Archive for września 2011

Nneka - Soul Is Heavy (2011)


Nneka
Soul Is Heavy
Yo Mamma's, 2011

4.0

Nazywano ją następczynią Eryki Badu i Lauryn Hill. Ktoś powie, że "Soul Is Heavy" tylko potwierdza zasadność takich porównań. Ja posunę się krok dalej: Nneka udowadnia, że już dziś może stać w jednym szeregu ze swoimi idolkami.

Mówię serio. Policzcie sobie, na ile sposobów Nigeryjka potrafi śpiewać. A przecież jeszcze rapuje i to w dodatku tak dobrze, że absolutnie nie musi się wstydzić. I w każdą ze stylistyk wpada naturalnie, płynnie, bez zająknięcia. Ba, czuje się świetnie w każdych warunkach. Soul, a właściwie neo-soul, to tylko punkt wyjścia do koktajlu z innymi gatunkami. Rap (numer "God Knows Why" przypomina trochę niektóre utwory z "Rising Down" The Roots, zresztą nie bez przyczyny gościnnie udziela się tu Black Thought), afrobeat (skojarzenia z Felą Kuti w "V.I.P." jak najbardziej uzasadnione) plus muzyka z każdego zakątka Czarnego Lądu. Doskonale.

Nie ma przy tym żadnego hitu na miarę "Heartbeat". I dobrze - piosenki z "Soul Is Heavy" nie powinny zostać zepsute miliardem techno remiksów. Jest za to parę utworów, nazwijmy to, delikatnych, skądinąd bardzo przyjemnych. Wyciszają one między tymi w kawałkami, w których Nneka pokazuje swoją drugą, bardziej zadziorną i zaangażowaną społecznie stronę. Swoje zdanie wyraża jasno i klarownie, czego najlepiej dowodzi utwór tytułowy. Egbuna, posiłkując się słowami Taliba Kweli z "Ballad of the Black Gold" Reflection Eternal, składa relację z sytuacji w rodzinnej Nigerii (i w całej Afryce w ogóle). Wnioski? Lekko nie jest.

W listopadzie Nneka wystąpi w Polsce. Trzykrotnie. Wrocław, Warszawa, Kraków. Świetna okazja, by na własne oczy przekonać się, czy rzeczywiście Nigeryjka dorównuje Eryce Badu i Lauryn Hill. Bo "Soul Is Heavy" pokazuje, że względem obu pań nie jest na straconej pozycji.

SuperHeavy - SuperHeavy (2011)



SuperHeavy
SuperHeavy
A&M Records, 2011

2.0

Czysta fanaberia. Tym jest nowy projekt Micka Jaggera. Parę wielkich nazwisk z różnych rejonów muzycznych, dających sukces komercyjny i "coś świeżego" zarazem. Taki był plan. Wypalił? A gdzie tam.

Oficjalne szefostwo przypada oczywiście Mickowi Jaggerowi, ale tak naprawdę płytą SuperHeavy włada Damian Marley. Junior Gong, zupełnie jak na ubiegłorocznej kolaboracji z Nasem, ma największy wpływ na całokształt albumu. Tyle że na "Distant Relatives" była wyjątkowa chemia między artystami, a tu każdy działa na własny rachunek. Najlepiej widać to po kompozycjach A. R. Rahmana, wcześniej odpowiedzialnego za zniewalające tło dźwiękowe w oscarowym "Slumdogu". Tu jego bollywoodzkie melodie pasują jak pięść do nosa. Ani Damian ich nie czuje, ani Joss Stone, ani tym bardziej Mick Jagger, który swoją obecnością często psuje całkiem niezłe numery (patrz: singiel).

W Manchesterze City wiedzą już, że gwiazdy na papierze nie gwarantują zwycięstwa w Lidze Mistrzów. Nazwiska to jedno, trzeba jeszcze trochę zgrania (chemii) i ludzi od czarnej roboty. Bez tych dwóch rzeczy - przechodzę tu już do "SuperHeavy" - nie powstaną hity władające listami przebojów całego świata. Nie nagra się też eklektycznego albumu, który nie zabrzmi jak najpodlejsza składanka. Wreszcie, nie będzie wyrazistego materiału - a to jest chyba największa bolączka "super" projektu wokalisty Rolling Stonesów.

Jestem na nie. Lepiej się stanie, jeśli wszyscy członkowie tej "super" grupy powrócą do swoich codziennych zajęć. W nich są przecież mistrzami.

Gustoprześwietlacz 2.0: rzygkulturalny


A to z kolei bardzo ciekawa postać - rzygkulturalny (nie mam pojęcia, czy ma jakiekolwiek imię). Prowadzi bloga (no jasne, że prowadzi). Pisze rzadko, ale za to ciekawie i wyczerpująco. Nie raz zdarzyło mu się rozłożyć jakiś album na najdrobniejsze elementy. Analizy, interpretacje, recenzje... Zresztą, nie tylko muzyczne. Także filmy. W każdym razie, polecam. A co poleca on? Check it.

Starałem się, by ta lista była jak najbardziej różnorodna (na liście pojawiają się wykonawcy z ośmiu krajów, więc choćby w tym sensie się udało). Starałem się sięgać po utwory dla mnie ważne i pochodzące z co najmniej dobrych płyt. Starałem się także skracać do minimum poszczególne opisy. Co do samego procesu układania listy, to z początku wydawało mi się to dobrą zabawą, a okazało się - szczególnie pod koniec selekcji - istną męką. Wyszło z tego coś takiego...

Burzum - Gebrechlichkeit


Gorzej zacząć się pewnie nie da. Oto (nie)sławny Varg Vikernes i osiem minut zaszumionych, bardzo źle brzmiących wrzasków w jego wykonaniu.

Anathema - Angelica


Nieco przesadzając, powiedziałbym, że na tym utworze Anatema się zaczęła, a jednocześnie skończyła.

Nelly Furtado - Childhood Dreams


Nelly Furtado także się (dla mnie) skończyła, ale nie mogę zapomnieć o tym, że ma w swoim dorobku takie utwory jak powyższy.

múm - Slow bicycle


Muzyczne tło leniwego, słonecznego popołudnia.

Slayer - Disciple


Slayer także musiał się tu znaleźć. Wybór padł na utwór, który kipi wściekłością i nienawiścią, dzięki czemu będzie, jak myślę, całkiem ładnie kontrastował z pozostałymi.

Mark Morgan - Smoldering Corpse Bar


Utwór z mojej ulubionej gry komputerowej. Wystarczy jeszcze dodać, że ścieżka dźwiękowa nie odbiega od niej poziomem i nic więcej nie trzeba mówić.

Kult - W czarnej urnie


Kazik się ostatnio mocno wygłupia, przez co się do niego zniechęciłem, ale pominąć Kultu w tym zestawieniu po prostu mi nie wypada. Utwór wybrałem może smętny, ale chyba mój ulubiony z ich dorobku: Kazik nigdzie indziej nie śpiewa tak jak tu, a z jego ojca tekściarz (poeta?) był nielichy.

