Arka Noego, Acid Drinkers, śpiewanie psalmów, Kazik Na Żywo, neokatechumenat - Robert Friedrich jest postacią na tyle barwną i charyzmatyczną, że spokojnie udźwignąłby ciężar solowego projektu. Tym w istocie miała być Luxtorpeda. Okazała się jednak tworem na tyle fajnym i całościowym, że nie mógł do niej przypisać wyłącznie swojej facjaty. Jak powiedział Litza w jednym z wywiadów, Luxtorpeda to zespół, nie projekt - każdy z pięciu muzyków go tworzących jest jego integralną całością. I to słychać.
Tak jak i to, że cały materiał został nagrany na tzw. setkę. Weszli do studia razem, nastroili swoje instrumenty zusammen i nagrali together 10 utworów. Założenie proste - Luxtorpeda ma brzmieć tak samo i na płycie, i na koncercie. Album ma być wizytówką tego, jak kapela prezentuje się podczas występów na żywo, a nie zbiorem numerów, których następnie nie da się powtórzyć przed szerszą publicznością, bo są za trudne i zbyt wymuskane.
Jeśli Luxtorpeda rzeczywiście brzmi na koncertach tak jak na krążku - jadę z nią w trasę po całej Polsce. To jest czad!!! Okej, Litza zwykł mówić, że Arka Noego to jest czad, co większości ciężko zrozumieć. Ale ten zespół to prawdziwy punkowo-hardrockowo-metalowy czad, trochę zalatujący Armią (pewnie przez wywodzącego się z grupy Budzyńskiego perkusistę). Żywe, ostre i proste kompozycje, które każdy, kto liznął trochę gitarowego grania, mógłby powtórzyć samemu w swoim przydomowym garażu. Oczywiście nie przyrównuję tu muzyków Luxtorpedy do chłystków poginających na wieśle od miesiąca. To stuprocentowi profesjonaliści, którzy z niejednego pieca chleb już jedli. Wiedzą jak się gra, lecz po prostu nie pozują na wirtuozów, bo i nie o to w tym projekcie chodzi. Moc, energia, chwytliwość - to jest tu najważniejsze.
W przedpremierowych wywiadach Litza, który przy całej tej integralności i całościowości zespołu jest jego naturalnym liderem, ogromną uwagę kładł na liryczną stronę Luxtorpedy, równoważąc ją właściwie z muzyką. I coś w tym jest. Pierwsze parę odsłuchów minęło mi wprawdzie pod znakiem punkowego czadu, ale już przy kolejnych zacząłem analizować słowa, linijki i zwrotki. Tu, muszę się przyznać, przyszło potężne zdziwienie - Litza nie jest jedynym wokalistą w Luxtorpedzie. Mało tego, wspomaga go jakiś poznański raper. Najpierw myślałem, że nawija Peja, dopiero później dotarło do mnie, że w kraju bez pracy, to my Polacy, a mikrofon dzierży Hans z Pięć Dwa Dębiec. Czyli z punkowo-hardrockowo-metalowego czadu zrobił się czad punkowo-hardrockowo-metalowo-rapowy? Niezupełnie. Hans może nie zaczął śpiewać growlem, dalej nawija po swojemu, a że robi to do gitarowych riffów, nie musi od razu oznaczać, że chce być jak Zach de la Rocha.
Teksty pisali wspólnie. Uściślając, w przeważającej większości przypadków Hans dopisywał swoje zwrotki do gotowych znacznie wcześniej zwrotek Litzy. Raper z Pięć Dwa Dębiec dokonał kolosalnej roboty, kończąc dzieło widocznie niekompletne. Do Luxtorpedy trafił właściwie przypadkiem, a wyraźnie czuć, że Friedrich nie poradziłby sobie bez niego - Hans pogłębił i uzupełnił jego teksty, przy czym sam zyskał niezbędne do dalszego rozwoju doświadczenia. Coś jakby mutualizm ze świata przyrody przenieść na niwo biznesu zwanego muzyką.
Wracając do wcześniej zasianej myśli - liryczna strona "Luxtorpedy" jest faktycznie równie istotna co brzmienie. Trochę się bałem, że album będzie emanować religijnością członków zespołu, że Litza jest nawiedzonym chrześcijaninem, który na swojej płycie będzie prawił morały o wierze i o Bogu. Błąd. Na całe szczęście. Nikt tu nie bierze się za tanie moralizatorstwo, nikt tu nie nawraca zbłąkanych, ateistycznych owieczek. Próbuje za to zwrócić uwagę na to, w jak wielkim stopniu zniewala Internet ("Niezalogowany"). Albo ostro krytykuje konsumpcyjny styl życia i samych konsumentów ("3000 świń"). Albo wspomina i gloryfikuje wielkopolskich powstańców ("Za wolność", my favorite). Litza i Hans nie plamią doskonałych riffów na treści łatwe, lekkie i przyjemnie, to pewne. Tak jak zaangażowanie w poważniejsze sprawy nie pasuje do disco polo i g-funku, tak wraz z muzyką Luxtorpedy tworzy doskonale skrojone puzzle, złożone przez piątkę muzyków poznańskiej kapeli w idealną całość.
Jak nagrać dobrą płytę? Opracowuje się ostry, punkowy materiał, znajduje się rapera (najlepiej z okolicy) i pisze się z nim kilka tekstów. Następnie jedzie się do studia w Wiśle, bierze ze sobą stary, analogowy sprzęt z lat 60. i 70. i nagrywa się wszystko na setkę. Później sieje się trochę wątpliwości i wzbudza zainteresowanie dodaniem na kompakt instrumentali wszystkich utworów prócz intra (która punkrockowa grupa tak robi?), a na koniec - już po wybraniu przepotężnej okładki - wydaje się powstałą płytę w niskim nakładzie. Robert Friedrich posłużył się dokładnie tą instrukcją i osiągnął sukces. Przynajmniej artystyczny. Jeśli Owsiak nie zaprosi go ostatecznie na Przystanek Woodstock, będę mega zawiedziony. Luxtorpeda nadaje się tam jak mało który polski debiut.
2 Comments
Cel na piątek: zakupić Luxtorpedę :(
A mój cel na piątek: przesłuchać ją dogłębnie. Świetna robota Lite, i'm impressed :)