Numer boczny 7 7 7. Numer boczny taksówki. Taksówki Kilera. Ale Kiler z Kilerem, który postanowił podzielić się swoim gustem, nie mają ze sobą nic wspólnego. Ciekawe, prawda?
Wiele osób widzi mnie jako typowego metala: długie włosy, koszulki z zespołami, jedzenie kotó... (to się wytnie, prawda?). Jednak mało kto wie, że moją przygodę z muzyką zaczynałem od hip-hopu, potem przeszedłem na rapcore (ach, te czasy Limp Bizkit), następnie przechodziłem okres zafascynowania dokonaniami Boba Marleya, aż skończyłem na thrash metalu. Ciekawych kawałków z każdego z tych gatunków znalazłoby się multum, jednak ja wymienię to, co aktualnie sprawia, że ślinię się jak małe dziecko (nie, to nie będą koty).
1. Megadeth - A Tout Le Monde
Chociaż mógłbym wybrać dziesiątki doskonałych piosenek Megadeth, to lista bez tego ponadczasowego kawałka, mojej ulubionej zresztą grupy, to nie byłaby moja lista. Nic dodać - nic ująć, to trzeba znać!
2. Dezerter - Nienawiść i wojna
Dlaczego Dezerter? Bo to jedna z niewielu punkowych kapel, która jest zawsze przy moim boku na wszelkich urządzeniach z możliwością słuchania muzyki. "Kolaboracja" - tego krążka nie trzeba przedstawiać żadnemu z fanów polskiego punku, jest to zwyczajnie klasyk. A kąśliwy i kontrowersyjny tekst pozostaje aktualny nawet po 20 latach od jego napisania.
3. Sedes - Pijany i prawdziwy (K***a jego mać)
Uwaga dla osób wrażliwych: ta piosenka zawiera najpopularniejsze polskie przekleństwo w ilości przekraczającej dzienną normę typowego dresa z blokowiska. Niemniej, Sedes to jeden z mniej docenianych zespołów punków - a szkoda, bo po odrzuceniu wulgarnej otoczki otrzymujemy niezły kawał poezji, tyle że krzyczanej w rytmach punku.
4. Blind Guardian - Mirror Mirror
A teraz wróćmy do metalu, choć w wersji, która przywołuje na myśl fantastyczny świat Tolkiena czy baśnie. Osoby znające angielski od razu rozpoznają do jakiej bajki odnosi się tekst powyższego kawałka.
5. Acid Drinkers - The Joker
Po metalowych sąsiadach zza zachodniej granicy nadszedł czas na bodaj największy z polskich zespołów thrash metalowych - Acid Drinkers. Pamiętam ich gorzowski koncert promujący płytę "Verses of Steel" 28 lutego 2009 roku (tak, cały czas trzymam bilet w szufladzie) jakby to było wczoraj. Pogo i szał. Jednak czegoś brakowało. Piosenek z "Infernal Connection". I nagle - szok i euforia - na bis zagrali "The Joker" - ich sztandarowy kawałek z owego albumu! Pamiętam, że po tym kawałku pare osób wyszło z moshpitu zakrwawionych - to chyba wystarczający argument, by umieścić tu tę piosenkę, hę?
6. Pantera - Cemetery Gates
Kolejna ballada, tym razem od popularnej w latach 90. Pantery. W zasadzie powinienem postawić ten kawałek na równi z "A tout le monde", ale że ta lista nie jest tworzona w jakiejkolwiek kolejności - "Cemetery Gates" dostaje to miejsce, ot taki mam kaprys. Należy wspomnieć, iż jestem niejako fanem zespołu-ducha, którego nigdy nie zobaczę na żywo. Dlaczego? Jeśli nazwisko Darrel Abbott i data 8 grudnia 2004 nic wam nie mówi - cóż, nie będziecie wiedzieć.
7. Judas Priest - Painkiller
Piosenka-legenda. Intro na bębnach to nemezis początkujących perkusistów, podczas gdy na próbach naśladowania wokalu Halforda głos straciły miliony. Mowa oczywiście o "Painkillerze" od Judas Priest. Po dość klasycznym podejściu do metalu na albumach od "Rocka Rolla" do "Ram it Down" zespół postanowił w 1990 roku przyjąć nowe brzmienie. Zrobili to tak dobrze, że dotąd żaden ich krążek nie sprzedał się w większej ilości egzemplarzy niż właśnie "Painkiller". Cóż, pozazdrościć.
8. Slayer - Black Magic
Czarna magia, trupy, mroczne rytuały - tak przeciętny obywatel Polski wyobraża sobie tematykę nagrań Slayera. I nie myli się. Bo to właśnie od tej oraz dziewięciu innych, mrocznych piosenek na albumie "Show no Mercy" Tom Araya z ekipą zaczynali podbój świata metalu. Kawałek, choć nie tak ciężki i ostry jak późniejsze dokonania grupy, pozostaje w dalszym ciągu na mojej Wielkiej Liście Najzajebistszych Kawałków Świata i Wszechświata (WLNKŚiW).
