Kolejna niewiasta. Naprawdę nie ma na imię Agniecha, tylko Agata. Coś tam bredzi o matmie i fizyce, ale nie zwracajcie na to uwagi. Skupcie się na muzyce, bo w większości bardzo fajna!
Rozpocznę od tego, że mat-fizy rządzą, Nie żebym usprawiedliwiała swój bijący po oczach kompletny brak talentu pisarskiego. Nie. Po prostu tak jest. Dlatego też, ku chwale umysłów ścisłych, nie zamierzam się wielce rozpisywać. Po prostu lecę z koksem.
1. Blue Foundation - Eyes on fire
Kawałek idealny do leżenia do góry brzuchem i bezsensownego gapienia się w sufit. Właśnie dlatego tak często go słucham.
2. Björk - All is full of love
Björk nagrała swoje płyty po to, żeby matematyka była jeszcze przyjemniejsza w liczeniu. Tę piosenkę w szczególności.
3. Nickelback - Just To Get High
Kawałek ma kopa i w bonusie dość życiowy tekst.
4. The Cranberries - Hollywood
Sweet 90's. UWIELBIAM!
5. Guano Apes - Lords of the Boards
Idealna recepta na zimę? Decha, śnieg i ten kawałek. A ja na stok chętna nawet latem, więc piosenka w głośnikach niezależnie od sezonu.
6. Yeah Yeah Yeahs - Runaway
Ostatnie odkrycie. Możliwe, że tylko na kilka dni. Tak czy siak aktualnie na topie toplisty.
7. Pink Floyd - High Hopes
Nie będę przedstawiać klasyki bom niegodna. Swoją drogą teledysk jest trochę psychodeliczny.
8. Hellsing (OST) - Kikyou kaoru iroha michi
Jedyne, co mogę o tym powiedzieć to: LUBIĘ TO!
9. Florence + The Machine - Heavy in Your Arms
Żeby nie było niejasności: dla mnie najpierw była ta piosenka, potem "Zmierzch" czy "Zaćmienie". Nie odwrotnie.
10. ONA - Moja odpowiedź
Na koniec polski akcent. Uwielbiam wokal Chylińskiej, ale w wersji Jeszcze-Nie-Odmieniło-Mnie-Macierzyństwo.
Za Blue Foundation masz u mnie minusa. Nie dlatego, że słabe. Wręcz przeciwnie. To jest zajebiście dobre. Następnym razem pokazuj takie rzeczy wcześniej, a nie na łamach mojego bloga. ;-) Z Nickelbackiem już gorzej, bo nie jest to "How You Remind Me" tylko jakieś coś, czego nie kojarzę i co mi kompletnie nie brzmi. The Cranberries wrzuca już druga osoba i zaczynam powoli interesować się tym zespołem. 2 utwory, 2 fajne, ktoś się orientuje, czy to tylko hity, czy może całe płyty są tak dobre? Guano Apes na plus - nie wiem z czym mi się kojarzy, ale z czymś na pewno. Co do Yeah Yeah Yeahs to na początku nasunęło mi się, że w sumie jakiekolwiek "yeah" kojarzy mi się z Usherem, ale mniejsza, bo kawałek świetny. "High Hopes" to w ogóle mega rzecz. Mój ulubiony numer Pink Floydów obok "Another Brick In The Wall". A ten teledysk... No magia! Jeśli chodzi o to japońskie coś - co jak co Agato ale Ciebie jak Ciebie o zainteresowanie czymkolwiek związanym z Krajem Kwitnącej Wiśni bym nie podejrzewał. Niemniej może być, klimat jest. Florence + The Machine też fajne, choć ten teledysk ciężko się ogląda, aż głowa mnie od niego rozbolała. Tak samo jak po słuchaniu Chilińskiej. Niby lubię jej wcześniejsze wcielenie, lecz moja odpowiedź na "Moją odpowiedź" brzmi: 3x NIE.
Gary na trzy
22 godziny temu
One Comment
Od dziś słucham wszystkich Gustoprześwietlaczy. Tak stwierdziłem.
Blue Foundation nie mam serca hejtować, bo łączy mnie z tym numerem więź sentymentalna, także tego. Z Bjork jak na złość to samo - chociaż nie, żebym znał ten numer. Akurat na tym samplu jest numer z jednej z najważniejszych dla mnie płyt foeva. Nie słyszałem go wcześniej i leżę na podłodze tera. Nickelback nie jarał mnie nigdy jakoś mega, ale zawsze doceniałem wokalistę. Tutaj też wypada, a i sam numer bardzo spoko. Refren kopie. The Cranberries nie znałem wcześniej, ten numer zaczyna się dobrą gitarą - będą z tego sample. Wokalistka mi strasznie kogoś przypomina, tylko nie mogę ustalić, kogo. Jak krzyżówka niżej śpiewającej SaintSaviour z Shakirą. Ale ogólnie głos ma. Szkoda, że marnuje go dla takiej słabej warstwy muzycznej. Guano Apes wchodzi z wykopem. Tu dla odmiany wokal beznadziejny. Te orientalne (?) dźwięki okrutnie mnie jarają. Refren byłby spoko, jakby wokalistka nie rzygała przed mikrofonem, cóż. YYY nie przejęło mnie absolutnie, cały numer dłużył mi się cholernie i nie zapamiętałem z niego nic. Poza tym, że się dłużył. Nijakie to dosyć. W przeciwieństwie do "High hopes", choć to w podobnym klimacie dosyć (taaaa, z dużą dozą umowności, co nie) - upłynęło dosyć szybko. Szybciej, niż YYY. Maj brejn. Kikyou kaoru iroha michi (saywhut?) wchodzi fajną gitarą i gwizdankiem - lubię takie klimaty. Rozwinęło się dosyć dziwnie (taki krach w połowie? WTF?), ale zaintrygowało mnie, więc jest dobrze. HiYA (kopę lat!) ma bardzo odpowiadający mi klimat, jak ta perka wchodzi robi się naprawdę fajnie. I zostaje już do końca. Zestawienie zamyka ONA. Rozjebały mnie tutaj gitary z 1:19 i refrenu - mega są. Wokalu nawet nie słuchałem.