Opeth - Burden


Na koniec sam metal. Tak grają deathmetalowcy ze Szwecji...

Moonsorrow - Matkan lopussa


Tak folkmetalowcy z Finlandii...

Ulver - What happened?


A tak (byli) blackmetalowcy z Norwegii...

Burzum - ja pierdolę, co to jest? Anathema - nuuuda. Nelly Furtado - może być. Lepsze od nowych dokonań Nelly, ale nie porywa, oj nie. mum - baaaaaaaaaaaaardzo przyjemne. Więcej, wiecej, więcej!!! Slayer - rozpierdol: stwierdzony. Mark Morgan - grałem w toto, nie porwało, ale muzyka kozacka. Kult - wiadomo, że uwielbiam. Propsy, propsy. Opeth - ojej, nuda. Moonsorrow - to samo. Ulver - i znów.

Przez dyskografie: Afro Kolektyw


Afro Kolektyw
Negatywne wibracje
self-released, 1999

2.0

Debiut wydany własnym sumptem. Dwa znaki rozpoznawcze Afro Kolektywu - żywe instrumenty oraz charakterystyczne teksty Afrojaxa - są tu obecne. Niestety wykonanie pozostawia wiele do życzenia - zespół nie brzmi, a Hoffman nawija w sposób tak pokraczny, że zrozumienie jego tragikomicznych historii w pełni nie należy do łatwych. Słabe te "Negatywne wibracje". Ale całkiem udanie zapowiadają to, czym Afro Kolektyw stał się w przyszłości.


Afro Kolektyw
Płyta Pilśniowa
T1-Teraz, 2001

3.5

Pierwsze legalne wydawnictwo. Takie ulepszone i rozbudowane "Negatywne wibracje". Rozbudowane o kilka lirycznych petard, pełnych życiowego nieudacznictwa oraz wulgarnej i obscenicznej seksualności. Historie Afrojaxa z jednej strony są "smutne i nudne", z drugiej opowiedziane barwnie i z jajem - specyficznym, jedynym w swoim rodzaju jajem Michała Hoffmana. Poza tym - garść hitów. "Płyta Pilśniowa" bez wątpienia zawiera największe przeboje Afro Kolektywu: "Czytaj z ruchu moich ust", "Karla Malone'a" i "Seksualną czekoladę". Szkoda, że zarapowane słabo. O ile zespół gra całkiem przyzwoicie, o tyle Afrojax na mikrofonie spisuje się "nie bardzo". Ale co z tego, skoro kopiące dupę i wyginające banana na facjacie teksty robią z tego albumu pierdolony klasyk. Nie znasz? To poznaj. Bo trzeba.


Afro Kolektyw
Czarno widzę
Blend Records, 2006

4.0

Krok do przodu. Może nie milowy, ale do przodu jak najbardziej. No dobra, hitów na miarę "Czytaj z ruchu moich ust" tu nie ma. Ale są fajne utwory, mniej "smutne i nudne" (choć i w tej stylistyce ze 2-3 się znajdą), za to żywsze i bardziej wpadające w ucho. Ponownie kapitalne teksty (kilka porównań godnych zapamiętania, choćby "wolność szersza niż odbyt Eltona Johna") znów skupiają się wokół życiowego nieudacznictwa kreowanych przez Afrojaxa postaci. Czyli po staremu. A gdzie ten progres? Proste, w rapie Hoffmana i grze całego zespołu. Nawijka wyraźniejsza, pomysły na kompozycje ciekawsze. Grają dalej. Nawet jeśli tylko dla tych kilku osób na sali.


Afro Kolektyw
Połącz kropki
Polskie Radio, 2008

4.0

Znowu lepiej. Jeśli chodzi o brzmienie - zupełnie nowa jakość. Niby dalej rap, ale jednak nie do końca. Chłopaki trochę odpłynęli i właściwie trudno powiedzieć, w którą stronę. Na pewno jest bardziej melodyjnie i chwytliwie. Gdzieniegdzie trochę śpiewania, w innych miejscach elektronika lub skrzypce. Bomba. Hip-hopowi ortodoksi tego nie przełkną (tyle że oni przecież nigdy nie słuchali Afro Kolektywu). Co innego alternatywna młodzież i niektóre stacje radiowe (nie bez przyczyny wydawcą jest Polskie Radio). Przynajmniej jeśli chodzi o warstwę muzyczną, bo teksty jak zwykle odważne, chamskie, balansujące na granicy dobrego smaku, ale zarazem bardzo zabawne. Aha, tym razem już nie tylko seksualna czekolada i nieudacznictwo, ale też szpilki w show-biz i rozkmina odnośnie powstania warszawskiego. Mocna płyta.

MC koovi - Król Dzielni (2008)


MC koovi
Król Dzielni
self-released, 2008

3.5

Przegapifszy. Największa beka w historii polskiego rapu. Narkotyki, seks, zbrodnia i gry komputerowe - tym zajmuje się MC koovi, król każdej dzielni w kraju.

 Zaczyna się całkiem niebanalnie. "Śmieciarka śmierci" to horrorcore i postkomunistyczna paranoja zwieńczone westernowym happy endem (zgadnijcie kto jest tu Clintem Eastwoodem). Dalej też jest ciekawie: hymn wszystkich grających w nieodżałowanego "StarCrafta", gangsterska opowieść o pierwszym zleceniu oraz ćpanie wraz z Bolkiem i Lolkiem. Końcówka epki miażdży jeszcze mocniej: Pierw, diss wszech czasów, istna encyklopedia punchline'ów ze smaczkami w stylu "jebany kasztanie" oraz "wąchaj pałę szmato" ("Zajebało wsią"). Potem, banger z cyklu "rucham laski każdego dnia" z wpadającym w ucho refrenem ("Ściongoj mojty").

Czyli: humor najniższych lotów. Ale w dalszym ciągu humor. Mimo że strasznie prostacki, to jednak na swój sposób inteligentny. Tu przecież nie ma nic na serio. Tylko zbita, obśmianie wszystkiego, co najgorsze w rapie (i nie tylko). MC koovi nonsensownie namnaża przekleństwa, używa najbardziej obciachowych zwrotów z przestarzałego słownika slangu ulicy, a w dodatku wykazuje brak jakichkolwiek umiejętności stricte technicznych. Tak topornie zarapowanej płyty nie słyszałem, odkąd po raz pierwszy i ostatni zapuściłem "Skandal".

Ale to nic, bo o to właśnie chodziło. Wszystkie elementy układanki pasują do siebie doskonale. Epka "do pośmiania", najlepiej z grupą ogarniętych znajomych. Mimo to ściągacie na własną odpowiedzialność.