9. Rage Against The Machine - Killing The Name
Myślałem, że nie będzie tu żadnych kawałków z mojej muzycznej przeszłości - a tu proszę. Idealny przykład świetnego rapcore'u, którego słuchania nie powstydzi się statystyczny wyznawca (muzycznego) Szatana. O zajebistości tej piosenki świadczy fakt, że po 17 latach od jej nagrania brytyjscy fani, którzy mieli dość gównianych pop-gwiazdek z X Factor, postanowili wylansować "Killing in the Name Of" na pierwsze miejsce UK Single Chart w grudniu 2009 roku. I udało im się.
10. Marty Friedman - Dragon Mistress
Coś dla fanów progresywnego/neoklasycznego speed metalu. Technicznie nie do pobicia, melodyjnie jeszcze lepsze. Innymi słowy - na koniec coś, co czerpie garściami z muzyki klasycznej. Enjoy!
Megadeth - całkiem spoko. Dezerter - mega rzecz, bardzo lubię, mam na winylu, doskonały tekst swoją drogą. Sedes - nie znałem wcześniej, zajebiste!!!! Blind Guardian - nie mam pojmy do jakiej bajki, ale do bajki jak najbardziej, brzmi bajkowo albowiem. Fajne, podoba mi się. Acid Drinkers zawsze spoko, ale akurat to nie jest spoko. To jest zajebiste! Pantera - lubię ballady, najlepiej jeśli to jest piosenka z "balladą" w tytule. Judas Priest - robi wrażenie, jest moc. Slayer - takie sobie. RATM - zajebisty klasyk, jaram się. Marty Friedman - wszystko spoko, ale gdzie tu te odwołania do muzyki klasycznej?
Gary na trzy
12 godzin temu
One Comment
No! Wreszcie jakiś naprawdę porządny gustoprześwietlacz! Megadeth uwielbiam niesamowicie, zaś „A tout le monde” z całą pewnością zasługuje na miano dobrego numeru. Jak na Mega przystało, obie solówki wgniatają w podłogę, chociaż ta druga (chyba Dave'a) jest lepsza. Przynajmniej melodyjnie, bo na technice się mało znam :(. O Dezerterze słyszałem – i to w zasadzie tyle, co mógłbym powiedzieć na temat tego zespołu, bo od punku uciekam przy każdej okazji. „Nienawiść i wojna” budzi jednak we mnie przekonanie, że zrobiłem błąd. To fajny kawałek, z wykopem oraz (znowu) dobrą solówką. Na plus, zresztą podobnie jak następca, choć „Pijany i prawdziwy” nie ma takiej energii. Za to wkręca się niesłychanie, co wstyd przyznać, bo dzięki refrenowi. Chujowo się stało, że nie za bardzo można toto nucić wszędzie i przy wszystkich. Przeżyję jakoś. Blind Guardian z kolei przynosi to, co Noidy lubią najbardziej – nakurwianie na dwie stopy doprawione miejscami epickością i thrashowymi riffami, czyli ogólny wypierd. Kurde, muszę w końcu sprawdzić ten nowy album BG. Strasznie mi się podobają gitary tutaj (dziwne?), aczkolwiek brak sympatii perkusisty do oszczędzania się również pochwalić należy. Zajebistość z „Mirror mirror” wypływa. „The Joker”? No panowie, powaga. Nie będę przecież hejtować Acid Drinkers. Doskonały numer, już sobie wyobrażam potęgę tego moshpitu. Nie dałoby się inaczej. SIŁA! Kawałek Pantery też trzyma poziom, nawałnica gitar przed 1:33 robi potężne wrażenie. I te dostojne riffy później... coś doskonałego. Chwila ognia po 5:20 jeszcze wyżej podbija ocenę tego numeru. Zajebisty track! Z Judas Priest znam tylko „Angel Of Retribution” (o, wstydzie! :| choć swoją drogą, fajna płyta), toteż kontakt z „Painkillerem” tylko utwierdził we mnie myśl, że niechybnie zbliża się czas zakupu kolejnego krążka JP (skrót wymaga propsa). Doskonała solówka na otwarcie i niesamowita potęga przez 6 (krótkich!) minut. Aż szkoda analizować dokładniej. Tym bardziej, że następny w kolejce jest SLAYER KURWA!! Proste, że miażdżący numer. Fakt, mocy ma mniej niż późniejsze twory Pogromcy... ale co z tego? Jest brutalne łojenie, więc nie potrzeba do szczęścia niczego więcej. Może lepszego brzmienia, chociaż tu i tak jest lepiej niż na „Killing Is My Business...”, więc nie narzekamy, panowie. „Killing the name”, choć już mniej rzeźnicze, także trafia w gust. Motyw wbija do głowy z kolei kiwanej przez wajb, więc jest dobrze. Ciekawe, jak na koncercie brzmi, bo w wersji studyjnej trochę brakuje ognia brzmieniu. Chociaż z drugiej strony – mamy 2011, a kawałek niedługo będzie mógł kupować wódkę w dyskontach, więc o czym rozmawiamy? Gustoprześwietlacz zamyka utwór gitarzysty z tzw. „klasycznego składu” Megadeth, co nie dziwi mnie, za to raduje ponadprzeciętnie, bo lubię grę tego człowieka. Coś zajebistego. Nawet, jeśli nie lubisz metalu czy rocka, to „Dragon mistress” musisz sprawdzić KONIECZNIE! Swoją drogą, ciekawe, ilu gitarzystów wyłożyło się na tym numerze we Frets on Fire...