Ten Typ Mes - Kandydaci na szaleńców (2011)


Ten Typ Mes
Kandydaci na szaleńców
Alkopoligamia.com, 2011

4.0

- Pierwszy tytuł brzmiał: "Świr wśród mieszczaństwa". Zmieniłem go, bo ludzie na koncertach rapowali równo ze mną nawet najbardziej ogniste linijki. To znaczy, że wcale nie jestem taki wyjątkowy, a oni mogą się ze mną utożsamiać. A zatem świrów i kandydatów na szaleńców jest więcej - przyznaje w majowej "Machinie" Ten Typ Mes. Może ma rację, może faktycznie, na tle swoich fanów, nie jest taki wyjątkowy. Może więc nie tyle świr wśród mieszczaństwa, co świr wśród rodzimych MCs? W polskim hip-hopie jest miejsce na wielu kandydatów na szaleńców, niestety obecnie dostrzegają to tylko nieliczni raperzy. Kto wykazuje się największą spostrzegawczością? To chyba oczywiste.

Ten Typ pojechał po całości. Już wcześniej, nagrywając "Zamach na przeciętność", eksperymentował. Z dzisiejszej perspektywy, perspektywy po premierze "Kandydatów...", poprzedni album Mesa był tylko takim zbadaniem gruntu pod prawdziwy eksperyment. Był zebraniem niezbędnego doświadczenia. Sprawdzeniem się w nowych dla siebie stylistykach. "Zamach..." to krążek hip-hopowy z małą domieszką innych gatunków muzycznych. Z kolei "Kandydaci..." to już płyta, na której hip-hop jest jedynie elementem. Być może najważniejszym, ale jednym z kilku.

Co z pozostałymi częściami? Najwięcej emocji wzbudzają numery dubstepowe i drumandbassowe - "Szukam..." i "Zanim znajdziemy". Mi się podobają, ale tzw. "znawcy tematu", tj. osoby słuchające obu gatunków na co dzień, zwracają uwagę, że to jest słabe - brzmi kiepsko, a Mes kompletnie sobie nie radzi w obcym dla siebie środowisku. Prawda jak zwykle leży pewnie gdzieś po środku - każdy z osobna sam powinien posłuchać i przekonać się, do którego stanowiska mu bliżej.

Mniej kontrowersji jest wokół pozostałych eksperymentów. Kawałkiem "Zegar Tyka", nagranym wraz z zespołem The Lunatics, Ten Typ pozdrawia Stereotypy i utwór "OiOM" z "Zamachu na przeciętność". Mes jeszcze nie ma punk rocka w przysłowiowym małym palcu, ale opanował tę stylistkę na tyle dobrze, że nie można go posądzić o bycie żółtodziobem. Wspomniane przed chwilą Stereotypy przygrywają Szmidtowi w numerze z drugiej, bonusowej płyty (tylko w wydaniu ze sklepu Alkopoligamii) "Z tym, co w sobie mam". Jest to bardzo melodyjny akompaniament inspirowany samplowanym podkładem Szoguna, który - z różnych względów - nie mógł znaleźć się na płycie. Z kolei utwór "Mierzymy się wzrokiem" brzmi tak jakby w refrenie miał śpiewać Czesław Mozil. Nie wiem, czy to przez pobrzmiewający w tym numerze akordeon (lub instrument akordeonopodobny), czy przez coś innego, ale jakoś odnoszę wrażenie, że wokalista Tesco Value pasowałby tu doskonale. Właściwie szkoda, że go tu nie ma. Tym bardziej, że gościł na płycie Wdowy, która również przecież należy do "rodziny" Alkopoligamii.

Całe to eksperymentowanie właściwie nigdy się nie kończy. Mes zmienia nawet podejście do partii wokalnych. Na swoich płytach śpiewał właściwie od zawsze, ale chyba po raz pierwszy w karierze zdarzyło mu się nagrać kilka utworów, w których ani przez chwile nie rapuje. "Nic wbrew sobie" i "Mój świat" to absolutnie skrajne przypadki, gdzie nawijają jedynie zaproszeni goście. Słuchając ich, wielokrotnie zastanawiałem się, dlaczego to Stasiaka nazywa się Kombinatorem. Przecież nie on, a Mes nieustannie kombinuje.

Powoli zamykając temat muzycznych eksperymentów, muzyki na "Kandydatach..." w ogóle, trzeba dodać jeszcze jedno, zajebiście istotne stwierdzenie: to znakomicie wyprodukowana płyta. Niezależnie od stylistyki wszystko brzmi tak, jak brzmieć powinno. Niezależnie czy to dubstep, rap, czy punk. Niezależnie czy mówimy o pierwszym, "sklepowym" cedeku, czy o drugim, dodatkowym, na moje ucho bardziej hip-hopowym, mniej eksperymentalnym. Niezależnie czy produkuje Bob Air, Donatan, SoDrumatic, czy Kixnare. Brzmienie płyty jest pełne i dopracowane. Zresztą nad miksem i masteringiem czuwał prawdziwy fachowiec w tej dziedzinie - Noon.

