Nieznany, a szkoda. Kubson. Warszawski raper na koncie ma – jak do tej pory – dwa podziemne wydawnictwa: "Materiał numer jeden" oraz "Igłę w stogu PCV". Oba ukazały się na CD, ten drugi również na winylu. W drugiej części rozmowy – przeprowadzanej 21 czerwca w warszawskim Parku Saskim – mówi m.in. o zdrobnieniach, kupie (dosłownie!), polskim i zagranicznym rapie oraz o winylach.
Litoslav: Lubisz, jak ktoś mówi "pieniążki"?
Kubson: A co, pewnie tak powiedziałem?
Nie, nie. Po prostu, czy lubisz, jak ktoś mówi "pieniążki"? Niektórzy tego nie lubią.
Nie wiem, jakoś nie zwracam na to uwagi.
A widzisz, bo tu chodzi o zdrobnienia. Studio, w którym nagrywasz, nazywa się "Pierwsze Pięterko". To "pięterko", to zdrobnienie, brzmi trochę dziwnie, kiedy się pomyśli, że jest to studio, w którym nagrywa Kubson, raper.
Pomysł na studio Pierwsze Pięterko narodził się na Tarchominie, tam nagrywaliśmy właśnie na pierwszym piętrze. Nigdy nie robiliśmy hip-hopu poważnego i mega prawilnego, mówiącego, jak masz żyć, co masz robić, jak postępować. To jest hip-hop trochę z przymrużeniem oka. Do tej nazwy mam duży sentyment, zawsze mi się ona bardzo podobała. Młody często do mnie dzwonił: - Przyjeżdżasz na Pierwsze Pięterko? Nagramy jakiś hit!
Jako, że ja też mieszkam na pierwszym piętrze i też zacząłem sobie inwestować w sprzęt i w końcu stworzyłem swoje studio, to automatycznie przeniosłem tę nazwę do siebie do pokoju. Nawet mam tu wrzut na ścianie – "Pierwsze Pięterko Studio".
Aha, czyli to nie jest to samo studio, w którym zaczynałeś? Jak pisałem o Tobie artykuł, to przez takie samo nazewnictwo stwierdziłem, że chodzi o dokładnie to samo studio, w tej samej lokalizacji.
Początkowo działaliśmy na Tarchominie. W końcu przestaliśmy ze sobą nagrywać, mimo że kontakt cały czas utrzymujemy. Uściślając, nie tyle przestaliśmy ze sobą nagrywać, ile Młody odbił od hip-hopu. Słucha go, ale nie ma czasu na nagrywki, bo każdemu życie się tam jakoś układa i jednak praca, rodzinne obowiązki zaczynają brać górę. Nie masz na to czasu albo zajawki. Czujesz, że robisz coś na siłę, że to ci nie wychodzi tak, jak kiedyś wychodziło, dlatego od tego odstępujesz.
Ja cały czas tę zajawę w sobie mam. Właśnie po debiucie miałem najwięcej: wszystkie pieniądze, jakie zarobiłem, ładowałem w winyle, w kompresory, w kable, żeby to miało brzmienie i żeby to było profesjonalne.
A nazwa została nazwą, bo tak było u zarania. Ta nazwa była po prostu naturalna.
Co do nazewnictwa. Na debiucie był utwór "hehe". Będąc złośliwym, można się zastanawiać, czy kiedyś nie nazwiesz jakiegoś kawałka skrótem internetowym typu "zw"?
"Hehe" nie kojarzyło mi się kompletnie z Gadu Gadu, chociaż – prawda – jest to wyrażenie swojego stanu ducha, jedno z najprostszych. Ten kawałek nazywa się "hehe", bo po prostu było dużo śmiechu w tej całej historii. To określenie, co się tego wieczoru rzeczywiście działo. A może to był taki pijacki patent? Nic nie przychodziło do głowy, a to nie mógł być kawałek typu "Trzydziesty pierwszy dzień grudniowy", "Impreza u Agaty" albo "Osiemnastka Tadka"? Nie wiem, dlaczego tak zostało. Zresztą, mam bardzo dużo kawałków, których tytuły są od czapy. Generalnie ważne jest to, co jest w środku w tym kawałku. A tytuł? Podchodzę do tego tak, że nawet nie myślę, czy ktoś będzie się zastanawiał nad tytułem. Często mam coś takiego, że gdy ktoś pyta mnie, czy słyszałeś kawałek Ostrego pt. "Bach, bach", to wiem, że go na pewno słyszałem, ale nie kojarzę kawałka z tytułem.
