Matura za pasem. Zdać, zdam. O to się nie boję. Pytanie tylko, jak? Na ile %? Czas pokaże, mam nadzieję, że wynik będzie zadowalający. Dlatego też ruszam z nowym cyklem. Takim cyklem, co to się pewnego dnia skończy, tak jak było to z "Kiełbasą wyborczą", całkiem niezłą skądinąd. Tym razem nie narzucam sobie konkretnej formy (wtedy były piosenki traktujące o polityce, prezydenturze, wyborach). Będzie za to wszystko to, co mnie do matury zmotywować powinno lub rzeczy, które w jakimś stopniu mi się z nią kojarzą (często będą to bardzo luźne skojarzenia). Zaczynamy dzisiaj, a widzimy się w kolejną sobotę. I tak do 30 kwietnia. Jak nie będę miał pomysłu to sobie odpuszczę i najwyżej będzie bardziej nieregularnie. Albo jak już stwierdzę, że może lepiej do nauki zasiąść, niż pisać marnego bloga.W dzisiejszym systemie małą bzdurą są matury ustne, które przy rekrutacji na studiach nie są brane pod uwagę. Największym absurdem jest matura ustna z języka obcego na poziomie rozszerzonym, do której nie trzeba przystępować, żeby egzamin dojrzałości zdać. A że na studiach nikt na to nie patrzy... No, nie ważne.
Z ustną maturą z języka polskiego sprawa jest o tyle ciekawa, że dzięki niej można poznać dzieła spoza kanonu lektur oraz wcisnąć gdzieniegdzie swoje zainteresowania. O ile wybrało się odpowiedni temat. Dla przykładu, ja w swojej prezentacji maturalnej najprawdopodobniej użyję teksty piosenek Kazika Staszewskiego, Michała Hoffmana i Marcina Matuszewskiego (dla niewtajemniczonych: Afrojax i Duże Pe). Najprawdopodobniej.
Specjalnie zahaczyłem o ten muzyczny wątek, żeby bez skrępowania móc opowiedzieć całkowicie o czym innym. Wiem, wiem - to mój blog i mogę pisać, co chcę, ale staram się trzymać tego, że to jednak blog muzyczny. W każdym razie, matura wymusiła na mnie poznanie "Lotu nad kukułczym gniazdem". I książki, i filmu. Na ustnej skorzystam z wersji papierowej, bo kina to mam już pod dostatkiem ("American Beauty", "Fight Club", "Gran Torino").
O ile film bym pewnie kiedyś tam obejrzał, o tyle po książkę sięgnąłbym raczej nieprędko (nie wiem, może na emeryturze?). I to nawet w momencie, kiedy z czytaniem książek się z lekka rozpędziłem i gdzieś w dal poszły czasy, kiedy czytałem jedynie Onet, 3 fora na krzyż i swojego bloga. ;-)
W każdym razie, Ken Kesey nakreślił tu świetną historię. Postacie są wyraziste, przez co może nie do końca realistyczne, ale jakoś mi to w lekturze wielce nie przeszkadzało. I tu już nie chodzi tylko o McMurphy'ego, o narratora i Indianina w jednym, o Wielką Oddziałową, czy nawet o jąkałę Billy'ego Bibbita. Wszystkie postacie są tu naprawdę interesujące. Zresztą, wydaję mi się, że obserwacja pomyleńców i pracującego w szpitalu psychiatrycznym personelu może być serio interesująca i "wzbogacająca". Tylko, czy dałoby radę obserwować, nie wchodzą w jakiekolwiek interakcje między jednymi i drugimi? Chyba nie do końca. A już sama wizja psychiatryka jako miejsca, w którym się żyje, przeraża i przygnębia, co zresztą Kesey potrafi znakomicie oddać w swojej książce. Najwidoczniej czas, który poświęcił na dobrowolne zamknięcie się w szpitalu psychiatrycznym (ba, nawet skorzystał z elektrowstrząsów!) nie poszedł na marne. Poza tym, autor "Lotu nad kukułczym gniazdem" ma lekkie pióro, czyta się sprawnie. Nie ma przydługich opisów.
A film? Scenariusz trochę inny względem książki, ale to przecież norma w przypadku ekranizacji (McMurphy nie jest rudy!!!). I tu, i tu historia trzyma się kupy - a nawet więcej - robi kolosalne wrażenie, więc narzekać nie ma co. Milos Forman nie tylko udźwignął wspaniałą książkę, ale jeszcze dodał coś od siebie. A Jack Nicholson? Cóż... Jack Nicholson to Jack Nicholson - nic na świecie nie przekona mnie, że na tego Oscara nie zasłużył, że jest słabym aktorem. Ok, Jokera lepiej i ciekawiej zagrał, moim zdaniem, Ledger. Ale to wszystko. A, no i ten zarzut co w przypadku wszystkich ekranizacji - po ich obejrzeniu w kąt idzie wyobrażenie o świecie przedstawionym. Gdybym drugi raz czytał "Lot..." McMurphy miałby już twarz Nicholsona, nie McMurphy'ego. Tak jak Harry Potter od książkowej "Czary Ognia" to już Daniel Radcliffe, a nie Harry Potter. No trudno.
Nie żebym się znał na kinie i literaturze, nie żebym miał wyrobiony gust w tych dziedzinach. Jedne rzeczy mi się podobają, inne nie. "Lot nad kukułczym gniazdem" w wersji książkowej i filmowej spodobał się także kilku innym osobom, więc wydaję mi się, że warto go polecić. A żeby muzyka zagościła również pod koniec tego wpisu, to macie tutaj 2 numery Racy, w których raper z Olecka nawiązuje do "Lotu...". W pojedynczych linijkach, ale nawiązuje. Swoją drogą, Raca jawi się jako jednego z bardziej oczytanych MCs w kraju. Koszulki lidera w tej kwestii raczej nie wdziewa, ale i tak, należąc do czołówki, zawyża średni poziom oczytania wśród polskich raperów.


