Żmino tudzież Żminkers - jego ulubioną lekcją jest polski (polski?) i fizyka. Mówi tak, bo boi się, że pani go spyta. Na fizyce nigdy się nie myli, bo rozwiązuje zadania z Krzysia Chyli. Na polskim robi analizę i interpretację, a na matmie czasem obliczy wariację.
I jak tu wybrać 10 ulubionych kawałków i ładnie je wszystkie opisać? Playlista jest niezwykle różnorodna i w dodatku stale rośnie, niczym cena benzyny i oleju napędowego. Starałem się więc wybrać utwory z róznych gatunków muzycznych, co również nie było łatwe... Ale czego się nie robi dla Lita. Kolejność prawie dowolna.
Depeche Mode - Just Can't Get Enough
Ulubiony zespół znanego DJ-a z pokoju nauczycielskiego przy ulicy Puszkina. Mowa o niejakim Robercie M. Zawsze kiedy DM zabrzmi w szkolnym radiowęźle, wyżej wymieniony wpada do siedziby rozgłośni, okazując swoja radość i uwielbienie dla zespołu. Ja również się ciesze Panie Robercie.
John Frusciante & Josh Klinghoffer - The Afterglow
Były gitarzysta RHCP w odsłonie bardziej elektronicznej. Do towarzystwa z obecnym gitarzystą RHCP. Gorąco polecam całą twórczość Johna. Geniusz w swojej prostocie.
Bonobo - Animals
Jedna z nowości na mojej playliście. Bonobo z genialnej płyty "Black Sands". Mam ciarki na plecach zawsze kiedy słucham tego utworu.
Red Hot Chili Peppers - The Power of Equality
Funkowi Mnisi dobrzy na wszystko. Moim zdaniem "Blood Sugar Sex Magic" jest najlepszym albumem w dorobku RHCP. Niesie w sobie niesamowitą energię o mocnym zabarwieniu funkowym. Ehe ehe.
Papa Roach - Getting Away From Murder
Coś z rockowym pierdolnięciem musi się znaleźć na liście. Zespół, który często gości na moich słuchawkach podczas sprintu do szkoły za 5 ósma. Otrzeźwia z porannego muła i motywuje do zapierdalania. 2 i pół piosenki i jestem na miejscu.
The Knife - Hertbeats
Jednak Szwedzi robią dobra muzykę. Jaram się wokalem tej pani. Z pozdrowieniami dla pewnej małej, rudej osoby.
John Mayer - Believe
Przemytnik bluesowego pierwiastka do muzyki pop. Ze względu na liryczne ballady, posiadacz licznego grona rozhisteryzowanych fanek. Cóż, przynajmniej słuchają dobrej muzyki od jednego z najlepszych gitarzystów bluesowych naszych czsów.
John Scofield - House of the Rising Sun
Kolejny gitarzysta na liście. Tym razem jazzowy. Miałem przyjemność być na jego koncercie w gorzowskim teatrze. Mimo (a może i dzięki?) dużej ilości promili w organizmie muzyka, byłem świadkiem wspaniałej jazzowej uczty. Standard wprost z Nowego Orleanu.
Mt Eden - Sierra Leone
Taaa... Po raz pierwszy zderzyłem się z tym zespołem na osiemnastce u Szulca. To była zaawansowana noc, impreza chyliła się ku końcowi. Petrol i inne substancje psychoaktywne spełniały swoje zadanie, Janek znajdował się już w koszyku z Tesco, a na zdroiszczańskiej ziemi rozbrzmiał dubstep.
Trzecia Be - Jestem zwykłym uczniem maturalnej klasy
Klasa sama w sobie. Gangsterzy z gorzowskiego podziemia maturalnego. Matki chowajcie swoje córki i synów. Cwaniaki z trzeciej Be atakują! Bijący rekordy popularności teledysk uzyskał szerokie poparcie wśród fanów ujemnej delty. Absolutny nr 1 na liście.
Depeche Mode - RZYGAM TYM. Jeśli są jakieś zespoły, których szczerze nienawidzę, to jest to Indios Bravos i Depeche Mode. JF + JK - ciekawe, ciekawe, ale trochę nudnawe. Bonobo - Simonem Greenem też się w ostatnim czasie zajarałem. Z "Black Sands" mam innego faworyta ("Stay The Same", co tam Andreya Triana wyrabia, to nie mam pytań), ale przed "Animals" też mogę tylko chylić czoła. RHCP - fajne, fajne, Red Hoci zawsze spoko, funk zawsze spoko, Kalifornia czasem spoko. Jeśli już Papa Roach, to "Last Resort" albo "Between Angels and Insects". To jest w porządku, ale nie ma pierdolnięcia tamtych hitów... The Knife - tak, Szwedzi robią zazwyczaj dobrą muzykę, ale to mnie jakoś nie porywa, choć głos ładny, serio. Mayer - spoko, acz nic szczególnego. John Scofield - "Dom wschodzącego słońca" zawsze i wszędzie. Jakby ktoś jeszcze tu zawył jak Eric Burdon z The Animals albo przynajmniej jak Kazik... Chociaż, niekoniecznie by pasowało... Mt Eten - spoko, całkiem fajne. "Jestem zwykłym uczniem maturalnej klasy" - zdecydowanie najlepszy numer. Beka. Podpowiem, że to właśnie Żmino rapuje przedostatnią zwrotkę i nie może znaleźć miejsca zerowego w funkcji f(x), bo znów mu wyszła ujemna delta. Szkoda, że to już koniec LO. Chlip, chlip.