Szaleństwo Mesa to nie tylko przecieranie nowych muzycznych szlaków. Bo szaleństwo to również często odwaga. Odwaga do mówienia tego, co się myśli. Do otwartego poruszania kwestii, które często nie są społecznie akceptowane lub są oceniane w sposób jednoznaczny, które wielu może widzi, ale mało kto głośno o nich powie. Najlepiej tego szaleństwa i odwagi dowodzą dwie najczęściej poruszane w wywiadach kwestie - przyznanie się do aborcji oraz wątpliwości odnośnie powstania warszawskiego ("Sorry, mam uwagę i własne zdanie / I już nie zachwycam się przegranym powstaniem / Sto pięćdziesiąt tysięcy, kto ich zastąpił? / Im dłużej o tym myślę, tym bardziej w sens wątpię"). Powtórzę to jeszcze raz: w dzisiejszej Polsce, gdzie aborcja wciąż jest tematem tabu, a powstanie warszawskie przez wszystkie media i środowiska polityczne przedstawiane jest wyłącznie jako sukces, posiadanie własnego, odmiennego zdania może zostać odebrane nie tylko jako oznaka odwagi, ale i szaleństwa.

Mówiąc najogólniej, pod względem treści nowa płyta jest kontynuacją dwóch poprzednich. Mimo że Mes, jak każdy mądry i normalny człowiek, zmienia zdanie na niektóre tematy, a jego poglądy ewoluują, wciąż krytykuje bezrefleksyjne, konsumpcyjne życie współczesnych społeczeństw poprzez przedstawienie ich obrazu w krzywym zwierciadle. Ten Typ podkreśla swój indywidualizm, jednocześnie wiedząc, że jest zwykłym człowiekiem - ma ludzkie potrzeby i ludzkie pragnienia, do których realizacji prowadzi ludzka droga.

Odnoszę jednak wrażenie, że na "Kandydatach..." Mes bardziej skupił się na formie niż na treści. Pojedyncze utwory, a nawet pojedyncze linijki, nie są tak nośne i zapadające w pamięć, jak niektóre kawałki i wersy z "Zamachu na przeciętność". Nie ma plastycznego storytellingu na miarę "Zamachu na Jana K.", nie ma tak zaciekłej krytyki popkultury jak w "Welcome/Willkommen!", a numer będący kwintesencją indywidualistycznej postawy Mesa, swego rodzaju hymnem takich jak on, tj. "Tam, gdzie chcę" z bonusowego krążka, choć jest świetny, ani przez moment nie dorównuje odpowiednikowi z "Zamachu...", singlowemu "My". Może tylko marudzę, może się nie znam, może się nie wsłuchałem, a może po prostu liryczna strona nowej płyty Mesa urzekła mnie mniej od muzyki.

Tak sobie myślę, że Piotrek Szmidt nie tyle jest kandydatem na szaleńca, co szaleńcem po prostu. Swoim słuchaczom zgotował muzycznego kopa w dupę, który odpędza "muzycznych ksenofobów", robiąc miejsce dla twardych, otwartych na nowości zawodników. Mes pokazuje, że jest wszechstronnym artystą, potrafiącym się odnaleźć w każdej, nawet najbardziej odległej stylistyce. Nic nie szkodzi, że czasem przy tym przekombinuje i nie rzuci wbijających się w pamięć, ognistych punchline'ów. To jest zadanie wyrobników, zwykłych raperów, nie podążających własnymi ścieżkami indywidualistów. Jestem absolutnie pewien, że kolejne solo Tego Typa będzie jeszcze bardziej eksperymentalne i zarazem pozbawione wszystkich nielicznych wad "Kandydatów na szaleńców". Ale nie mówmy i nie myślmy o przyszłości. Zajmijmy się teraźniejszością, która w wykonaniu Mesa jest niezwykle wysmakowana i z którą wypadałoby wypada trzeba się zapoznać. Do dzieła.

3 Comments

  • Anonimowy
    29 maja 2011 23:26 | Permalink

    Recenzja bardzo przejrzysta, płytę dopiero mam zamiar sprawdzić ;)

  • 3 czerwca 2011 21:47 | Permalink

    a mnie sie podoba jak pod te dubstepy czy drumnbassy nawija:) super kawaliny, nie znam nikogo z polski z kim moglbym go porownac pod tym wzgledem:)

  • Piental
    9 lutego 2012 21:38 | Permalink

    Mój kumpel który na codzień słucha dubstep'u zajarał się strasznie Mesem jak mu pokazałem "Szukam" więc wnioskuje, że z tym dubstepem nie jest tak źle na tej płycie.

  • Leave a Reply