Gustoprześwietlacz 2.0: Zuch


Nareszcie trochę z innej beki - nie blogger-krytyk muzyczny z zamiłowania, a blogger-grafik, w dodatku znany w sieci trochę szerzej. Prywatnie - brat Andrzeja, mysiejkiszki, znanego Wam z pierwszego gustoprześwietlacza.

Maciej "ZUCH" Mazurek – mąż, ojciec, grafik, projektant, blogger, esteta, wrażliwy na dobry design, fan reklamy i social media, filozof (tylko magister, ale dobrze to brzmi :-), uzależniony od kawy popijanej yerba mate. Nigdy nie jadł sushi i nie zna się na excelu. Jeden z finalistów Blogu Roku 2010.

Kawałki, które tu umieszczam nie mają żadnego chronologicznego czy też hierarchicznego układu. Niektóre są dla mnie ważne, a niektóre reprezentują pewną grupę, czy czas. Ale o tym będzie dalej.

1. Pink Floyd - High Hopes
 


Ciężko wybrać jeden jedyny utwór Pink Floydów. Uwielbiam ich w całości i w kawałkach. W warstwie muzycznej i tekstowej. Teledyski też miażdżą, więc w warstwie wizualnej również jestem pod wrażeniem. Dla mnie to zespół wszech czasów. Ich solówki to po prostu miód.

2. Mate.O – Dobranocka dla


Prywatnie Mateusz jest moim serdecznym znajomym. Ten kawałek nagrał dla swoich synów. Mateusza zawsze słucham, gdy potrzebuje się odchamić. Jego muzyka jest jak modlitwa. A ten utwór jest dla mnie szczególnie bliski i ważny, bo słuchałem go intensywnie, kiedy spodziewaliśmy się z żoną naszego pierwszego dziecka. A potem przy tym kawałku (zapętlonym) usypiałem mojego synka. Niesamowite uczucie, niesamowite wspomnienia.

3. Luxtorpeda - 3000 świń


Zwariowałem od pierwszych dźwięków tego zespołu, jeszcze od jakiegoś przedpremierowego studyjnego nagrania. Potem dostałem propozycje zaprojektowania im CD i książeczki i wtedy zwariowałem ponownie. Luxy wkręciły mi się na maksa. Słucham ich nałogowo. Mój synek teksty zna na pamięć. Nawet wziąłem go na koncert. Uroczo wyglądał czterolatek u mnie na barana, wymachując rączką zaciśniętą w pięść i wykrzykując refreny. :-)

4. Dave Matthews – Gravedigger


Dave jest moim odkryciem muzycznym. Genialny gitarzysta, piosenkarz, tekściarz. Za oceanem dość popularny, w Polsce prawie nie znany – a szkoda. Kawałek "Gravedigger" – potężny tekst. Szczerze polecam.

5. Blue Foundation - Eyes On Fire


Czas na trochę elektroniki. Blue Foundation reprezentuje rodzaj muzyki, który bardzo lubię słuchać,  pracując. Dobrze mi się wtedy skupia na projektach, zwłaszcza późno w nocy.

6. Пятница – czyli 5'nizza (czyli piatnica :-) - Soldat (Солдат)


Uwielbiam. Odkryłem ten ukraiński duet lata temu, jeszcze na studiach. Świetna muza, trochę reggae, trochę słowiańska gitarka, fajne teksty, charyzmatyczne chłopaki. :-) Kiedy w Polsce praktycznie nikt o nich nie słyszał, ja miałem już ich 2 kasety (tak, kasety), które udało mi się kupić w sklepie mięsno-muzycznym we Lwowie. Niestety już nie grają razem, a i osobno nie za bardzo.

7. Everything Is Illuminated OST -Ya takoy


Uwielbiam soundtracki. Powyżej linkuję śmieszny kawałem z rewelacyjnego filmu "Everything is illuminated". Do tego soundracku mocno przyczynił się zespół Gogol Bordello (polecam!!!!!), którego wokalista zagrał właśnie Alexa – togo co gada w tym kawałku.

8. Brad Mehldau - Day is Done


W ramach poszerzania muzycznych horyzontów czasami zabieram się za jazz. Trudna to muzyka, ale genialna. Powyżej linkuję kawłek w wykonaniu Brada Mehldau – świetnego pianisty. Swoją drogą jest to cover. W oryginale grał to Nick Drake – rewelacyjny brytyjski muzyk, którego polskie rozgłośnie radiowe też pomijają – za dobry był.

9. Newton Faulkner – Teardrop


Lubię covery. Jednak nie ma nic gorszego niż zły cover dobrego kawałka – kiedyś słyszałem techno remix Queen i zrzygałem się wewnętrznie. W przypadku Newtona jest to jednak dobry cover. Newton wymiata na gitarze, a i wokal ma ciekawy. Ponadto bardzo lubię Massive Attack. Więc jest 2w1! :-)

10. Naughty By Nature - Hip Hop Hooray


Na mojej liście nie mogło zabraknąć hip-hopu, bo to moja pierwsza muzyczna miłość. Teraz mam 29 lat, czyli wychodzi, że hip-hopu/rapu zacząłem słuchać z 15 lat temu. Wychodzi też na to, że większość osób, które tu dały się prześwietlić zaczynała wtedy podstawówkę lub kończyła przedszkole... Ale z czasem moja droga z hip-hopem się rozeszła. W nowościach się praktycznie nie orientuję. Szczerze, to mi się w ogóle nowe kawałki nie podobają. A po tym jak rap został zgwałcony przez – niegdyś mega wymiataczy gangsta raperów – romanse z technomłotkami, jakimiś Guettami, czy to co zrobiło Black Eyed Peas... Kurde, przecież oni kiedyś nagrywali zajebiste płyty!!! W każdym razie zdecydowanie wolę posłuchać rap-staroci.

10 piosenek to za mało żeby się określić, cały czas przychodzą mi do głowy nowe kawałki... ale to może na reedycje gustoprześwietlacza.

Aha, nie obchodzi mnie czy moja lista wam się podoba czy nie. Mi się podoba.

Pozdrawiam
Zuch

Pink Floyd - zdecydowanie mój ulubiony numer Floydów. Od zawsze na zawsze na przenośnym odtwarzaczu. Swoją drogą, niezły teledysk. Mate.O - zupełnie nie dla mnie. Luxtorpeda - ten zespół to totalny rozpierdol i powtarzam to od samego początku. Na Woodstocku dali konkretny czad i tylko utwierdzili mnie w przekonaniu, że to jeden z najlepszych (jeśli nie najlepszy) z tegorocznych debiutów. Dave Matthews - no, może być. Blue Fundation - odkąd ktoś wrzucił Blue Foundation do swojego gustoprześwietlacza, bardzo polubiłem ten zespół. Ale ten zalatujący dubstepem remix kompletnie mnie nie jara. 5'nizza - bardzo fajne, przyjemne. Ya takoy - dobre, dobre. Brad Mehldau - zajebista sprawa, trzeba poznać więcej twórczości tego człowieka. Newton Faulkner - naprawdę spoko remix. Naughty By Nature - i klasyk na koniec. Bardzo ładna "dziesiątką".

