Tak jak obiecałem - do mojego zoo trafiło kolejne zwierzątko! Po kocie i niedźwiedziu padło na bobra. Swoją drogą, jeśli jeszcze nie czytaliście książeczki o bobrach żeglarzach, co mają problemy z osobowością (nie wiedzą do końca, czy są bobrami, czy może misiami), to polecam gorąco. To powinna być lektura szkolna!
Kobiety mają problem z podejmowaniem decyzji - przynajmniej niektóre - ja się niestety do tej grupy zaliczam. Dziesięć piosenek, to dziesięć wspomnień, niezliczone minuty śmiechu, może i litry łez. Dlatego tak ciężko je wybrać. Ale nie ma co marudzić, mimo iż pominęłam wiele ważnych piosenek.
The Offspring - The Kids Aren't Allright
The Offspring poznałam przez mojego brata, którego gust muzyczny miał spory wpływ na kształtowanie się mojego. Dlatego ta piosenka jak i inne utwory The Offspring zawsze będą mi się kojarzyć ze spędzaniem czasu z bratem, mostkiem, piwem i braterskimi rozmowami.
Arctic Monkeys - A Certain Romance
Uwielbiam. Wybrałam tę piosenkę, by pokazać, że Arctic Monkeys to nie tylko okropnie przystojny Alex Turner i również niczego sobie Jamie Cook oraz dwaj panowie, którzy są nieco mniej urodziwi... ale zespół, który bardzo dobrze gra. Ta piosenka nawet bez głosu Turnera byłaby świetna, choćby ze względu na gitarę.
De Gaulle - Is This Love
Przypadkowe odkrycie. Boris Laborde jest młodym Francuzem z Paryża, który na chwilę obecną nie robi zawrotnej kariery, ale moim zdaniem ma na to sporo szanse. A "Is This love" to dobra piosenka, by po prostu zamknąć oczy i dać głowie odpocząć po ciężkim dniu. Polecam też "Heart of Stone".
Muzyka Końca Lata - Chłopaki wieczorem
Ta piosenka to wakacje 2008. Przez rozsypane szkło, przez drut i beton, dziurę w płocie jak duży czarny kot, pobiegnę przez zaspane miasto. MKL jest tak pozytywny, że ciężko go nie lubić. Moją sympatię zdobył przez teksty - zapijam kompotem wrodzoną tępotę czy nie dla mnie te kwiaty, bo techno słabo tańczę i wiele, wiele innych. Uwielbiam ich koncerty, jednakże za ten na Dniach Gorzowa mam żal - rozczarował mnie okropnie, nie ze względu na piosenki z nowej płyty, bo "Dokąd to pójdziemy dziś" jest cudowne (ale go nie zagrali), tylko przez widoczne objawy "zatrucia rybą" Zmywaka.
The Kooks - Crazy (In The Streets of Paris)
I remember when, I remember, I remember when I lost my mind. Dosłownie. Przez pewien okres czasu zupełnie straciłam dla The Kooks głowę. Ich piosenki towarzyszyły mi wszędzie - "Stormy Weather" w Londynie, "Ooh La" grane przez jakiegoś chłopaka na Park Space w Cambridge, "Sway" pijąc wino z moją najlepszą przyjaciółką i jeszcze wiele innych. Miałam szansę być na ich koncercie w Berlinie jesienią '10. Tym którzy myślą, że Luke to zachrypnięty, chudy Brytol w ciasnych spodniach, mogę powiedzieć "FUCK YEA". Było CUDOWNIE.
The Broken Family Band - It's All Over
Przypadkowe odkrycie numer dwa. Zespół z Cambridge, założony dla zabawy. A ta piosenka, uratowała mnie przed zrobieniem czegoś bardzo głupiego, bo gdyby nie ona byłabym w bardzo nieodpowiednim miejscu w bardzo nieodpowiednim czasie.
