Sting w Poznaniu, czyli żądłem w serce

Ola Kałowska, znana Wam z relacji z tegorocznego Open'era, tym razem miała okazję odsłuchać na żywo Stinga z orkiestrą symfoniczną, podczas ostatniego koncertu na stadionie Lecha w Poznaniu. Zachęcam do przeczytania jej relacji.

20 września 2010 odbyło się szumnie zapowiadane otwarcie pierwszego stadionu na Euro 2012 w Poznaniu. Organizatorzy postanowili uczcić tę uroczystość występem Stinga, w ramach jego trasy koncertowej "Symphonicities" razem z Royal Philharmonic Concert Orchestra. Miałam przyjemność uczestniczyć w tym wydarzeniu - nieco przypadkiem, gdyż oddaną fanką Stinga niekoniecznie jestem, choć jego twórczość znam dość dobrze, a o bilety też szczególnie się nie zabijałam. Był to jednak najlepszy koncert, na jakim byłam od dłuższego czasu.

Od razu chciałam zaznaczyć, że nie jestem typem łatwo wzruszającym się i płaczącym przy byle okazji. Koncert Stinga był jednak do tego stopnia piękny (nie bójmy się użyć tego słowa), że się dość nieźle pochlipałam. Ale, oczywiście, zanim Sting pojawił się na scenie, działo się wiele innych rzeczy. Po pierwsze - niespodziewany (mea culpa, być może nie przeczytałam programu imprezy tak dokładnie, jak powinnam) koncert Indios Bravos w okolicach godziny 18. Nawaliła akustyka, poza tym skupieniu nie sprzyjał ogólnonarodowy chaos i tłum ludzi histerycznie biegających pod sceną w poszukiwaniu swoich sektorów/jedzenia/toalet. Parę osób jednak dość dobrze się bawiło, jedna pani koło mnie nawet całkiem raźno podskakiwała. Po pewnym czasie na scenę weszła Anna Maria Jopek (wszyscy byli dość zaskoczeni tym supportem, jednak wieść gminna niesie, że ponoć ma coś niedługo ze Stingiem nagrywać). Ten koncert się totalnie nie sprawdził - Annie Marii Jopek nie można odmówić tego, że jest dobrą artystką, niestety jest to repertuar do zadymionych kafejek, nie na czterdziestotysięczny stadion. Przy okazji tego koncertu też należy pozdrowić panów akustyków, ponieważ w którymś momencie totalnie odcięło nagłośnienie i nie było słychać nic. W czasie supportów można było odnieść wrażenie, że obsługa koncertu nie do końca wie co robi - ludzie ze wzmacniaczami biegający z obłędem w oczach nie wyglądali zbyt profesjonalnie.

O 20 zaczęła się właściwa ceremonia otwarcia. Niestety nie widziałam jej od początku (z przyczyn niezależnych ode mnie), z relacji ustnych wiadomo mi, że była zorganizowana z niezłym zadęciem, motywem przewodnim byli nieletni chłopcy kopiący piłkę oraz panowie biegający w odblaskowych ogrodniczkach z taczkami - czyli przekaz nieco trudny do ogarnięcia. Na szczęście po tym wszystkim na scenę wszedł Sting i w tym momencie przestałam się trząść z zimna, a zaczęłam się trząść z wrażenia.

Największą przyjemnością było to, że Sting jest Artystą przez duże A - po pierwsze (ostatnimi czasy rzadkość), jest bardziej znany ze swoich piosenek niż życia prywatnego, od lat ma tę samą żonę, nie uczestniczy w skandalach; po drugie - przyjemnością jest oglądanie koncertu, który jest przygotowany od A do Z, gdzie wszystko jest przemyślane i wszystko wychodzi. Sting i Royal Philharmonic to profesjonaliści - widać to od pierwszej chwili, w której wchodzą na scenę. Przede wszystkim na tym koncercie było słychać, że mają własnych akustyków - w końcu można było zrozumieć, co się dzieje na scenie. Potęga Stinga polega na tym, że potrafi słuchacza przeczołgać emocjonalnie - w jednym momencie wzrusza, w drugim bawi, w trzecim wychodzi z niego stary rock'n'rollowiec. Za każdym razem jest na swój sposób czarujący. I, co jest wielkim plusem, ma dystans do siebie i potrafi nawiązać kontakt z publicznością. Jego próby mówienia po polsku były oczywiście przezabawne (jak to zazwyczaj bywa z obcokrajowcami wypowiadającymi się w naszym języku), widać jednak było, że ktoś zadbał o przygotowanie "merytoryczne" - w sumie jedyną piosenką "zapowiedzianą" po polsku była piosenka "Russians". Ten gest wykonany w kraju o takiej, a nie innej przeszłości na pewno był mile widziany.

