Końcówka kwietnia, do moich matur został jakiś tydzień. Warszawa. Przyjechałem tu w celach edukacyjnych - nocne wykładu z WOS-u na Uniwersytecie. Czy coś mi to dało? Niczego nowego się nie nauczyłem, prędzej taka powtórka + ułożenie, usystematyzowanie swojej wiedzy.
Przyjechałem też w celach rozrywkowo-towarzysko-rozwijających pasje. Jadę sobie właśnie ze Słodowca na Kabaty. Jadę już dobre pół godziny. Na uszach nowy Zeus, ale słyszę tylko 2 słowa na wers i pojedyncze dźwięki, bo metro niestety zagłusza moje marne słuchawki za 5 złotych.
Po 40-minutowej podróży jestem na miejscu. Przemieszczam się na powierzchnie. Stoję pod jakąś naleśnikarnią. Macha mi jakiś gimbus. Podchodzę. Oho,
Jaca. - No co tam gimbusie, miałeś dzisiaj sprawdzian z przyrody? - Tymi mniej więcej słowami witam przesympatycznego blogera z miasta rapu, miasta przestępstw i razem ruszamy w poszukiwaniu tanich płyt. W Gorzowie jest tylko jeden Empik i jeden MediaMarkt, gdzie przeceny, jeśli w ogóle są, to są liche. W WWA to co innego.
Na początek - Empik Outlet, na Kabatach właśnie. Pierwsze wrażenie nienajlepsze, drugie też, o trzecim nie wspominając. Jacuś daje mi tu płytę jakiegoś Andre 3000. Po chwili dopiero dociera do mnie, że to ten koleś z Outkastu. 5 złociszy? No dobra, biorę. Dość niechętnie, kupuję w sumie tylko po to, żeby zrobić przyjemność nowo poznanemu koledze. Oj tam, tak sobie żartuję.
Nie chcę tu oceniać "Whole Foods" (to jakiś mixtape niby), bo jestem ostatnią osobą na tym ziemskim łez padole, która ma prawo to czynić. Zwłaszcza że, jak do tej pory, przesłuchałem ten materiał tylko jeden raz. Ale to nic, bo większość tracków odebrałem pozytywnie, co może oznaczać, że kiedyś, jeszcze nie wiem kiedy, do "Whole Foods" wrócę.
Empik Outlet mnie trochę rozczarowuje, więc ruszamy z Jackiem do centrum, bo tam ponoć jest "dobry" Empik (ale nie chodzi o ten w Złotych Tarasach), gdzie przeceny i możność upolowania łakomych kąsków to norma. Jedziemy długo, sam już nie wiem ile. W Gorzowie z jednego końca miasta na drugi przejedziesz tramwajem w pół godziny, natomiast z buta przejdziesz miasto w max 4. W Warszawie przemieszczanie się z miejsca na miejsce to dramat. Wydaję mi się, że nawet jeśli ktoś w końcu wynalazłby teleport, to w "stolycy" i on byłby zakorkowany.
Docieramy na miejsce. Co najśmieszniejsze, początkowo nie za bardzo wiem, gdzie mnie ten mały skurwiel z gimnazjum wywiózł. Całe szczęście spoglądam w lewo. - Nareszcie jestem w centrum wszechświata!!! - myślę, uśmiechając się pod nosem i spoglądając ukradkiem na Pałac Kultury i Nauki. Po chwili wchodzimy do Empiku wielkości 10 gorzowskich "saloników prasowych" tej samej firmy.
Tutaj już się, że tak to ujmę, "obłowiłem":
1) Four Tet - Ringer, za jakieś 12 złotych. Muzyka elektroniczna. To ma nawet jakąś nazwę specjalną, należy do jakiegoś podgatunku, ale to w sumie nieistotne. Miejscami przypomina mi to Noona, sam nie wiem dlaczego. W każdym razie, Four Tet to naprawdę Kieran Hebden. Na koncie kilka płyt, w tym właśnie "Ringer". Przyznam się szczerze, że to wydawnictwo wciągnąłem w ciemno, zresztą jak wszystkie podczas tych wojaży z panem Jacą, wcześniej znałem tylko ubiegłoroczny album Four Tet, po który sięgnąłem po
poleceniu go przez chłopaków z Futuristen. Ogólnie, fajna rzecz.
2) Zyg-Zak - Zyg-Zak, za jakieś 15 złociszy. Polski skład hip-hopowy. Słyszeliście o nim? Nie? Ja też nie. A legal na koncie. Kupiłem, bo na featach 2/3 Dinali - Mejdej i Wankz. Ani jeden, ani drugi niczego wielkiego nie pokazali (tożto 2003 rok!). O Zyg-Zaku wolę nawet nie mówić. Jeśli chcecie, to możecie ode mnie
odkupić, choć po takiej rekomendacji wielu chętnych raczej nie znajdę...
3) Psychocukier - Małpy morskie, bodajże za siódemkę. Chyba najciekawszy album z tych zakupionych na przecenach w Warszawie. No, może na równi z Four Tet. Momentami Psychocukier jawi się jako garażowy rock. Wiecie, takie Kim Nowak, tylko mniej przy tym rozgłosu, a muzyka lepsza. Ale tylko momentami, bo tak naprawdę muzyka Psychocukra (Psychocukru?) jest bardzo trudna do zaszufladkowania. Bo "Małpy morskie" robią małpie figle, przez co całość brzmi niezwykle interesująco. Także lubię to, podoba mi się. Jeśli kiedyś na to natraficie, nawet za więcej niż siedem złotych, to bierzcie czym prędzej, bo warte to może nie tyle każdych pieniędzy, co każdej rozsądnej sumy za dobrą muzykę.
4) Ella Fitzgerald - The Legendary: Volume 4, za piątkę. Zakup z cyklu: na razie przesłucham 1 raz, ale jak już będę stary, to będę słuchał na okrągło i będę zachwycał się tym, jak ładnie śpiewa ta pani. A tak serio, to czasem chętka na takie starocie mnie nachodzi, więc na pewno na tym jednym razie się nie skończy. A nawet jeśli, to tego piątaka i tak mi nie szkoda. Piwo w pubie pije się krócej niż trwa ten album, a przyjemność z odsłuchu jeśli nie większa, to przynajmniej porównywalna.
Jacuś okazał się naprawdę sympatycznym i pomocnym chłopcem, nie tylko szukając fajnych krążków dla mnie i opowiadając o najbliższych przybytkach muzycznych w stylu SideOne i WaxBoxa, ale też objaśniając jak wydostać się z tego galimatiasu pod PKiN i przedostać się na Krakowskie Przedmieście, co bym mógł strzelić sobie zdjęcie z namiotem Solidarnych 2010. Postokroć dzięki, jeszcze raz.
Morał tej bajki jest krótki i niektórym znany: Nie jesteś z Wawy? Chcesz tanich płyt? Dzwoń do Jacy.
One Comment
Mimo wszystko ja chyba wybrałbym piwo.