksykański Molotov. W grze wykorzystano przede wszystkim utwory z "Apocalypshit", dorzucając kilka kawałków z debiutu. Nie dość, że "Total Overdose" pozwoliło przypomnieć wielu osobom o chłopakach z Mexico City, to jeszcze znaleźli się tacy, którzy ich twórczość - dzięki tej grze - dopiero poznali.

Niestety, wydaję mi się, że to chwilowe zainteresowanie nie zostało w pełni wykorzystane. Kolejny album wydano dopiero po 2 latach i miesiącu od ukazania się tego klonu "GTA". Co więcej, "Eternamente" nie zachwyca ani trochę - brak tu choćby wyraźnych hitów. Brak też świeżości - muzyka Molotova na przestrzeni lat trochę się zmieniała, były różne eksperymenty, ale słuchając tej ostatniej - póki co - płyty zespołu, można odnieść wrażenie, że to tak naprawdę wciąż to samo. Sam "Enternamente" określiłbym jako coś pomiędzy "Apocalypshit" a "¿Dónde Jugarán Las Niñas?". Coś d o k ł a d n i e pomiędzy. Nowe pomysły, oryginalne rozwiązania? Zapomnijcie.

I tu - na dobrą sprawę - historia Molotova się kończy. Zespół, który ma na koncie zarówno prawdziwe perełki, jak i rzeczy nie do końca udane, pozostawiające wiele do życzenia. Zainteresować się nim jednak na pewno warto, zwłaszcza jego starszymi dokonaniami. Czyli właśnie tym, przez co szkoda, że Meksykanie - co najmniej w Polsce - nie są znani...

Przydatne linki:
Oficjalny profil zespołu na MySpace

2 Comments

  • Anonimowy
    21 sierpnia 2010 23:46 | Permalink

    chętnie wbijalem na twoją strone poprzednią a tu wchodze i widzę"Rozkminiam se opcję, że już nie jestem hip-hopowcem" to takie coś jak slogan pachnie mi niedojrzaloscią i znika mi nagle sentyment do tamtej stronki i twojej persony..za pół roku będziesz emo a potem pewnie drumbassu fanatykiem....

    tobiasz m
    dolny śląsk

  • 21 sierpnia 2010 23:51 | Permalink

    Co jest niedojrzałego w tym, że szukam dobrej muzyki po różnych gatunkach? Mówisz tak, jakbym po rapie łapał się innego, jednego gatunku, a tak nie jest. Zresztą, sprawdziłem właśnie, ile wpisów dotyczyło rapu - jest ich zdecydowanie najwięcej. "Rozkminiam se opcję, że już nie jestem hip-hopowcem", to tylko taki slogan, na początku istnienia bloga był w tym samym miejscu cytat z "Polski Jagiellonów" Pawła Jasienicy. Taki slogan, który bardziej dotyczy tego, że się trochę odciąłem, mniej angażuje się w sprawdzanie setki chujowych demówek od chujowych raperów z podziemia podziemia itd. Stawiam na dobry rap, nie na wacków. Dobrą muzykę ogólnie - tyle.

  • Leave a Reply