Linkin Park - Meteora (2003)


Linkin Park
Meteora
Warner Bros., 2003

2.0

Rok 2003. Pierwsza połowa. Piąta klasa, czy coś takiego. Litoslav już od dawna słucha Kazika. Rapu trochę krócej, ale teraz to pierdoli. Woli "Jak zapomnieć" i Mezo/Lajner. A ulubionym zespołem jest Linkin Park, popularni nu-metalowcy.

Rok 2011. Połowa druga. "Meteora" za 20 zł. Ciekawe, czy dalej fajne?

Nie.

Cała płyta przeleciała bez żadnych emocji. Zero wspominków, łez zakręcających się w oczodołach, nawijania za Mike'iem Shinodą, śpiewania wraz z Chesterem Benningtonem. Tylko: tło, zero jakichkolwiek reakcji.

Nie, że gówno, dno lub rów mariański. Nie, nie, nie. Bardziej bezpłciowa nuda - całkiem poprawna, miejscami chwytliwa, ale jednak nuda.

Mały sentymencik: przy ostatniej piosence na płycie, singlowym "Numb". Żaden tam wyższy poziom, ale dopiero tutaj sobie przypomniałem, jak długo drugą płytę Linkinów katowałem, a "Numb" w szczególności. Do tego był teledysk nakręcony w Pradze, m.in. na moście Karola, z jakąś ładną buźką. Pamiętacie, czy już zapomnieliście?

Klik.

Ale ta krótka chwila nic nie znaczy. Zupełnie jak u Łony. Rok 2003 wspominam wprawdzie całkiem nieźle, ale muzycznie klepałem biedę. Dobrze, że w głowie się poprzewracało. Ciekawe, co będę mówił za kolejne 8 lat o rzeczach, których słucham obecnie. To samo?

Przez dyskografie: Łona (i Webber)


Łona
Koniec Żartów
Asfalt Records, 2001

4.0

Błyskotliwy debiut szczecińskiego rapera. Najbardziej optymistyczna płyta w historii polskiego rapu - bez dąsów i pustego narzekactwa, za to z celnymi puentami i przymrużeniem oka. Zamiast dissów, ironiczne "Jak nagrać 1szą płytę" i przewrotne "Żadnych gości" z... trzema featuringami. A zamiast taniego moralizatorstwa, wesołe przygody z trabantem Helmutem w tle. Ale trzeba być czujnym, bo tak naprawdę Łona ma tutaj sporo do przekazania - czy to opowiadając historię pewnego Biznesmana, czy to prowadząc z Bogiem zabawny dialog w singlowej "Rozmowie". Szkoda, że całość zarapowana co najwyżej poprawnie, gdzieniegdzie z drobnymi potknięciami. Gdyby nie to, byłoby arcydzieło. Nie ma co jednak marudzić, fruźki wolą optymistów - i to jest najważniejsze przesłanie tego albumu. Must have.


Łona
Nic Dziwnego
Asfalt Records, 2004

4.5

Niby dalej pozytywnie nastawiony do otaczającego świata, ale rzeczywistość opisujący z dużo większym przekąsem i złośliwością. Mało tego, coraz chętniej komentujący współczesną mu sytuację polityczną. Całe szczęście, bezpośrednie ataki w stylu O.S.T.R.-a (patrz: "A.B.C.") omija szerokim łukiem, stawiając na swoje sprawdzone patenty, tj. metafory i ironię. I tak autokary stają się przenośnią dla członkostwa Polski w Unii Europejskiej, a Radio Maryja zbawcą polskiego hip-hopu. Ale są też treści mniej zaangażowane: choćby pijacka opowieść z morałem ("Rozmowy z cutem") lub storytelling z gatunku "wyborne, z jajem" o tym, czym kończy się podróżowanie w klapkach na imprezy ("Do Ciebie, Aniu, Szłem"). Może Łona jest tu mniej optymistyczny, ale za to w lepszej formie - na "Nic dziwnego" rapuje już całkiem pewnie, choć bez fajerwerków. Także Webber zalicza progres, produkując kilka małych arcydzieł. Czyli, streszczając do paru słów, must have numer dwa.


Łona i Webber
Absurd i Nonsens
Asfalt Records, 2007

4.0

Posmutniał ten Łona, oj posmutniał. Zezgredział jak Leszek, czy coś. To już dużo poważniejsza płyta. Dalej pełna humoru, ale nie dajmy się oszukać - swoją premierę miała w specyficznym czasie (końcówka paranoicznych rządów PiS-u), co odbija się na zawartości. Dobrze, że Łona nie popada w przesadę - "Absurd i Nonsens!" to nie album o złych Kaczyńskich, Ziobrze-inwigilatorze i - najgorszym z całej bandy - Giertychu indoktrynującym szkolną młodzież. Jest miejsce na stawianie wódy prezydentowi Iranu, Mahmudowi Ahmadineżadowi, umartwianie się nad ceną baryłki ropy i rapowanie, wzorem ludzi wypowiadających się w Internecie, bez polskich znaków diakrytycznych (co za popis umiejętności!). Niemniej, reprezentant Szczecina stał się trochę przygnębiający. I to pewnie wielu rozczarowało. Sporo tu śmiechu, ale śmiechu przez łzy. Mimo to, ścisła czołówka 2007 roku nie tylko w polskim rapie, co w polskiej muzyce w ogóle.


Łona i Webber
Insert EP
Asfalt Records, 2008

3.5

Epka dla wszystkich posmutniałych po poprzednim krążku. Luźniejsza i weselsza. Taki "Świat jest pełen filozofów", storytelling nagrany wraz z gwiazdą podziemia, Smarki Smarkiem: ciężko się przy tym nie uśmiechnąć. Jedna zwrotka - ubaw, druga - ubaw po pachy, podsumowanie - leżę i kwiczę. A najlepsze, że to wszystko nie tylko śmieszne, ale i prawdziwe. I tak właściwie przez cały materiał, pomijając może numer ku pamięci Jacka Kaczmarskiego, którego pewnie nie zrozumiało 80% słuchaczy Łony. Wady? Strasznie krótkie. I, odrzucając jeden, ew. dwa numery, nie ma tej mocy, co trzy pierwsze wydawnictwa. Ale nie narzekajmy - fruźki wszakże wolą optymistów i "Insertem" Łona udowodnił, że wciąż pamięta o tej życiowej dewizie.

