Był Danon, jest Deliszysz. Marek, bo tak ma na imię, na co dzień z tej ksywki, nie wiedzieć czemu, nie korzysta. Jaki gust muzyczny ma chłopak, któremu można pozazdrościć dwóch rzeczy: wyśmienitych żartów i poczucia humoru?
Magnetic Man ft Ms Dynamite – Fire
Dynamite lubiłem jeszcze z czasów r'n'b ("Dy-naa-mitee", "It takes more"), ale dzięki temu kawałkowi zauroczyłem się dubstepem. Żadna wielka zajawka, ale jak kiedyś zdam prawo jazdy (kiedyś), to na pewno będę tym katował głośniki. A na tym nagraniu to ponoć Ms pozwoliła sobie odpłynąć i poimprowizować – to widać. Genialne.
Luniz – I got 5 on it
Każdy fajny kawałek nudzi się, jak się go słucha 12 raz pod rząd (też tak robicie?). Każdy zajebisty przestaje być zajebisty gdzieś przy trzeciej dziesiątce, a ten nie znudził mi się, mimo że były dni, że jak kładłem się spać i wstawałem rano, to tylko przy wokalu Yuka. Członek Dream Teamu jeśli chodzi o beat.
Phil Collins – Another Day In Paradise
Jeśli Collins prywatnie jest tak zajebisty jak "na krążku", to podejrzewam, że nigdy nie zacina mu się Internet, kanapka nie spada posmarowaną stroną na podłogę, skarpetki zawsze są do pary i nigdy nie trafiają mu się gorzkie pistacje (ble). Kolejny fajny dzień w raju, co?
Nina Simone – Sinnerman
To jest taki kawałek, że jak zamkniecie oczy to poczujecie: miesiąc sierpień, godzina 19:00, 27 stopni na dworze, lekki wietrzyk we włosach, smak zimnego melona… Ej, też jedziecie białym cabrio po Miami?
The Game – Where I'm From
Szybka podróż do Los Angeles (powiedzmy, że z Florydy mają takie dobre drogi jak my do Szczecina) i mój ulubiony czarny-gangsterski-zły raper. Z tymże Game ma zawsze takie nieco lżejsze kawałki z dobra nutą, to u niego lubię. Poza tym gra w kosza i ma fajną łezkę pod okiem... BWS BWS BWS !!!
Barry White ft Chris Rock – Basketball Jones
Może to dlatego, że kocham koszykówkę, a może dlatego, że czuję się przy tym tak zajebiście wyczilautowany, że nawet C-Rock nie jest w stanie mnie wkurzyć. Z czasów kiedy koszykówka była bliżej jazzu, funku i LSD niż rapu, dziwek i sterydów.
Eric Clapton – Wonderful Tonight
Po prostu "wonderful".
Fugees – Killing Me Softly
Dobrze, że wszystkie słabe wykonania tego utworu w ciągu ostatnich paru lat, jakie miałem nieprzyjemność słyszeć w prawie każdym programie rozrywkowym i na prawie każdym kanale, nie są w stanie zepsuć mi nawet sekundki tego arcydzieła. Lauryn Hill jest jedyną królową czarnego wokalu, zjada Beyonce i Aliyah przy pierwszej lepszej okazji, jedynie Alicie Keys musi trochę dłużej przegryźć. To jest basen nie muzyka, bo przy tym się zwyczajnie płynie, moi mili.
The Police – Every Breath
Najlepszy instrumental wszech czasów, wystarczy?
Afro Kolektyw – Karl Malone
Polski akcent. Nie wiem co jest bardziej zajebiste: bananek w tym (nie boję się tego słowa) teledysku, wada wymowy Afrojaxa, "Malone ma białasa, białas ma imię John. Białas ma także nazwisko Stock-ton", czy może fakt, że w tekście pojawia się sam i we własnej zajebistej osobie Jason Williams.
Magnetic i Dynamite - rozbolała mnie od tego głowa. Pod koniec utworu trochę się wkręca, choć nadal to strasznie okropne brzmi. Luniz - klasyczniej się nie dało? Pięć za to. Phil Collins - nie lubię go zbytnio, ale w sumie spoko. Nina Simone - spodziewałem się bardziej staromodnej wersji, takiej jak ta, nowoczesna mi nie pasi, choć to prawda, do cabrio nadaje się jak znalazł. Game'a nigdy nie lubiłem - zdania nie zmieniam, ale do tła może być. Barry White na plus, Chris Rock na minus, słowem - piosenka nijaka. Eric Clapton - nuda! "Killing My Softly" - mega rzecz, uwielbiam, Fugees zawsze i wszędzie. The Police - nuda, again. Kaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaarl Maaaaaaaaaaaaaaaaaalone. Drugi raz trafia ten utwór do gustoprześwietlacza. I dobrze, bo to znakomity numer!