Kazika Staszewskiego znasz?
Osobiście nie.
Ale twórczość, samą osobę?
Tak, kojarzę osobę.
A znasz może taki jego utwór "Anarchia w WC"?
Nie.
To jest utwór, w którym Kazik pozuje na anarchistę, którego anarchizm objawia się w niespuszczaniu wody w toalecie.
Aha...
Skojarzyło mi się to z początkiem jednego z Twoich utworów. Konkretnie z "Kilo artystów proszę". "Niech każdy rano zrobi kupę i do południa nie spuszcza wody" z akcentem na "KUPĘ". Nie myślałeś o tym, że ktoś może w ten sposób się do Twojej twórczości zniechęcić? Dajmy na to, ktoś mówi sobie "sprawdzę tego Kubsona", wybiera losowo jeden numer i pada na "Kilo artystów proszę". Słyszy pierwszy wers i wymięka.
Wystarczy, że posłucha pięć sekund dalej i tam jest rozwinięcie tej myśli: Niech każdy rano zrobi kupę i do południa nie spuszcza wody / Na ulicach od smrodu stanęłyby samochody / Wszystkich raperów, co robią dobre gówno / Na jeden dzień do takiego miasta wysłałbym jutro. Ta "kupa" nawiązywała do tego szitu, który jest obecny wszędzie w hip-hopie i niestety Polska go teraz łapie. Zaraz, nie teraz, już od dawna. W stanach "shit" ma zupełnie inny wydźwięk niż u nas. Jak tutaj widzę przebranego gościa, bo on tak na pewno nie ubiera się naturalnie – bandana, czapka i "sprawdź to gówno ziooom!!!" – to w ogóle to do mnie nie trafia. "Kupa" była łagodniejszym słowem, zresztą nie chciałem powtarzać 2 razy słowa "gówno". Wiem, że wstęp do tego kawałka jest mało smaczny, ale z reguły mam tak, że kawałków nie poprawiam – kreślę do tego momentu, aż mi się nie spodoba. Jeśli to weszło, to znaczy, że tak miało być.
To jeśli już przy tym jesteśmy. Słuchasz w ogóle polskiego rapu?
Mam parę wybranych person, które śledzę. Poza tym, nie ogarniam tego wszystkiego, co wychodzi. Kiedy swoją premierę miała "Igła...", to sprawdzałem, co wychodzi równolegle. Ostatnio słuchałem płyty Weny, bardzo fajnej zresztą. Śledzę też wydawnictwa Asfaltu, jakoś mi do nich najbliżej.
O właśnie. Jaki masz stosunek do Ostrego. To jego wydawanie rok w rok. Nie nudzi Cię to? Jego płyty zdają się być ciągle o tym samym.
Już kiedyś o tym z kimś rozmawiałem, chyba po siódmej płycie Ostrego. Gadałem z takim gościem, który bardzo dużo muzyki słucha i powiedział: - Wiesz co, te płyty Adama brzmią tak samo.
Trochę inaczej na to patrzę, bo sam robię muzykę. Sam ją produkuję i dzięki temu wiem, że Ostry jest niezłym kozakiem, skoro nie dość, że jego płyta jest zawalona od pierwszej do ostatniej sekundy (ile miejsca jest na płycie, tyle on po prostu ładuje muzyki), nie dość, że popisuje się lirycznie i pod względem flow, to jeszcze te bity. Doceniam to jakby z dwóch stron – producenta i słuchacza. Wiadomo, jakiś tam temat się powtórzył. Ale zaznaczmy, że jest nawinięty inaczej: nie ma użytych tych samych wersów, tej samej gry słów, tych samych określeń. Jest to może o podobnych rzeczach, ale nawinięte w inny sposób. No i produkcja. Produkcja przede wszystkim.
A zagraniczny rap? Słuchasz, śledzisz?