Nie ma co opisywać repertuaru i wszystkich piosenek po kolei. Oczywiście trzygodzinny koncert zawiera w sobie dużo więcej niż płyta "Symphonicities". Wiadomo, że pojawiły się szlagiery - takie jak "Roxanne" (przyjęta owacyjnie), "Every breath you take", "Fragile", "Englishman in New York" czy "Shape of my heart". Niektóre aranżacje są dość zaskakujące - nadal jednak dobre i ciekawe (zasługa aranżera, świetnych instrumentalistów Royal Philharmonic czy dyrygenta - trudno ocenić). Głównym plusem tego koncertu było to, że tak wielka grupa ludzi (dla niewtajemniczonych - pełnowymiarowa orkiestra symfoniczna to ok. 150 osób) potrafi się ze sobą tak świetnie bawić na scenie. Potrafi też zaczarować blisko dwudziestotysięczną publiczność - wyobraźcie sobie moment, w którym wszyscy śpiewali ze Stingiem. Coś magicznego. Koncert został zakończony po 23 licznymi bisami (ostatni z nich Sting zaśpiewał a'capella), po czym na scenę wkroczył Ryszard Grobelny i ogłosił "I DECLARE OUR STADIUM TO BE OPEN" oraz wspólnie ze Stingiem odpalił fajerwerki (szczerze mówiąc, niezbyt imponujące).

I tu właśnie przechodzimy do wysoce bolesnego aspektu tego koncertu. O ile wrażenia artystyczne są tak wspaniałe, że nie do opisania, o tyle na organizację wydarzenia brakuje słów. Po pierwsze - znalezienie człowieka, który skieruje mnie na moją trybunę zajęło 15 minut. O ile całkiem zrozumiały jest zakaz wnoszenia butelek, nawet plastikowych, o tyle konsekwencje tego zakazu były co najmniej absurdalne. Na terenie stadionu, było nie było - na terenie obiektu otwartego, gdzie jest zasadniczo zimno wieczorami, nie było możliwości zakupienia czegokolwiek ciepłego do picia. Napoje były zimne, z lodówek, w dodatku w horrendalnych cenach (pół litra wody - 10 złotych). Do jedzenia - jedynie kiełbasy (pałętały się też tam jakieś szaszłyki i parówki), w dodatku podejrzanej jakości. Generalnie, ktoś chyba pomylił imprezy albo co najmniej nie pomyślał, że publiczność Stinga to niekoniecznie target na smażoną kiełbachę (chociaż ja wiem, że autor tego bloga zjadłby kiełbasę bez względu na okoliczności). Oddanie stadionu nie oznacza ukończenia stadionu - nazwałabym to stanem surowym otwartym, wszędzie beton, gruz, piach i niezły syf na krzesełkach, zdarzył się też przeciekający dach oraz dziury w podłodze (wg mnie - nikt tam nie wpuścił inspekcji budowlanej). Samo wydostanie się ze stadionu zajęło mi sporo czasu - w dodatku wiązało się z lekkim poobijaniem przy przeciskaniu się przez tłum. Przy pożarze - słabe szanse na przeżycie. Nie do końca przemyślane chyba było rozładowanie imprezy, ponieważ władze miasta doszły do wniosku, że uda im się wypakować blisko 20 tysięcy ludzi w pół godziny (pozdrawiamy serdecznie). W dodatku, co dla mnie było zaskakujące, do sterowania tłumem zaangażowano policję konną, a jak powszechnie wiadomo, konie to zwierzęta nieco strachliwe. Nie jestem pewna, czy były aż tak zachwycone kontaktem z tłumami wylewającymi się z ulicy Bułgarskiej.

Podsumowując - warto było znieść niedogodności w rodzaju smrodu grilla, odwodnienia i zimna, aby zobaczyć tak wspaniałe widowisko. Sting, jak sama nazwa wskazuje, użądlił prosto w serce i pozostawił niezapomniane wrażenia. To naprawdę niesamowite uczucie, kiedy jeden człowiek potrafi uczynić magicznym tak prozaiczne miejsce jak stadion. Sting to magik. I zaczarował na tyle, że na mojej playliście gości ostatnio dość często. Polecam wszystkim, żeby sobie do niego wrócić i posłuchać. Nawet jeśli nie kręcą Was podstarzali, metroseksualni Anglicy.

PS Warto zwrócić uwagę na dziewczynę z chórków - mała blondynka z murzyńskim głosem, co najlepiej widać chyba w tej piosence - wg mnie brzmiącej o wiele lepiej niż oryginał z Mary J. Blige.

Aleksandra Kałowska


5 Comments

  • 26 września 2010 13:10 | Permalink

    aleksandra kałowska > maciej blatkiewicz. całkiem zgrabna relacja, a że jeszcze ze stadionu LECHA POZNAŃ, to kieruję w stronę twej koleżanki bardzo duże propsy.

  • Anonimowy
    13 marca 2013 06:44 | Permalink

    Hello, just wanted to mention, I enjoyed this
    article. It was inspiring. Keep on posting! pod tym adresem,
    http://www.wotsupp.com/Suego03H

  • Anonimowy
    29 maja 2013 12:08 | Permalink

    I like the helpful info you provide for your articles.
    I'll bookmark your blog and test once more here regularly. I'm reasonably certain I'll be informed many new stuff right here! Best of luck for the next!

    My blog post ... http://ogloszenia-sex.biz.pl

  • Anonimowy
    10 czerwca 2013 16:08 | Permalink

    I have been browsing online more than 4 hours today, yet I never found any interesting article like yours.
    It's pretty worth enough for me. In my view, if all web owners and bloggers made good content as you did, the net will be a lot more useful than ever before.

    my webpage; sex

  • Anonimowy
    11 czerwca 2013 20:51 | Permalink

    I am truly thankful to the holder of this site who has shared this impressive post at at this place.


    Here is my page :: sex

  • Leave a Reply