Wywiad z Kubsonem - część pierwsza

Nieznany, a szkoda. Kubson. Warszawski raper na koncie ma – jak do tej pory – dwa podziemne wydawnictwa: "Materiał numer jeden" oraz "Igłę w stogu PCV". Oba ukazały się na CD, ten drugi również na winylu. W pierwszej części rozmowy – przeprowadzanej 21 czerwca w warszawskim Parku Saskim – opowiada mi.n. o terminach, poligrafii, Internecie, telewizji i popkulturze.

Litoslav: Debiutancki album wydałeś w 2007 roku, a przygodę z rapem zaczynałeś około '98. To oznacza, że przez te 9 lat zbierałeś materiał na płytę?

Kubson: Nie. "Materiał numer jeden" powstał w 2007 roku, ponieważ musiałem dojrzeć do tej płyty. To nie oznacza, że nagrywałem ją 9 lat. Po prostu pierwsze numery nagrywaliśmy w '98, zajarani Molestą, Trzyha. Brat Włodka, Chochlik, przynosił do szkoły na kasetach pierwsze nagrywki Molesty i kiedyś stwierdziliśmy: - Kurde, my też byśmy chcieli tak robić. Siadaliśmy, włączaliśmy jakieś tam instrumentale z kaset zachodnich i pod to rapowaliśmy.

Pamiętam, że pierwsze nagrywki powstawały na dwukasetowym magnetofonie – z jednej kieszeni leciał podkład, czasem nawet trochę przegadany, a na drugą kieszeń na kasetę nagrywał się już kawałek, przy użyciu mikrofonu Panasonica za 30 zł. Nie było mowy o żadnym montażu i tak dalej, wszystko szło na żywo. Puszczaliśmy to znajomym i pytaliśmy, czy się podoba. Ich też wypełniała zajawka, bo hip-hopu wtedy nie było tak dużo. Nie było Internetu i nikt nie mógł przesyłać sobie kawałków, tylko dzieliłeś się nimi na żywo ze znajomymi. Tak to wyglądało.

A "Materiał numer jeden"? Z biegiem czasu rozwijała się technika, może trochę więcej sprzętu każdy z nas zaczął zdobywać. Młody na Tarchominie kupił przedwzmacniacz Behringera, wspólnie złożyliśmy się na jakiś porządniejszy mikrofon. Myśleliśmy wtedy, że mamy super profesjonalny sprzęt. Zresztą Młody całe studio wybudował. To właśnie on pchnął mnie do przodu. Kiedyś poszedł na bazar i od jakiejś baby wziął opakowania od jajek – wyłożył tym pół pokoju i mieliśmy profesjonalną, wygłuszoną kabinę. Właśnie tam rejestrowaliśmy numery, ale już na komputerze, a nie na kasecie. Potem wypaliliśmy je na płyty i była zajawa: - Ło fajnie, jeszcze można by ten wokal trochę podbić, ale już ma to brzmienie.

W 2005, może w 2006 roku, sam zająłem się produkcją. Początkowo wyglądało to tak, że brałem od ojca mały keyboard, który miał wgrane podstawowe dźwięki perkusyjne - stamtąd robiłem stopy i werble. Bez żadnej konkretnej linii melodycznej, tylko same bębny, które loopowałem. Później człowiek zaczął słuchać więcej muzyki – jazzu, trochę funku, Michała Urbaniaka na darmowych płytach dołączanych do gazet - stamtąd były super sample. Pamiętam, że właśnie przy jakiejś gazecie był soundtrack "Długu" bodajże.

Czyli kiedy zacząłeś zbierać materiał na debiut?

Gdzieś w 2006 roku. "Materiał numer jeden" został oficjalnie przyklepany po zaliczeniu mojego kolegi Mruwy, który musiał do szkoły zrobić materiał łączący dźwięk z obrazem. Zaprosił jednego koleżkę, który rejestrował obraz i wziął też mnie, bo wiedział, że sobie nagrywam swoje rapy. Zebrał trzyosobową bandę, ruszyliśmy gdzieś w miasto – ja rapowałem, Payo kręcił. Kiedy zobaczyłem, jak pierwsza zwrotka do kawałka "o Warszawie" prezentowała się w kadrze, byłem tak zajarany, że dopisałem szybko dwie kolejne zwrotki, zgadałem się znowu z Pajem i nakręciliśmy – powiedzmy – profesjonalny teledysk. Reszta kawałków już poszła z górki.



A jak to było z "Igłą w stogu PCV"? Premiera 2,5 roku później, niż początkowo zakładałeś.

To była zajawka po debiucie. Jak go nagrałem, zapomniałem, że powstawał on rok, a nie w dwa tygodnie. Myślałem, że następna płyta pójdzie mi po prostu z górki. Tym bardziej, że cały czas robiłem bity. Nie komponowałem ich już na komputerze, tak jak to było w przypadku "Materiału numer jeden", tylko kupiłem sampler i zacząłem produkcję tak, jak się to robi w Ameryce, jak czarni na teledyskach. Tych bitów kleiłem bardzo dużo. Tak mi się one podobały, mimo że ich dzisiaj słuchać nie mogę, że myślałem, że "Igła..." wyjdzie rok później i będę jak O.S.T.R. – co roku kolejna płyta.