Gustoprześwietlacz 2.0: marcinpe


Marcin Pazdrąg - zamieszkały w Gdańsku, pochodzący z Działdowa. I właśnie o działdowskiej scenie hip-hopowej traktuje jego blog. Jest to o tyle ciekawe, że Działdowo trudno nazwać miastem. To miasteczko - zamieszkuje je niewiele ponad 20 tysięcy osób, a mimo tego, posiada jakąś scenę hip-hopową (nie wiem - szczerze mówiąc, nie śledzę). Poza tym jest redaktorem serwisu AxunArts.pl (na początku cyklu prześwietliłem red.nacza portalu - Mateusza Kołodzieja). Tam pisuje sobie o rapie, głównie o polskim, choć zdarzają się wyjątki. I co tam jeszcze mówi Facebook? Ano, w związku z pewną młodą damą + mamy z Marcinem 8 wspólnych znajomych: 2 raperów, jednego dziennikarza, a poza tym to samych blogerów. Beka, co?

Przyznam, że zanim zabrałem się do pisania "Gustoprześwietlacza", musiałem sprawdzić o co w tym wszystkim chodzi. Początkowo wydawało mi się, że opiszę TOP10 moich ulubionych kawałków i po robocie. Jakże trudne to zadanie, uświadomiłem sobie dopiero podczas zastanawiania się nad trackami, które miałbym umieścić w tym zestawieniu. Minutę później stwierdziłem, że ranking moich ulubionych utworów wcale nie przybliży Wam mojego muzycznego gustu. Proste, że w pierwsza dziesiątka zawładnięta jest przez rap. I co byście o mnie wiedzieli? Że słucham tylko rapu? Tak, słucham dużo rapu, ale lubię też inne gatunki. Poniżej postaram się określić mój dziwny gust muzyczny. Zapraszam do lektury.

Ortega Cartel - Lula/Dziś już nie besztam


Przepraszam za ten ukośnik ale po prostu nie mogłem się zdecydować, który kawałek wybrać. Ortega Cartel to skład, który zrobił się popularny po premierze świetnego albumu "Lavorama". Ja jednak śledzę twórczość chłopaków od wcześniejszych płyt i według mnie "Podziemne Disco" nie ma sobie równych. Kawałek "Lula" oraz "Dziś już nie besztam" to jedne z moich ulubionych rapowych tracków i bez wątpienia dwa najlepsze jointy w całej dyskografii Ortegi. Powracam do nich bardzo często i nie mogą mi się znudzić.

Eis - Najlepsze Dni


Pierdolony klasyk, który sprawia, że czuję się jak Superman. Nieśmiertelny album pt. "Gdzie jest Eis?" z 2004, który odpalam kilka razy w roku i odpalę nawet w 2037. "Są takie dni, że wszyscy mówią mi, że jestem gościem / I są takie dni, że na prawdę czuję się dobrze!". Eis styl!

Nas - Surviving The Times


Tym kawałkiem zajarałem się zaraz po pierwszym odsłuchu. Co za bit, co za sampel, co za Nas. Bez wątpienia Nasir jest moim ulubionych raperem z USA i bez wątpienia "Surviving The Times" to mój ukochany track w jego dyskografii. Pamiętam, jak pierwsze wersy Nasa cytowałem wszędzie gdzie się dało. Zacytuję i tutaj. "I was young, I was surviving the times / Waiting for my moment, I was destined to shine".

Cormega - Are You My Nigga


Drugi i zarazem ostatni raper ze Stanów w moim Gustoprześwietlaczu. Pierwsze 3 płyty Cormegi znam na pamięć i z każdym mogę się zmierzyć w "Jakiej to melodii" z tych albumów. "Are You My Nigga" to mój osobisty klasyk, który zawsze będzie działał na mnie tak, jak działa teraz. Wy tego nie czujecie? Dziwne...

Blink 182 - Dumpweed


To było w gimnazjum i była zajawka na kalifornijski punk rock. Bink 182 to zespół, do którego powracam najczęściej, jeżeli chodzi o ten gatunek. Słuchając "Dumpweed" od razu przypominają mi się wakacyjne dni, kiedy to nie miało się kłopotów, słońce świeciło, a jednym problemem był zbyt duży wybór miejscówek na spędzenie wieczoru. Poza tym kto nie oglądał Amercian Pie? Kojarzycie scenę, kiedy to koleś biegnie do swoich kumpli, żeby zobaczyć livestream rozebraną laskę, która leży w jego pokoju?

Bob Marley - Turn Your Lights Down Low


Kogo mogę mieć na myśli, jeżeli mówię, że słucham reggae? Bob Marley to artysta, którego szanuję i lubię czasem odpłynąć przy jego twórczości. Jest mnóstwo kawałków, które ubóstwiam, jednak do "Gustoprześwietlacza" postanowiłem wybrać "Turn Your Lights Down Low". Jest to dla mnie ważny utwór, który kojarzy mi się z ważnym dniem w moim życiu. Mimo, że czasy kiedy męczyłem Marleya minęły to nie mogłem, pomiąć go w tym zestawieniu.

Burial - Homeless


"Homeless" to kawałek, który znam najkrócej ze wszystkich tu wymienionych. Okryłem go przy okazji poszukiwania nowych zajawek muzycznych. Cała twórczość Buriala zrobiła na mnie ogromne wrażenie, jednak ten track bije wszystkie na głowę. Pobudza wyobraźnię, ma klimat, którego próżno szukać u innych dubstepowych artystów.

Rap Addix - Kiedyś


Szczerość, emocje, werbalizacja uczuć. Flow chujowy, charyzmą nadrabia. Junes od jakiegoś czasu jest moim ulubionym raperem, którego teksty przemawiają do mnie w 100%. Z wieloma się utożsamiam i nie jestem w stanie przejść obok nich obojętnie. Warto dodać, że każdy inny kawałek mógł się tu pojawić zamiast "Kiedyś".

SOL - Dear Friends


Miało już nie być rapu z USA ale nie mogłem zapomnieć o moim ukochanym Seattle. Świetny kawałek SOLa okraszony jeszcze lepszym klipem. Rapów z takim bitami mogę słuchać non stop. Wykorzystam okazję i zareklamuję swój tekst o rapie z Seattle, który został opublikowany na łamach AxunArts.pl - KLIK.

Reno - Życie


Jestem psychofanem Reno i się tego nie wstydzę. "Następny Level" przekatowałem już dawno temu, a obecnie łykam wszystko, co wyjdzie od ulubionego rapera twoich ulubionych raperów. Jak to jest, że gdzie Reno da gościnną zwrotkę, to zje ona gospodarzy albumu jednym wersem? Tak było na Okolicznym Elemencie, tak było na nowym Rasmentalismie, i tak pewnie będzie jeszcze nie raz. Aha, warto przypomnieć, że tak gra wymaga od niego 10% tego co umie, pozostałe 90 daje za szacunek!

Koniec. Tak jak myślałem, zamknięcie się w 10 kawałkach, które mają określić mój gust muzyczny jest niemożliwe. Co innego 20 pozycji, wtedy dałbym radę.

