#1 Już za rok matura... Za rok? He he he... Zostało jeszcze 108 dni

Matura za pasem. Zdać, zdam. O to się nie boję. Pytanie tylko, jak? Na ile %? Czas pokaże, mam nadzieję, że wynik będzie zadowalający. Dlatego też ruszam z nowym cyklem. Takim cyklem, co to się pewnego dnia skończy, tak jak było to z "Kiełbasą wyborczą", całkiem niezłą skądinąd. Tym razem nie narzucam sobie konkretnej formy (wtedy były piosenki traktujące o polityce, prezydenturze, wyborach). Będzie za to wszystko to, co mnie do matury zmotywować powinno lub rzeczy, które w jakimś stopniu mi się z nią kojarzą (często będą to bardzo luźne skojarzenia). Zaczynamy dzisiaj, a widzimy się w kolejną sobotę. I tak do 30 kwietnia. Jak nie będę miał pomysłu to sobie odpuszczę i najwyżej będzie bardziej nieregularnie. Albo jak już stwierdzę, że może lepiej do nauki zasiąść, niż pisać marnego bloga.

W dzisiejszym systemie małą bzdurą są matury ustne, które przy rekrutacji na studiach nie są brane pod uwagę. Największym absurdem jest matura ustna z języka obcego na poziomie rozszerzonym, do której nie trzeba przystępować, żeby egzamin dojrzałości zdać. A że na studiach nikt na to nie patrzy... No, nie ważne.

Z ustną maturą z języka polskiego sprawa jest o tyle ciekawa, że dzięki niej można poznać dzieła spoza kanonu lektur oraz wcisnąć gdzieniegdzie swoje zainteresowania. O ile wybrało się odpowiedni temat. Dla przykładu, ja w swojej prezentacji maturalnej najprawdopodobniej użyję teksty piosenek Kazika Staszewskiego, Michała Hoffmana i Marcina Matuszewskiego (dla niewtajemniczonych: Afrojax i Duże Pe). Najprawdopodobniej.

Specjalnie zahaczyłem o ten muzyczny wątek, żeby bez skrępowania móc opowiedzieć całkowicie o czym innym. Wiem, wiem - to mój blog i mogę pisać, co chcę, ale staram się trzymać tego, że to jednak blog muzyczny. W każdym razie, matura wymusiła na mnie poznanie "Lotu nad kukułczym gniazdem". I książki, i filmu. Na ustnej skorzystam z wersji papierowej, bo kina to mam już pod dostatkiem ("American Beauty", "Fight Club", "Gran Torino").

O ile film bym pewnie kiedyś tam obejrzał, o tyle po książkę sięgnąłbym raczej nieprędko (nie wiem, może na emeryturze?). I to nawet w momencie, kiedy z czytaniem książek się z lekka rozpędziłem i gdzieś w dal poszły czasy, kiedy czytałem jedynie Onet, 3 fora na krzyż i swojego bloga. ;-)

W każdym razie, Ken Kesey nakreślił tu świetną historię. Postacie są wyraziste, przez co może nie do końca realistyczne, ale jakoś mi to w lekturze wielce nie przeszkadzało. I tu już nie chodzi tylko o McMurphy'ego, o narratora i Indianina w jednym, o Wielką Oddziałową, czy nawet o jąkałę Billy'ego Bibbita. Wszystkie postacie są tu naprawdę interesujące. Zresztą, wydaję mi się, że obserwacja pomyleńców i pracującego w szpitalu psychiatrycznym personelu może być serio interesująca i "wzbogacająca". Tylko, czy dałoby radę obserwować, nie wchodzą w jakiekolwiek interakcje między jednymi i drugimi? Chyba nie do końca. A już sama wizja psychiatryka jako miejsca, w którym się żyje, przeraża i przygnębia, co zresztą Kesey potrafi znakomicie oddać w swojej książce. Najwidoczniej czas, który poświęcił na dobrowolne zamknięcie się w szpitalu psychiatrycznym (ba, nawet skorzystał z elektrowstrząsów!) nie poszedł na marne. Poza tym, autor "Lotu nad kukułczym gniazdem" ma lekkie pióro, czyta się sprawnie. Nie ma przydługich opisów.

A film? Scenariusz trochę inny względem książki, ale to przecież norma w przypadku ekranizacji (McMurphy nie jest rudy!!!). I tu, i tu historia trzyma się kupy - a nawet więcej - robi kolosalne wrażenie, więc narzekać nie ma co. Milos Forman nie tylko udźwignął wspaniałą książkę, ale jeszcze dodał coś od siebie. A Jack Nicholson? Cóż... Jack Nicholson to Jack Nicholson - nic na świecie nie przekona mnie, że na tego Oscara nie zasłużył, że jest słabym aktorem. Ok, Jokera lepiej i ciekawiej zagrał, moim zdaniem, Ledger. Ale to wszystko. A, no i ten zarzut co w przypadku wszystkich ekranizacji - po ich obejrzeniu w kąt idzie wyobrażenie o świecie przedstawionym. Gdybym drugi raz czytał "Lot..." McMurphy miałby już twarz Nicholsona, nie McMurphy'ego. Tak jak Harry Potter od książkowej "Czary Ognia" to już Daniel Radcliffe, a nie Harry Potter. No trudno.

Nie żebym się znał na kinie i literaturze, nie żebym miał wyrobiony gust w tych dziedzinach. Jedne rzeczy mi się podobają, inne nie. "Lot nad kukułczym gniazdem" w wersji książkowej i filmowej spodobał się także kilku innym osobom, więc wydaję mi się, że warto go polecić. A żeby muzyka zagościła również pod koniec tego wpisu, to macie tutaj 2 numery Racy, w których raper z Olecka nawiązuje do "Lotu...". W pojedynczych linijkach, ale nawiązuje. Swoją drogą, Raca jawi się jako jednego z bardziej oczytanych MCs w kraju. Koszulki lidera w tej kwestii raczej nie wdziewa, ale i tak, należąc do czołówki, zawyża średni poziom oczytania wśród polskich raperów.

Leave a Reply