Uffie - Sex Dreams and Denim Jeans (2010)


Uffie
Sex Dreams and Denim Jeans
Ed Banger Records, 2010

3.0

Ma 23 lata. Wiem, życie przed nią. I więcej niż na rapie, zarobiła na Allegro. Nie, wróć. Coś tam pewnie na "rapie" zarobiła. Nie sądzę też, żeby wiedziała, czym jest Allegro. O kim w ogóle mowa? O Uffie. Dziewczynie, którą kocha Porcys. O dziewczynie, którą kocha też trochę innych *dziennikarzy muzycznych*, piszących o muzyce hobbystów tudzież zwykłych słuchaczy. Zarazem o dziewczynie, którą - żeby było śmieszniej - wielu nienawidzi. Nienawidzi jej muzyki, sposobu bycia, wywoływanych przez nią skandali. Ale po kolei.

31 maja 2010 roku - długo wyczekiwana, od jakichś 3 lat, premiera "Sex Dreams and Denim Jeans", tj. długogrającego debiutu urodzonej na Florydzie, mieszkającej obecnie w Paryżu wokalistki i raperki (w międzyczasie rezydowała w Hong Kongu). Recenzje w polskiej sieci przeróżne, wręcz skrajne. Od kompletnych pojazdów, krytykę za płytki przekaz i asłuchalne brzmienie, po "jednoosobowe Beastie Boys", "płyta końca / początku dekady" i niemal chorobliwe *ochy i achy* w wykonaniu redakcji Porcysu. Średnia nota na RateYourMusic - tu już wychodzimy poza polski Internet - 2.68 (stan na 21 stycznia 2011). Czyli po zsumowaniu ponad 200 ocen i opinii zwykłych słuchaczy wyszło, że prawda, jak zwykle, leży gdzieś po środku.

Ta prawda niekoniecznie objawia się w tekstach, w które się, szczerze mówiąc, nie zagłębiałem. Mój angielski określiłbym jako *podstawowy*. Nie mając przed sobą lyricsów, sensu lub *przesłania* danego utworu nie zrozumiem - taka ze mnie anglojęzyczna kaleka. Niemniej, nawet nie miałem potrzeby, żeby *przekaz* Uffie przyswajać i analizować. Wprawdzie Porcys się niezwykłą osobowością wokalistki zachwycał, ale już reszta recenzentów-dziennikarzy bądź recenzentów-hobbystów (czasem nie wiadomo, kto jest kto) albo teksty zawarte na "Sex Dreams and Denim Jeans" wściekle atakuje, albo najzwyczajniej w świecie olewa, żeby nie psuć sobie zabawy w obcowaniu z tzw. clue programu. A zresztą, oglądając fashionowo-lifestyle'owe teledyski Uffie, nie śmiałbym oczekiwać po warstwie tzw. lirycznej liryzmu lotów najwyższych (choć, oczywiście, mogę się mylić, gdyż nie szata zdobi człowieka, nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka i ten się śmieje, kto się śmieje ostatni).

Brzmienie. Wspomniane przed chwilą clue programu. Dla kogoś, kto z muzyką elektroniczną z pogranicza muzyki klubowej jest na bieżąco, takie dźwięki jak na tej płycie to istny chleb powszedni. Electro pop, alternative dance, electro rap, pop rap. Nieistotne, jaki to podgatunek muzycznego podgatunku. Ważne, że dla mnie to absolutna nowość, coś zaskakującego i interesującego zarazem. Nie zawsze może coś wysmakowanego, a czasem nawet coś odrzucającego. W każdym razie płyta ma to "coś", co sprawia, że nikt nie powie po jej przesłuchaniu: "Aha, no ok". Album, który pozostawia po sobie jakieś emocje, tym bardziej skrajne, to album zasługujących choćby na chwilę uwagi. Tak jest z "Sex Dreams and Denim Jeans". Hate it or love it. Nie ma trzeciej drogi. Takie są konsekwencje pójścia syntetyczną drogą elektronicznych brzmień. Choć, z drugiej strony, mój osobliwy przypadek pokazuje, że debiut Uffie może się zarówno podobać, jak i irytować. Jeden kawałek na plus, drugi na minus. Jeden numer to zachwyt, drugi obrzydzenie. Jeden utwór "współpracuje" z mózgiem, wprowadzając go w dobry nastrój, drugi nie sprzyja mu kompletnie, dezorientując i dekoncentrując.

Płyta została wydana nakładem wytwórni Ed Banger Records, której szefuje Pedro Winter, wieloletni menager francuskiego duetu Daft Punk. Ciekawe, prawda? Właśnie po to, o tym napisałem. W ramach ciekawostki. Bo Uffie do Daft Punku bardzo daleko. Daft Punk to inna skala talentu, możliwości, potencjału, nieprzewidywalności. Uffie potrafi wzbudzać emocje, to się ceni, ponieważ naprawdę nie wszyscy artyści to potrafią. A przecież po to głównie istnieją. Żeby wzbudzać emocje. "Sex Dreams and Denim Jeans" to ciekawa rzecz. Można ją pokochać lub można ją znienawidzić. Trzeba ją sprawdzić.

Leave a Reply