Gary na trzy
23 godziny temu
4 Comments
HALO HALO MAREK TAK NAPRAWDE LUBI PIOSENKI MAJKI JEŻOWSKIEJ I TAKIE O : MIAŁ MIAŁ MIAŁ MIAŁ
I JEST GŁUPI !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
WAŻNY KOMUNIKAT: MAREK S.JEST GŁUCHY I SZEDŁ NA KORKI ŻEBY WYBRAC PIOSENKI
DZIEWCZYNA MARKA MA LEPSZY GUST NIŻ ON(WCALE NIE PISZE TEGO K.Z)
Zaczynamy jakimś irytującym gównem, które spowodowało u mnie zamarznięcie krwi w żyłach. Na szczęście tylko ten motyw na początku taki był – wejście dubstepowego bassu naprawiło sytuację. Nie jest to najlepszy dbstp, jaki słyszałem w życiu (chociaż słyszałem nie tak dużo), ale numer ogólnie bardzo w porządku. Udany wstęp do dzisiejszego Gustoprześwietlacza, dający nadzieję na to, że kolejne kawałki będą fajne. Luniz – o matko, kto tego nie słyszał przynajmniej raz w życiu? Dobry numer z dobrym, wkręcającym się bitem, i przemega klimat. Więcej dodawać nie trzeba. „Another day in paradise” też antyk (jak widać, dało się klasyczniej). Nastrojowo bardzo fajny, perka bardzo fajna (2:25!), wokal bardzo fajny i DOSKONAŁA gitara. „Sinnerman” nie słyszałem wcześniej, ale jak tylko wszedł ten basik (oktawa /\, oktawa \/) - polubiłem. Irytuje mnie za to motyw klawiszowy. Dobrze, że rzadko wchodzi. Jakby napierdalał przez cały numer, nie wytrzymałbym. Zgodnie z opisem – w sierpniu będzie śmigać w głośnikach często pewnie. A jak nie, to na pewno „Where I'm from”. Okrutnie zajebisty kawałek. Nie jarasz się głosem Game'a = masz uszy... nie przy twarzy. A jak nie jarasz się głosem Nate Dogga (RIP) = nie wiem kurwa, nie żyjesz. No, nie da się nie jarać. NIE DA SIĘ. Tutaj jest jeszcze genialny klimat dzięki genialnemu bitowi. Leci props x100. Wchodzi „Baseball Jones”... i co? Impeach the president! Jeszcze trochę i będzie mieć prawie taki fejm ta pętla, jak Amen break. Akurat ja tam znane sample lubię, więc mi nie przeszkadza. Niestety tego bitu nie mogę zaliczyć do moich ulubionych – znużył mnie po dwóch minutach, warstwa wokalna nie zmieniła owego stanu ani trochę (basketbal dżołns, basketbal dżołns, basketbal dżołns, uuuuu). Nie łapię klimatu tego kawałka. Wkurwia mnie zamiast czillować. Przepraszam. Podjarki 0. Eric Clapton za to zaczyna się pięknym motywem (mówiłem już gdzieś, jak uwielbiam gitary?), który przywrócił nadzieję z początku tego gustoprześwietlacza. Czyli, że będzie dobry numer. Nie zawiodłem się - „Wonderful tonight” trzyma poziom już do końca. Jak trzeba będzie zrobić klimat kiedyś, to na bank skorzystam z tej piosenki, gwarancja. „Killing me softly” otwiera fajny loop, a pani Lauryn kozacko korzysta ze swojego głosu. W połowie numeru, pomimo właściwej oldskulowi monotonii, jeszcze nie mam dość. Delikatne ożywienie weszło dopiero w 3:13, przy okazji pani Lauryn zaczęła korzystać ze swojego głosu jeszcze bardziej kozacko niż wcześniej. W zasadzie to tyle, dalej mi się pisać nie chce, mam za sobą weekend spędzony w pociągach, padam na pysk, a dwóch ostatnich numerów oceniać nie będę, bo pierwszy jest klasykiem, drugi już hejtowałem, elo