Jako że mój poprzedni wpis w świetle teraźniejszych wydarzeń (FBI zamknęło stronę MegaUpload, w odwecie hakerzy zablokowali m.in. witryny Departamentu Sprawiedliwości, Universal Music, Sony Music, Białego Domu i... samego FBI) może w jakiejś nieuważnie czytającej głowie zostać uznany za opowiadający się za stroną rządową (amerykańską), spieszę z klarownym wyjaśnieniem:
Internet jest najlepszym, najważniejszym i najbardziej zmieniającym oblicze świata wynalazkiem w powojennej historii. Nie dziwcie się, jako bloger nie mogę napisać inaczej. Zmieniającym oblicze świata w sposób pozytywny - to, że nie zawsze jest wykorzystywany w dobrych celach, nie jest jego winą. Rozszczepienie atomu też nie od razu miało spowodować widmo spadającej gilotyny na kark człowieczeństwa.
Jako bloger zajmujący się tematyką muzyczną śmiem także twierdzić, że Internet wpłynął in plus również na muzykę. Łatwiejszy dostęp do plików dźwiękowych powoduje w gruncie rzeczy pozytywne skutki - zarówno dla słuchaczy, jak i samych wykonawców.
Oczywiście często dochodzi do kradzieży własności intelektualnej muzyków. Właśnie z takich serwisów jak zamknięte przed momentem MegaUpload. Kradzieży, czynu nielegalnego, prawnie zabronionego, choć dla wielu wcale nie niemoralnego.
Tu wychodzi moja hipokryzja, bo choć sam downloadu bez zysku dla wykonawcy z zasady nie popieram, to bardzo często się do tego dopuszczam. Ale ile znakomitości dzięki temu poznałem. Ilu artystów z całego globu zarobiło dzięki nielegalnym pobraniom ich albumów z mojej strony. Nie muszę chyba mówić, ile kupiłem płyt po wcześniejszym odsłuchu z kradzionych empetrójek. Bonobo, Husky Rescue, Andreya Triana, Looptroop Rockers, Hocus Pocus... A jeszcze nie zacząłem wymieniać polskich zespołów, których, w gruncie rzeczy, słucham w przeważającej ilości.
Do tego dochodzą jeszcze koncerty, czyli wydarzenia przynoszące największe zyski samym muzykom. Myślicie, że wydałbym grubo ponad sto złotych na koncert Arcade Fire, gdybym parę miesięcy wcześniej nie zassał dyskografii kanadyjskiej formacji na dysk? Chyba jasne, że nie.
I myślę, że podobny stosunek do sprawy ma większość słuchaczy. Sam wiem, że oryginalny kompakt smakuje lepiej, pełniej. Ale czasem się nie da. Zwłaszcza że krążki-rozczarowania w fizycznej formie nie są zwykłymi zawodami. Są zawodami ze zwielokrotnioną mocą.
Na internetowym piractwie najbardziej tracą więc ci, którzy takich zawodów się dopuszczają, ew. artyści, którzy tworzą dla niedzielnych, niewymagających słuchaczy, komentujących informacje w sieci w najbardziej żenujący sposób.
Przegrywają więc artyści, którzy nie potrafią zadowolić fanów: nie chcą zaskakiwać, eksperymentować, łechtać profesjonalizmem i aktywnie uczestniczyć w gwałtownie zmieniającym się i wymagającym, współczesnym rynku nie tyle fonograficznym, co po prostu muzycznym. Kiedyś możliwe było nagrywanie wielu tak samo brzmiących płyt bez obawy o zysk. Dziś potencjalny nabywca za takie zagranie potraktuje wykonawcę delete'em, nie pieniędzmi.
Artyści myślą, że czas stoi w miejscu. Że ich nigdy nie spotka los kasjerek w supermarketach, które stopniowo wypierane są przez kasy samoobsługowe. Że nie muszą zmieniać swojego jednotorowego myślenia, jeśli chcą godziwie zarabiać - a nawet przetrwać - w momencie, gdy postęp nieubłaganie puka do ich drzwi. Bo przecież czy się stoi, czy się leży, tysiąc pięćset się należy. Dobra muzyka broni się sama. A artysta to zawód jak każdy inny. I artysta, jak dosłownie każdy pracownik, powinien liczyć się z tym, że kiedyś może przyjść czas, kiedy ktoś powie dość i konieczna będzie zmiana branży.
Ktoś kiedyś powiedział, że wszyscy artyści to prostytutki. Racja, w najstarszym zawodzie świata, tak jak w zawodzie artysty, reguły od wieków zdają się nie ulegać zmianie.
Taśma tygodnia #187
1 dzień temu
3 Comments
będę walczył jak lew o to by Polska nie przyjęła ACTA.
Nie wiem po jakiego chuja jest ta cała ACTA. Zachód to nie Chiny i chyba twórcy tego czegoś o tym zapomnieli. Tutaj nie będzie strachu i zabawy władz z użytkownikami tylko po prostu wojna z hakerami - otwarta i obawiam (czy raczej cieszę) się, że dla tych narzucających to gówno - przegrana.
Dobrze prawisz. Przyznaję się do piractwa, które to uzasadniam koniecznością sprawdzenia danego wydawnictwa. Rzeczywiście zawód po zakupie krążka, który w żadnej mierze nie spełnia oczekiwań to jedno z najgorszych doznań, mi jest wówczas wyjątkowo przykro. Sieć zapewnia dostęp do mnóstwa dokonań ludzi, o których inaczej być może byśmy nie usłyszeli. I teraz pytanie- czy dla nich lepiej jest pozostawać anonimowymi, znanymi wąskiemu gronu słuchaczy dzięki bezwzględnej walce z pobieraniem plików, czy też być może i narazić się na pewne straty ale i również dotrzeć do większej ilości odbiorców? Jeśli coś jest dobre, samo się obroni.