Czytajcie polskie rap blogi. 5!

Ortega - świetny numer, może nie jeden z moich ulubionych, ale naprawdę świetny. Eis - ano, klasyk. Kozacki kawałek, też czasem włączę. Nas - też lubię Nasira, ale to nie jest mój ulubiony utwór jego autorstwa. Ale i tak propsy. Cormega - nie czuję tego. Blink 182 - nie uznaję czegoś takiego jak kalifornijski punk - ble i fu. Bob Marley - całkiem git. Burial - trochę męczące. Rap Addix - strasznie szczere, ale i nudne. SOL - znowu nuda. Reno - może być, ale Reno lepiej nawija obecnie, prawda?

Red Hot Chili Peppers - I'm With You (2011)


Red Hot Chili Peppers
I'm With You
Warner Bros., 2011

2.5

Nowi Red Hoci brzmią jak... Red Hot Chili Peppers. Po prostu. Jak na "Stadium Arcadium", "By the Way" i tych gorszych utworach z "Californication".

Albo taka historia: dostajesz "I'm With You" na zwykłym kompakcie. Nie jest on w żaden sposób podpisany. Windows Media Player przy zgrywaniu go na komputer również nie wykrywa tytułu albumu, a tym bardziej nazwy wykonawcy. Myślisz sobie: "cholera, co mi po tym". Mimo to, włączasz. I co się okazuje? Że po 15 sekundach losowo wybranego utworu wiesz już wszystko. - No jasne, że to Red Hot Chili Peppers - mówisz na głos, dumny ze swojego odkrycia. Pewnie - jakby z "I'm With You" zetknął się Jarosław Kaczyński, to nie wiedziałby, co jest pięć. Ale poza nim nie ma na świecie ani jednego człowieka, który nie nie rozpoznałby stylu Red Hotów w trymiga, prawda?

Tylko taka sprawa: to, cholera, nie jest fajne. Okej, sajkofani są zachwyceni. W końcu to sajkofani. Jednak dla reszty to nic przyjemnego. Brzmi charakterystycznie, brzmi podobnie jak na (tu wymień 3 ostatnie płyty), czyli tzw. świeżość została pogrzebana mniej więcej tam, gdzie urywa się dźwięk trąbki Flea. Nuda. Już cierpiało na to "Stadium Arcadium", tyle że tam można było zwalić na długość albumu, na dwa kompakty w zestawie.

Tu już się nie da. Nuda. Przenajświętsza N-U-D-A.

Plus jest taki, że Red Hoci mają całkiem dużo sajkofanów. A oni będą usatysfakcjonowani. W końcu to sajkofani.

Jakby "I'm With You" wyszło przed "Californication", byłoby rewelacją. Dziś jest średniakiem, który w starciu z wielbicielami zespołu staje się płytą całkiem okej, bez ochów i achów, za to na więcej niż parę razy.

Ale ja wysiadam. Wkoło jest tyle dobrej muzyki, że nie chcę tracić czasu na coś, co tylko powiela schematy, nie oferując choćby krzty przebojowości. I pomyśleć, że praca nad tym mało zajmującym, nieciekawym czymś trwała 5 lat. Adios.

PS A jaki wpływ na nowe RHCP ma odejście Johna Frusciante i zastąpienie go Johnem Klinghofferem? Nie wiem, jakoś to po mnie spływa.

Gustoprześwietlacz 2.0: Jose


Ojjj, z tym panem to będzie ciężko. Już to czuję. Na imię mu Mateusz, na nazwisko Osiak. Mieszka gdzieś na wsi, na prowincji. Ciekawe, czy ma blisko do sklepu, bo do kościoła to na pewno. No właśnie, ultrakatolik z niego. Wiecie, ministrancik. Pielgrzymka ponad Przystanek Woodstock. I tak dalej. Ale słucha rapu. I czegoś tam jeszcze. Głównie rapu. Nawet sam rapuje (nie polecam). Aktywny użytkownik forum Ślizgu - od tego, to mnie aż ciary po plecach przechodzą. Ja tam długo nie wytrzymuję. Ale cóż. Aha, no i pisze bloga. Czasem konkretnie, czasem strasznie przynudza, ale okolica się jara. Czyli coś jak z moim przybytkiem.

Witam. Jeżeli czasem odwiedzacie mojego bloga albo czytacie moje komentarze pod wpisami u Litoslava, to wiecie, że jestem wierzącym człowiekiem. Lite niejednokrotnie próbował, czy to w komentarzach u mnie, czy nawet na swoim blogu, wbijać małe szpileczki w mój chrześcijański wizerunek. Skoro dostałem możliwość zaprezentowania mojej dziesiątki, nie mogło obyć się bez chrześcijańskich momentów, w końcu blog Kowboja z rejonu Gorzów to doskonałe miejsce na ewangelizację!



Mietek Szcześniak – Każdy wschód słońca


Byłem niedawno na pielgrzymce na Jasną Górę. Każdy dzień rozpoczynaliśmy wędrowanie właśnie tą piosenką. Szybko wpadła mi w ucho i zajarałem się, więc kiedy wróciłem do domu każdego poranka refren "Każdy wschód słońca Ciebie zapowiada" chodził mi po głowie. Wklepałem w Google ten tekst i oniemiałem. Ten sam Mietek Szcześniak od "Dumki na dwa serca" i kawałka z Mezem śpiewa o Bogu? Bardzo pozytywne zaskoczenie, bardzo dobre wykonanie. Musiałem od tego utworu rozpocząć swój gustoprześwietlacz.

T.Love – Bóg


Muniek Staszczyk jakiś czas temu udzielił wywiadu dla pisma Drakka, w którym opowiadał o tym kawałku. Powstał w czasach kiedy Muniek przeżywał swój kryzys wiary. Chlanie, dragi, groupies – uderzyła sodówka. Dostał ten reagge'owy podkład i długo nie mógł nic napisać. W końcu któryś z muzyków ukryty za zielonym dymkiem doradził: "Napisz o Bogu". Siadł. Napisał, że tak bardzo chciałby zostać kumplem Boga. I został nim. Obecnie jest mocno wierzącym katolikiem.

Fioretti – Klara


Fioretti to powstały pod koniec lat sześćdziesiątych franciszkański zespół. Mają w swoim dorobku kilka rockowych bangerów, ale ja prezentuję spokojniejszy, piękny utwór poświęcony św. Klarze z Asyżu.

Jeff Buckley – Hallelujah


Na pielgrzymce próbowano się zmierzyć również z utworem Leonarda Cohena (oczywiście w polskim przekładzie nieodżałowanego Maćka Zembatego). Wychodziło to marnie, bo do zaśpiewania "Hallelujah" trzeba mieć spore predyspozycje. Dopiero w ostatnich dniach pielgrzymowania usłyszałem kogoś, kto podołał temu klasykowi. Na jednym z postojów jedna z sióstr wzięła do rąk gitarę i przy kilkudziesięciu osobach pięknie, czysto zaśpiewała ten wspaniały utwór. Niestety nie mam jej wersji, dlatego prezentuję nieco gorsze wykonanie Jeffa Buckleya – najbardziej znane i najbardziej utytułowane spośród miliona coverów piosenki Cohena.