Gary na trzy
19 godzin temu
2 Comments
wyraziłam już dezaprobatę wobec obrazka, wyrażam ją jeszcze raz publicznie, to miał być oldskulowy Boo-Boo ; ((((
+ propsy za Johna i RHCP, wiadomo
Ja też miałem być w szkolnym radiowęźle, ale niestety nie jestem. Szkoda nawet, bo tera wypływa z tych głośników strasznie dużo gówna, że aż przykro siedzieć. No ale dobra, jeszcze tylko nieco ponad miech i NARA. Depeche Mode nawet dosyć lubię, ale... inne numery. „Just can't get enough” jest TRAGICZNY. Brzmi toto jak prymitywna dyskoteka dla bezmózgów, wokalista śpiewa jakby nagle stracił swoje cojones, nie wiem. Po sprawdzeniu wikipedii wszystko się wyjaśniło: to singiel z ich debiutanckiej płyty (1981). Można im wybaczyć. Od zawsze doceniam gitarowe umiejętności Johna Frusciante, toteż do odsłuchu jego numeru zabrałem się z wielką ciekawością. Matko, jaka prostota? Toć to niesłychanie skomplikowany joint, którego dynamiczne tło prześledziłem z miłą uwagą. Bardzo dobry track, popisy dwóch gitarzystów robią wrażenie. Bonobo nie znałem wcześniej, pomimo brutalnej w swojej intensywności rekomendacji paru osób (z Litem na czele), ale tym numerem szczerze się zajarałem. Przez całe 7 minut ani na chwilę nie chciałem, żeby „wreszcie się to skończyło”, a to już spore osiągnięcie raczej. Strasznie podoba mi się perkusja, przejścia, bassy... kurwa, wszystko klei się do siebie idealnie! Miło też odnaleźć w głowie skojarzenie z „Etron” Noona (wyłapał ktoś?). „The power of equality” aka drugi występ Johna w tym zestawieniu (J Frusciante changed my life) pozostawia jak najbardziej pozytywne wrażenie. Funkowy basik, stereo (!), cudowny refren i energia wylewająca się z każdej nuty – jak tego nie polubić? Papa Roach dotąd unikałem. Jakoś nie ciągnęło mnie specjalnie do poznania ich muzyki. „Getting away from (a nie with? wszędzie jest with) murder” nie zmieni tego – numer jest... poprawny, pomimo gigantycznych starań muzyków nie poczułem ani grama energii. Nie wiem, może coś ze mną nie tak. Plusy? Fajne brzmienie bassu. The Knife. Muzyką tego zespołu ponadprzeciętnie jara się Kepol z mojego miasta (nie czyta tego, ale go pozdrawiam). Cóż. Dobry gust ma! Wokal mnie nie porywa, chociaż porządny – ale to muzyka i aranżacja są największymi plusami tego numeru. Motyw szybko wchodzi do głowy, całość buja, cyberdźwięki dodają niesamowitego uroku. Baaardzo zacna rzecz. „Believe” Johna Mayera zaczyna się fajną gitarą, może nawet trochę nietypową. Rozwija się przyjemnie, solówka po refrenie (doskonała!) miło wpływa do uszu, gdzieś tam na moment pojawił się nawet Hammond (tylko dlaczego tak krótko?). Świetny numer. Co mamy dalej? Jakiś dziesięciominutowy potwór. Bez patrzenia w opis :) zgaduję, że jazz. Hm, już na wstępie dobra perka – trzeba będzie wysamplować. Cały kawałek jest warty uwagi, ale najbardziej przykuła moją uwagę zamiana na wysokości 5:36. Dzieje się, chłopaku! Sprawdź, bo dobry klimat. I nie tylko na 5:36, ale w ogóle. Przedostatni numer to dubstepy. Ja pierdolę, toć toto jest chore bardziej niż Freddie Mercury w ostatnich tygodniach swojego życia. I jeszcze ten sampel. Łoooou! Zajebisty patent, zajebista produkcja. Zostawia w bani nielichy rozpierdol, ale o to właśnie chodzi, czyż nie? Na temat ostatniego numeru nie powiem nic, gdyż doceniam humor regionalny, ale... jest regionalny i jako osoba spoza Gorzowa nigdy nie zrozumiem go w pełni... :(