Afro Kolektyw unplugged (przynajmniej przez chwilę)


Jakieś półtora roku temu Afro Kolektyw wystąpił w gorzowskim Magnacie. Był trochę syf. 15 osób, z czego szóstka zainteresowanych koncertem. Afrojax popeliny może nie odwalił, ale pograł mniej niż godzinkę i na bisy już nie wyszedł. We wtorek, 21 czerwca, miałem sposobność przekonać się, że całkiem inaczej występuje mu się przed szerszym audytorium - jakąś setką, może nawet dwusetką, ludzi, którzy widzą w nim kogoś więcej niż zabawnego grajka za 2 złote.

Miało to miejsca w Warszawie, w klubie 1500 m^2. Różne rzeczy się o tej spelunie słyszało - choćby, że największe stężenie snobów na metr kwadratowy w "Warszafce". Ale co to ma do rzeczy? Miejsce ogółem całkiem klimatyczne, tylko piwo drogie jak cholera - za 8 zł to ja kupiłem płytę Public Image Ltd. w Empiku na Marszałkowskiej. No dobra, takie tutejsze standardy niby, ale chłopaka z prowincji to boli.

Zaczęło się od utworu, który będzie otwierać nowy album Afro Kolektywu. Tu spostrzeżenie: tych nowych utworów zagrano od cholery i jeszcze trochę więcej. I były całkiem spoko, serio. Chłopaki idą w kierunku bardziej melodyjnym, co niektórym może nieco śmierdzieć, ale ja to kupuję. I myślę, że kupi to znacznie więcej osób niż poprzednie krążki. Forma bardziej przystępna, bardziej przebojowa, a treść równie mocno zajadła i zabawna, co wcześniej. "Wiąże sobie krawat" wkręca się niesamowicie, a na koncercie sprawdza się doskonale. Niech o tym świadczy fakt, że we wtorek wykonano ten numer dwa razy - trochę dlatego, że przy pierwszym podejściu pierdolnął prąd, ale jednak numer publika przyjmowała entuzjastycznie.

Staroci też nie brakowało. Głównie rzeczy z "Połącz kropki" - prawdziwymi hitami Afro Kolektyw podziękował żywiołowej i zaangażowanej widowni (pomijając "Seksualną czekoladę", którą zagrano w podstawowym secie). Zresztą najoryginalniejsza polska grupa hip-hopowa wg Marcina Flinta na bisy wychodziła dwukrotnie. Za pierwszym razem - "Karl Malone", "Czytaj z ruchu moich ust" (w jakiejś nowej, bębenkowej i skróconej wersji) oraz "Wiąże sobie krawat". Za drugim - "Gramy dalej", w którego wykonaniu pomogła grupka fanów, gdyż Afrojax zwyczajnie nie pamiętał tekstu.

Tekstu nie pamiętał, ale show robił fantastyczne. Kontakt z publiką opanował do perfekcji - najbardziej podobał mi się - może trochę ograny, ale i tak fajny - patent z wchodzeniem w widownię. Twarz Afrojaxa znajdywała się tak blisko niektórych osób, że rapując do mikrofonu, pewnie opluł tego i owego. Czego on tam jeszcze nie wyrabiał? Na bieżąco żartował w swoim wysublimowanym stylu albo podbierał swoim kolegom instrumenty i pokazywał swoje skillsy a.k.a. "dodatkowe" muzyczne supermoce. Tymi, zazwyczaj prostymi, zagraniami Afrojax wytworzył zajebistą atmosferę i pod sceną, i w całym klubie. Za to szacun.

Nie ma co porównywać z gorzowskim koncertem.100x więcej energii. Ludzie bawili się wyśmienicie - pod sceną kocioł, skoki, okrzyki, podrygiwanie. Nie można przecież zapominać, że Afro Kolektyw to nie tylko prześmiewcze teksty Michała Hoffmana, ale też zwyczajne, zajebiste granie, do którego nóżka sama chodzi (ba, nie tylko nóżka!). Sam się zdziwiłem, że na żywo zespół brzmi tak fajnie - albo przez półtora roku tak się podszkolili, albo rzeczywiście gorzowski koncert był tak słaby. Nie ważne.

Koniec końców był to bardzo udany wieczór. I dla tych, co słuchali, i dla tych, co wykonywali. Swoją miną Afrojax się zdradził, że trochę się tak znakomitym odbiorem wzruszył. Nie spodziewał się, czy co?

Leave a Reply