BiszOerKay – Żegnam się


Czytałem gdzieś interpretację, która mówi o tym, że Bisz tym kawałkiem żegna się z Bogiem. Nie wiem czy to prawda, nie znam poglądów Bisza na temat wiary. W każdym razie wyszedł mu kawałek, z którym utożsamiam się (prawie) w całości.

Eldo ft. Smarki Smark – Czas (wersja oryginalna)


Skoro już wszedłem w rapowe klimaty, to odejdę trochę od mojego chrześcijańskiego gustoprześwietlacza. Pierwsza wersja kawałka "Czas" z CKCUA. Zdecydowanie lepsza, bardziej klimatyczna, świetna. Kocham od pierwszego usłyszenia.

Common – Love is...


Przepiękny kawałek o miłości z mojej ulubionej płyty Commona. Jakby ktoś nie zauważył, to wróciłem do chrześcijańskiej tematyki.

Nas & Damian Marley – Count Your Blessings


Nas i Damian Marley doskonale wiedzą, ile dostaliśmy od Boga błogosławieństw. Wypada Mu podziękować, prawda?

Tadeusz Woźniak – Mam ledwie bliznę


Jedna z największych polskich postaci muzycznych w repertuarze czeskiego barda Jaromira Nohavicy. Piosenka pochodzi z albumu "Świat wg Nohavicy" z 2008 roku. Gorąco polecam, tematyczna i klimatyczna różnorodność, każdy znajdzie coś dla siebie, warstwa liryczna na naprawdę wysokim poziomie, kawał dobrej muzyki.

Emma's Imagination – This Day


Ta urocza dziewczyna wygrała angielską wersję programu Must Be The Music. Prezentuję wersję z koncertu, nieco różniącą się od tej, którą wykonywała w programie (tutaj mamy więcej instrumentów). Szkoda, że na płycie zepsuła zupełnie klimat tego utworu. Oczywiście to nie jedyny dobry utwór Emmy, na Youtubie można znaleźć sporo materiałów z MBTM i koncertów, więc polecam. Płytę również, choć na żywo wypada o niebo lepiej.  

Mietek Szcześniak - słabe, brzydkie i fu. "Zajarałem się" i "Mietek Szcześniak" nie mogą ze sobą koegzystować. Wytrzymałem do połowy numeru. T.Love - Muniek zawsze spoko. Na plus, nawet jeśli się nie utożsamiam. Fioretti - no chyba żartujesz. Jeff Buckley - szczerze? Wolę wersję Cohena. Po prostu. Bisz - dobry numer, oklaski. Eldo + Smark - zajarałem się tym dawno. Na pewno wcześniej, niż Ty Mietkiem Szcześniakiem. Mega numer. Common - może być. Nas & D. Marley - nie, nie wypada. Ogólnie to lubię, ale na "Distant Relatives" są dużo, dużo, DUŻO lepsze kawałki. Woźniak - tego albumu z piosenkami Nohavicy mój tata słucha ZAWSZE w samochodzie. Zwłaszcza umiłował utwór o odwalaniu kity. Ale to, co śpiewa Tadek Woźniak, jakoś mi nie leży. Bywa. Emma's Imagination - no całkiem spoko, nie jest złe. Ale ten gustoprześwietlacz chyba najgorszy ze wszystkich. Elo.

Solar/Białas - Z ostatniej ławki (2011)


Solar/Białas
Z ostatniej ławki
self-released, 2011

3.0


[KLIK]

Gustoprześwietlacz 2.0: Szulc


Michała Markowicza szerzej przedstawiać nie będę. Sam to, poniżej, zrobił wyśmienicie. Dodam jedynie, że to inny Szulc niż ten, który był w pierwszej części tego cyklu.

Że muzyka to większość mojego życia, to chyba tłumaczyć nie muszę – myślę o niej, trochę swego czasu tworzyłem (mniej lub bardziej udolnie, to wiąż temat nie-przym-knięty, yep), pisałem (tutaj też się czasem nad tym rozmyślam/zastanawiam), a obecnie najbardziej praktykuję mówienie o niej. Opowiadanie w sensie, słucha mnie tylko stary koleżanki, ale czynię to z egoistycznych pobudek (zawsze mnie bawiło to słowo), więc co mnie to.

Czym jest gust muzyczny, który prześwietlany będzie, to raczej wyjaśnić ciężko (choć sam podejmuje się tego zadania, pisząc o tym pracę, też sobie opierdolę ją w tekturę jak Axun, a co! – btw, mega szacun za coś takiego). O czym to ja... Aha no tak, gust.

Wiąże się z pojęciem estetyki – każdy uważa coś innego za piękne, Jacek lubi blondynki – ja brunetki, w przeciwieństwie do Grzegorza który lubi chłopców i Pet Shop Boys (no hatin’, żeby nie było) – tak samo jest w muzyce, kiedyś jak byłem mniejszy to chciałem zbawiać świat i namawiać do słuchania czegoś tam (teraz ewentualnie mogę coś polecić) – pięknie powiedział Devin The Dude, w jedynym polskim wywiadzie – niech każdy słucha czego chce, po co rozkminiać coś, czego słuchają inni, jeśli wiesz czym się jarasz i luz – i to tak też, apropo tego, co red.nacz Lite napisze pod moimi kawałkami – bez względu na to – zapewniam Was, wybrałem 10 piosenek, które są dla mnie tak ważne i wyjątkowe, że nie jesteście sobie w stanie tego wyobrazić (komentarze w stylu "ooo lansuje się na wielkiego miłośnika muzyki" mnie serdecznie walą) i mnie serdecznie pierdoli, czy się komu podobają czy nie - przy niektórych się smucę, niektóre wywołują u mnie łzy, inne jeszcze coś innego, sami sprawdźcie.

Coldplay – Clocks


Numer który leci, gdy piszę. Najpiękniejsza melodia na pianinie jaką znam. Gdy usłyszałem 1-szy raz nie wiedziałem, co to i nie mogłem się pozbierać, a gdy usłyszałem II raz, płakałem jak dziecko. Piosenka, którą mógłbym zaśpiewać na karaoke (nienawidzę karaoke) bez gadania – poza tym całe "A Rush of Blond to the Head" to wyśmienity album, nie bez powodu znalazł się na liście Rolling Stone'a (szkoda, że obecnie ponowie bawią się w dancowanie – Coldplay, nie RS) – i nie bez powodu stoi po cichu na mojej półce z płytami.