Niestety rzeczywistość była inna. I bardzo dobrze. Bo ta płyta brzmiała inaczej, niż teraz brzmi. Przez ten czas dojrzałem, jeśli chodzi o szukanie dźwięków. Bardzo duży wpływ na wszystkie rzeczy mają rozmowy z ludźmi, dzielenie się swoimi doświadczeniami. Poznałem takiego producenta, Galusa a.k.a. Pokój Czarnych Płyt – gość, który teraz robi bity m.in. dla HiFi Bandy. Koleś z Mazur, z Olecka, pracujący na AKAI 2000XL. On mnie nauczył samplowania z winyli. Tylko i wyłącznie z winyli. Nawet nie z kompaktów, nie brania żadnych gotowych próbek perkusyjnych. Powiedział mi, żebym wszystko brał z winyli i wtedy zobaczę to pierdolnięcie i docenię ten charakterystyczny dźwięk. I rzeczywiście miał rację. To brzmienie jest oryginalne. Jestem zadowolony z tego, jak brzmi "Igła..." – nie dość, że cała wyprodukowana w ten sposób, to jeszcze czuć, że wszystko jest spójne.

Na "Igle..." mamy utwór "Japgaleria", atakujący "życie w Internecie". Tak się zastanawiałem, czy Kubson ma Facebooka?

Kubson nie ma Facebooka, ale firma Kubsona ma Facebooka. Kubson jest bezrobotny, skończył studia 2 lata temu i od tego czasu tuła się po różnych firmach. Żaden pracodawca mu nie pasuje, więc Kubson stwierdził, że założy swoją firmę, która zajmie się nadrukami na ciuchach i także produkcją slipmat.

Wracając do Facebooka, to jest kozackie źródło reklamy. Ludzie mogą wiedzieć, że coś konkretnego robisz. Nie wrzucam tam swoich zdjęć z wesel, nie dzielę się z ludźmi, że jestem "w związku", tylko istnieje tam po prostu moja firma – Muzografia.



To już wiadomo, skąd są te kozackie wydania "Igły w stogu PCV" – i wersja na CD, i na winylu to naprawdę pierwszorzędna robota.

To ogólnie ciekawe, bo w domu jestem uważany za największego brudasa i bałaganiarza, ale jeżeli chodzi o grafikę i prace, które później mają trafić do ludzkich rąk, to się do tego przykładam. Zresztą na studiach miałem taki przedmiot – "grafika i estetyka druku" - na którym co prawda nie miałem piątki, ale sporo się nauczyłem. I od tamtej pory to wykorzystuję.

Wracając do tego Internetu. Jesteś artystą undergroundowym i dla takich jak Ty Internet jest dobrą "platformą" promocyjną. Jeśli już krytykujesz te wszystkie Internety i Facebooki, bo oczywiście jest co krytykować, to może nagrasz też hymn pochwalny dla globalnej sieci, bo jednak jest też za co go wychwalać?

To nie chodzi o to, że tylko krytykuję Internet. Internet ma ludziom pomagać. Nie podoba mi się, jeśli zamiast wyjść na dwór, spędzasz czas przed monitorem. Albo zamiast iść do sklepu i po prostu szukać płyty, "kupujesz" ją na rapidszopie. To jest jego główny minus. Może inaczej: nie samego Internetu, ale podejścia do niego.

Skupiam się na tym, żeby moje płyty miały formę materialną. Żebyś mógł ją sobie otworzyć, włożyć do odtwarzacza, słuchać, jednocześnie przeglądać sobie dołączoną książeczkę i jeszcze zobaczyć na jakim patencie jest zrobiona okładka lub co jest w środku. Może jest wyjaśnienie jakiegoś kawałka?

Wiem, że teraz wychodzi pięć płyt dziennie. Ktoś, kto naprawdę śledzi polski hip-hop, chyba nie jest w stanie ogarnąć wszystkiego. Nie jest oczywiście powiedziane, że te wszystkie produkcje są jakieś górnolotne. Jednak wiele z nich może uchodzić mojej uwadze, a na pewno część z nich by mnie bardzo zainteresowała.

A co z telewizją? Tutaj też można przywołać utwór z Twojej ostatniej płyty - "Kilo artystów proszę", czyli ostrą krytykę wylewającej się z telewizorów popkulturalnej szmiry. Czy wg Ciebie jest coś w telewizji godnego zainteresowania?

Na przykład "Jeden z dziesięciu" – kozacki teleturniej, który oglądam codziennie do obiadu. Akurat mój tata przychodzi wtedy z pracy, razem jemy i odpowiadamy na wcześniej zadane pytania. Prześcigamy się w tym, kto jest większym kozakiem. Ale to jest "do kotleta". Nie krytykuję "Jeden z dziesięciu", bo to fajny program. Generalnie w telewizji lubię programy, podczas których możesz pomyśleć.

Bardzo fajny jest kanał TVP Kultura. Kiedy byś go nie włączył - zawsze leci coś naprawdę ciekawego. Oczywiście jeżeli się w to wkręcisz, kiedy nie oglądasz tego 3 minuty, tylko np. pół godziny. Jest masa interesujących rzeczy, na pewno. Ale np. jak jadę za granicę z Martą, moją dziewczyną, to z polskich kanałów dostępna jest m.in. Viva, której po 30 minutach nie da rady po prostu oglądać. Reklam jest pełno. I te gierki typu: "Wyślij sms-a, czy Piotrek ma być z Bartkiem"... Tragedia.

CIĄG DALSZY NASTĄPI...

korekta: Marcin "eNoiDe" Półtorak

Leave a Reply