Praktycznie nie. To znaczy, jak chodzę do zaprzyjaźnionego sklepu na Chmielnej, do Side One, to tam pracuje taki diabeł o imieniu Wojtek. I Wojtek, jak widzi, że ja jestem, to zawsze coś proponuje. I zawsze trafia po prostu w sedno. Proponuje mi coś, ja sobie to przesłuchuje i zazwyczaj z tą płytą wychodzę. Ostatnio kupiłem płytę dwóch niemieckich producentów J.R. i PH 7, którzy skupili na tym krążku - to jest podwójny winyl - po prostu śmietankę światowego rapu. Płyta ma takie brzmienie, jakie ja lubię: czuć, że powstała z winyli, jest zrobiona na winylu i jeszcze ma mega gwiazdy. Nie śledzę nowych tytułów, które wychodzą. Czysty przypadek decyduje o tym, czego słucham.
Coś oprócz rapu? Jakieś inne gatunki?
Zdecydowanie. Jaram się muzyką głównie z lat 70. Mam generalnie zboczenie, jeśli chodzi o czarne krążki – te płyty opowiadają jakąś tam historie. Nie ściągam w ogóle płyt z Internetu. Chyba, że ktoś mi coś poleci. Ale jeśli już się tym zainteresuje i wiem, że jest to jakiś starszy rocznik, to szukam, czy nie mogę tego gdzieś znaleźć na placku. Tak było m.in. z płytą 24 Carat Black – Ghetto Misfortune's Wealth. Mistrz po prostu nad mistrzami, a przesłuchałem ją po raz pierwszy z czyjegoś polecenia. Szukałem dobre dwa, może nawet trzy, miesiące miejsca w sieci, w którym mógłbym ją zamówić – napisałem maila do sklepów winylowych w Warszawie, czy mogą mi je ściągnąć.
I z tą płytą jest śmieszna historia, bo jednego dnia dostałem potwierdzenie możliwości odbioru, jednocześnie właśnie z tych trzech miejsc. W jednym miejscu kupiłem, z dwóch pozostałych próbowałem się wymiksować, ale dosadnie mi to wyperswadowano. Tym samym mam w domu 3 placki zajebistej płyty. Jeśli kiedyś ktoś do niej dotrze, to też może poszuka, akurat może ja będę wystawiał jedną gdzieś na Allegro i zarobię na tym fortunę.
Wracając do pytania, słucham. Dużo słucham funku, jazzu. Jak tylko są jakieś kiermasze winylowe, czy stoi jakiś dziad na ulicy i sprzedaje, to zawsze jakiś smaczek złapie. W zeszły weekend byłem na wycieczce rowerowej w Lesie Kabackim. Tam jest taki Park Kultury Powsin. Stał tam właśnie ktoś i sprzedawał płyty winylowe. Między Marylą Rodowicz, Czerwonymi Gitarami i innymi rzeczami była płyta zespołu Ptaki, którego w ogóle nie kojarzyłem. Bardzo lubię oryginalne okładki i właśnie tak było z tymi Ptakami – widziałem, że okładka jest inna niż wszystkie. Zresztą też rok wydania, jakieś lata 70. chyba. Tak mi się wydaje, bo stare polskie płyty mają to do siebie, że rzadko kiedy jest na nich wypisana data produkcji. Ale tak reasumując, Ptaki kosztowały mnie 5 złotych, a myślę, że z 3 zajebiste bity z tego powstaną. Jak wróciłem do domu, to po prostu szczęka mi opadła, jak usłyszałem niektóre breaki na tej płycie. Tak jak mówiłem, czysty przypadek decyduje o tym, czego słucham. Ogólnie dużo słucham, dużo kupuję i generalnie często nastawiam się na kradzież z tych płyt, pod tym kątem często je przesłuchuję.
To ile masz tych winyli?
Trudno powiedzieć, ja ich nie liczę. Zajmują znaczną część pokoju. W piwnicy też jest trochę – takich, których nie słucham albo takich, które kiedyś od kogoś dostałem, przesłuchałem raz i stwierdziłem, że jednak nic z nich nie będzie. Nie będę strzelał. Nie liczy się to na pewno w tysiącach, ale myślę, że koło pięciuset jest ich na bank.
Ciąg dalszy nastąpi...
Gary na trzy
22 godziny temu
One Comment
Co do winyli za 3zł - wczoraj na Dworcu Zachodnim kupiłem jakiś słowacki wosk "Flautowy recital", pomyślałem - flet dobra rzecz. I jest masakrycznie dobra, nic tylko ciąć i ciąć na każdy sposób.