Indios Bravos - Jego piosenka o miłości
Indios Bravos - przez nich prawie uciekłam z domu, a nie-prawie zjadłam mątwę w atramencie (dziwne metody wychowawcze mojego taty - był to warunek pójścia na ich koncert jesienią 2009). Nie żałuję, grali świetnie, chociaż Gutek ledwo trzymał się na nogach. Mam nawet plakat z autografami, niestety wykonanymi tuszem do rzęs, bo... zgubiłam długopis. Bardzo lubię tę piosenkę, ale teledysk mi się okropnie nie podoba.
MGMT - Kids
Męczyciel. Zostałam zarażona MGMT przez koleżankę Czeszkę w wakacje i ta infekcja trzyma się do tej pory.
Komety - Spotkajmy się pod koniec sierpnia
Było mi strasznie trudno wybrać piosenkę Partii/Komet do tej dziesiątki, dlatego że większość z nich jest dla mnie ważna. Ale ta szczególnie. Najśmieszniejsze jest to, że nigdy nie udało mi się spotkać z osobą, do której kiedyś kierowałam tekst pierwszej zwrotki tej piosenki. Może za rok.
Coconut Records - West Coast
Niszczyciel. I wish you would put yourself in my suitcase. Czasem mnie dopada, wyciąga na spacer i przeżera swym znaczeniem każdy centymetr mojego ciała. Tak na koniec.
Offspring - nie pamiętam już jaka piosenką tego zespołu była moją ulubioną... To raczej nie była ta, ale ta jak najbardziej się podoba. Też mi się trochę z bratem kojarzy. Na kasecie miał jakieś Offspring chyba. Twórczość Arctic Monkeys znam tak piąte przez dziesiąte - głównie ten utwór, którego cover nagrało funkowe Lack of Afro (kto nie zna, to polecam gorąco, bo dobra rzecz!). To jest fajne, tyle mogę powiedzieć. Takie trochę inne, niż wszystko to, co do tej pory zakodowałem jako Arctic Monkeys. Wiecie, takie skoczne. No, może źle zakodowałem. De Gaulle - tak wielkie jak Charles to nie jest. W ogóle nie jest to wielkie. Gdyby wokal był trochę głośniej, a muzyka trochę ciszej, to może. Tak jest po prostu okej. MKL - fakt, pozytywne, nie da się nie lubić. The Kooks - kiedyś każda moja koleżanka tego słuchała. A przynajmniej takie miałem wrażenie. Nigdy tego wcześniej nie słyszałem, a tu proszę - *przeróbka* ukochanego przeze mnie Gnarlsa Barkleya (solówka Cee Lo Greena z zeszłego roku to moc!). Trochę inaczej, ale propsy lecą. Przypadkowe odkrycie nr 2 - miła i sympatyczna piosenka, która kiedyś zostanie zaadaptowana na potrzebę jakiegoś młodzieżowego serialu, o ile już nie pojawiła się w jakichś "Skinsach". Indios Bravos - kto mnie zna, ten wie, że hejtuję Gutka, a w szczególności Indios Bravos, od pierdyliarda lat i niestesty "Jego piosenka o miłości" tego nie zmienia. Starałem się w cholerę, ale nie potrafię się do tego przekonać. Wybacz, Bobrze. MGMT fajne, wokal jak wokal, ale muzycznie ciekawie rozwiązane, lubię takie połączenia. I teledysk fajny! Komety - to moje pierwsze spotkanie z tym zespołem (się uchowałem) i... No nie wiem, takie lekkie, przyjemne granie. Coconut Records - zaczęło się wybornie, gdy wszedł wokal atmosfera niby trochę spadła, ale jednak klimat jest. Podoba mi się. Fajnie się dalej rozwija. Takie małe skojarzenie z Arcade Fire miałem, ale to jednak zbyt daleko idące. Warto sprawdzić, to na pewno.
