Wyjeżdżam, by nie wrócić, ale jeszcze nie teraz (a.k.a. słowo na środę)

Za 10 dni opuszczę Gorzów nad Wartą i przeniosę się trochę na wschód, do Poznania. Obok fundamentalnych pytań pokroju "Ile minut gotować makaron?" oraz "W ilu stopniach wyprać koszulę i jak ją później wyprasować bez żelazka?" muszę postawić sobie jeszcze jedno: "Co ja zrobię ze swoją kolekcją płyt?". Bo natenczas to równo 350 krążków. Czym ja to przewiozę, gdzie ja to będę trzymał?

Nie przewiozę i nie będę trzymać. W sensie: całej kolekcji. Na pewno wezmę parę ulubionych cedeków - nie wiem, max 20. I tak po paru miesiącach będę miał kilka nowych albumów i problem z ich upchnięciem po szafach i półkach.

Ale winyle wezmę wszystkie. Nie po to kupowałem półtora roku ten gramofon, żeby móc słuchać z wosku raz na miesiąc. Na tę chwilę placków jest z 50, więc też nie miało, będzie trzeba kombinować, po piwnicach trzymać, czy coś.

Ale jeszcze niedawno było tych winyli trochę mniej. Stwierdziłem, że przed wyjazdem warto byłoby jeszcze raz przejrzeć, co tam rodzice w swojej skromnej kolekcji posiadają. I tym sposobem przejąłem prawie całą dyskografię Maanamu (całkiem w porządku, debiut zdecydowanie najlepszy - no, przynajmniej najbardziej hitowy), dwie kozackie płyty Dire Straits (w tym kompilację z nieśmiertelnym "Brothers in Arms"), "...Nothing Like the Sun" Stinga z '87 z kilkoma wielkimi przebojami, the best of Queen, coś tam Sinead O'Connor, coś tam Tiny Turner, czwarty album Led Zeppelin (a na nim słynne "Stairway to Heaven"), krążek Buda Powella, ze 3 płyty Wojciecha Młynarskiego i jedno wydawnictwo od Irka Dudka. Teraz właśnie kończę słuchać "Historii Podwodnej" Lecha Janerki. Słowem, sporo może nie tyle dobrej, co wartej poznania muzyki (w jakimś tam sensie).

I był tam gdzieś też Wysocki z pieśniami, jak mniemam (nie znam rosyjskiego), "ku pokrzepieniu serc" (zresztą rzućcie okiem na okładkę - tylko dla niej przesłuchałem "Sons Are Leaving for Battle"). I niby początkowo mi się nie podobało, miałem zaprzestać słuchania po jednej stronie, ale że mi się nie chciało zmieniać krążka, poleciało całe. I w końcu, jakoś pod koniec, zabrzmiało to:



Znów sprawdzam coś przypadkiem i odkrywam rzeczy, z których ktoś ciął sample. Akurat z Wysockiego skorzystał DJ Creon na "21 gramach" Szada z Trzeciego Wymiaru na potrzeby singlowej "Rzeki". Check it.

Swoją drogą, parę dni później miałem kolejną "samplowaną przygodę". Ale - że się tak wyrażę - od dupy strony. Znajoma przywiozła mi z Anglii cztery, a właściwie pięć albumów - dwa pierwsze wydawnictwa Jamesa Browna i Jego Słynnych Płomieni, "Swordfishtrombones" Toma Waitsa (MEGA płyta, jedynie "Rain Dogs" stoi na porównywalnym poziomie), "Life After Death" Notoriousa i "It Was Written" Nasa. I na tym ostatnim Nasir Jones wysyła mi pewną wiadomość:



Nie żebym pierwszy raz to słyszał, ale dopiero wtedy do mnie dotarło, że bit to nic więcej jak zerżnięty Sting (konkretnie "Shape of My Heart") i dołożone bębny:



Potem znów błysk w głowie: ten sam bit wykorzystany przez pewnego znanego Wojtka Kamińskiego. "Kabareciarz" (bo tak go chyba trzeba nazwać) nie kryje się z tym, że to nic więcej niż "Shape of My Heart", a w dodatku całkiem nieźle parodiuje wczesnego Fisza:



Ciekawe, prawda?

No, to niedługo wyjeżdżam, ale nie po to by wrócić. 17 września - data przeprowadzki. Potem pewnie kilka dni ciszy na blogu - będę bez Internetu. Ale do tego czasu jeszcze 10 dni i kilka postów przed nami.

Leave a Reply