One Comment
Jestem świadomy, że hejtując numery z tego Gustoprześwietlacza hejtuję istotną część czyjegoś życia. Jak się dobiera numery na zasadzie wspomnień, to tak jest – cóż, nic z tym nie zrobię. Pierwszego numeru zjechać serca nie mam, bo choć Offspring nie lubię, to: a) mam ich jedną płytę na półce (acz gównianą, 100 odsłuchań i nara); b) „The kids aren't allright” samplowałem w jednym numerze na Standby Lights (nie wszedł); c) Offspringi miały też trochę wkładu w moją egzystencję, także tego. W Arctic Monkeys (poniedziałkowe klucze! :O) i ich „A certain romance” moją uwagę zwrócił przede wszystkim fajnie brzmiący basik i praca perki po 3:53, poza tym z warstwy czysto muzycznej jaram się tym przejściem (intrem?) z 0:40, reszta numeru taka se. „Is this love” zaczyna się doskonale, zwrotka też bez zastrzeżeń (zajebisty wokal!), klimat stwierdzon jest. Tamburynów nigdy nie lubiłem, ale ten, co wchodzi w refrenie czy czymś takim nie psuje nastroju, więc niech se żyje. Podoba mi się brzmienie gitar, zwłaszcza akustycznej. Litu – to JEST wielkie. „Chłopaki wieczorem” - matko, kto to wrzucał? Zjebana jakość, będzie ciężko. Na nieszczęście dla tego numeru, mimo niskiej wartości kb/s słychać, że perkusja brzmi tragicznie. Jak ja nie lubię takich werbli (pozdrawiam z tego miejsca Stromka, który je uwielbia). Numer starają się ratować fajne solówki po refrenach – można by je wyciąć i wstawić do innego kawałka, bo tu się marnują. „Crazy”? Cóż, wolę cover Shiry Gavrielov (BARDZO POLECAM, sprawdź to). W numerach takich jak ten, gdzie jest wokal + akompaniament gitary, moje zmysły automatycznie zaczynają szukać melodii, bo niezbyt rozwinięta mnogość głosów mnie zwyczajnie irytuje, jak nie ma czego nucić. Tutaj za bardzo nie ma, więc hejt idzie (proponuję posłuchać Hornsmana Coyote'a – ten do samej gitary potrafi zaśpiewać tak, że numer siedzi w głowie cały dzień). Wchodzi The Broken Family Eyes, i kurwa, od razu skojarzenie. Wokal mi się z czymś kojarzy... tylko Z CZYM? A no tak, James Blunt. Niesmak. Potężny niesmak, aż mi paskudzi ten Jamesowy śpiew słuchanie całego kawałka. Póki nie weszła ta młócka w 3:03, było jeszcze znośnie. Tak ostatkiem sił, no ale jednak dało się słuchać. Potem wszedł indierockowy schemat, którego osobiście nie potrafię słuchać, więc – wypierdalać! „Jego piosenka o miłości” IB brzmi tragicznie. Strasznie się męczyłem przez większość tego kawałka, na wysokości 1:58 zaczęło się coś dziać i zrobiło się nawet spoko. Gitara z 2:39 (solo?) też dosyć fajna. Nic więcej. Nic. MGMT znałem dotąd tylko z singla Kid Cudiego, którym zaraziła mnie moja lady. Solowo też sobie radzą, ma ten numer coś wkręcającego – zwłaszcza cyberdźwięk w refrenie. Chociaż brzmi jak łona bi 8bit, to pasuje do całości. Później zaczynają wchodzić dziwne jazdy (ten bass i crashe...), ale zachowuje toto swój specyficzny urok. Bez hejtu, za to ogólne zaciekawienie jest obecne. Komety wchodzą z rozpierdolem, wszystkie instrumenty kleją się do siebie i muzycznie też bardzo ciekawie. Tylko wokal trochę cienki, ale nie przeszkadza. Nie mam się do czego przyjebać – bardzo w porządku numer. Coconut Records? Popieram Lite'a i jego opinię o spadaniu atmosfery (kurwa, ale sformułuj to inaczej, bo zęby bolą jak się czyta „atmosfera spada”), z tym, że później aranżacja ujawnia swoją tajną broń. 0:54 i tyle gadania. Cały numer mógłby się składać tylko z tego dźwięku! Nie jest to żaden rozpierdol, ale przyjemnie się tego słucha.