Massive Attack – Risingson


MÓJ ULUBIONY ZESPÓŁ – najważniejszy, niedościgniony, dżinius. 3D, Mushroom, Daddy G (okazjonalnie jeszcze inni, z Trickim włącznie) – goście którzy w latach 90-tych stworzyli jedno z ciekawszych muzycznych zjawisk od stąd do tamtąd – mowa o trip-hopie – puszczam w domu, w radiu, gdy tylko mogę, świętokradztwem jest słuchanie, gdy jest jasno, no kurwa. Wybrałem track numer dwa – z płyty "Mezzanine" (to znaczy "antresola") – kurwa, co mam napisać o tym albumie, wyprzedzał czasy w których został wydany. Znam go tak dobrze, że nie musze odtwarzać, żeby słyszeć go w głowie – "I See You Go Down To A Cold Mirror" – a i tak wracam często, bardzo często.

Vangelis – Memories of Green


Najwspanialsza ścieżka dźwiękowa, jaką kiedykolwiek stworzono – gdy usłyszałem 1-szy raz, nie rozumiałem do końca, teraz kocham, kocham nad wiele innych wspaniałych utworów. Po prostu.

Amon Tobin – Always


I następny album ("Fooley Room"), który, śmiało mogę nazwać, "płytą życia" – jak 1-szy raz trzymałem ten krążek w WWA w ręku, to myślałem, że się posikam. Ten gość zawarł pakt z diabłem, by móc mi (i wielu innym osobom też) kraść czas swą muzą – która jest totalnie nie z tego świata i ilekroć chcę go grać w radiu to albo muszę wybierać co lajtowsze numery, albo poświęcać mu co najmniej pół audycji, bo reszta mu może montrealski kurz z trzewików ścierać.

Masta Ace – Brooklyn Masala


Teraz Rapowo. Kto by nie chciał tak poznać, kobieciny. No kurde – z Pakistanu z "uroczym diamentem w nosie", która się zachwyca światłami na Times Square. Coś pięknego – Masta Ace rymuje a ja to widzę wszysssssssstko w głowie – bit, a gatunku tych, które gdybym sam tworzył, to bym mógł umrzeć szczęśliwy po 30-tce.

A Tribe Called Quest – Electric Relaxation


Tych Panów też uwielbiam nad zycie – "Midnight Marauders" było chyba bodaj 1-szym zagranicznym albumem rapowym jaki sobie kupiłem. Wracam dokładnie, pieczołowicie, niemal rytualnie do tej płyty – a ten numer, pojadę zburzony o 3-ciej nad ranem + klip, którzy przynosi do głowy kawę, papierosy i jazz.

Clark – Growls Garden


Gośc który podobnie jak Tobin, ma tak własny styl... Że nie ma sensu nawet próbować mu dorównać – znajdźcie sobie inne wzorce – kocham "Totems Flare" – odważna, wzruszająca, trudna, i gnijąco piękna płyta, tak bogata, że moja wypłata sama się masturbuje przy słuchaniu. Tylko dla popaprańców, albo odważnych.

Bloc Party – Where is Home? (Burial Remix)


I znowu na smutno – cała otoczka wokół Buriala to fenomen sam w sobie, dodawało to smaczku muzyce (która i bez tego byłaby genialna) – bez twarzy, bez przeszłości, bez koncertów, bez wywiadów – tylko sama muzyka – niby czepiąca z dubstepu i 2-stepu, ale mająca swój własny, taki przenikliwy, smutny i uczłowieczony flejwor. "Untrue" to kolejny album życia – wybrałem remix Bloc Party, choć mogłem wrzucić "Ghost Hardware", kurwa, zastrzelcie mnie.

Melchior Productions – Watersoul


Muzyka, techno – muzyka, minimal – a jednak głębia jest, ciary mnie przy tym kawałku przechodzą – niby techno, czy house, kojarzą się pejoratywnie, ale do tej pozycji długo się nie musiałem przekonywać – poza tym zdanie (w jakiejś recenzji, czy coś tam) "Im późniejsza pora, tym bardziej Wam się to spodoba". Wow. Thomas Melchior może i gada w wywiadach nieco nie pod moje myślenie, ale co z tego.

Quantic – Time is the Enemy


I na koniec coś bez zbędnego komentarza. Will Holland miał bodaj 18-cie lat, gdy to nagrał. Chyba. Nie wiem, co z tego.

PS 10 to 10 – gust jest czymś nad czym pracujemy całe życie – mnie nie starczyło chęci, żeby w zakończeniu, albo na początku – wypisać kilku artystów o których nie pomyślałem, czy coś tam. Nic nie wiecie o moim guście, tak samo jak ja. He HE Ha.

Coldplay - znam to na pamięć, mimo że nigdy wcześniej świadomie nie słuchałem. No, przebój, czy coś. Całkiem fajny. Massive Attack - a ostatnio słuchałem tego "Mezzanine". Mocna rzecz. Choć najbardziej zwróciłem uwagę na "Teardrop", ale to z wiadomych względów. Vangelis - ładne, ale nudne. Amon Tobin - mnóstwo dobrego o nim słyszałem. Zresztą, sama obecność w Ninja Tune do czegoś zobowiązuje. Niestety jego płyty są trudno dostępne w Polsce (a jednak są na Allegro, no cóż), a mi jakoś ciężko je tak bezceremonialnie ściągnąć. A sam numer - zajebisty. Czapki z głów. Masta Ace - fajne, nawet bardzo, ale jakoś po Tobinie nie ma już tego "o kurwa, jakie to mega". ATCQ - bardzo przyjemne. Jeju, w końcu będę musiał sprawdzić całe to A Tribe Called Quest, bo wciąż w tym temacie jestem kompletnie zielony, co jest chyba bardzo smutne, prawda? Clark - fenomenalna rzecz. To też będę musiał obadać. Skąd ja wezmę na to wszystko pieniądze? Burial - a bardzo fajne. Jakoś wcześniej Burial do mnie nie przemawiał, a to jest całkiem konkretne, no proszę. Melchior Productions - w sumie, nie bardzo mi podchodzi. Nie wiem, jest 12:18, może dlatego. Quantic - a całkiem dobre, propsuję. Chyba najlepsza lista z gustoprześwietlaczy bloggerów, tak swoją drogą.

Wyjeżdżam, by nie wrócić, ale jeszcze nie teraz (a.k.a. słowo na środę)

Za 10 dni opuszczę Gorzów nad Wartą i przeniosę się trochę na wschód, do Poznania. Obok fundamentalnych pytań pokroju "Ile minut gotować makaron?" oraz "W ilu stopniach wyprać koszulę i jak ją później wyprasować bez żelazka?" muszę postawić sobie jeszcze jedno: "Co ja zrobię ze swoją kolekcją płyt?". Bo natenczas to równo 350 krążków. Czym ja to przewiozę, gdzie ja to będę trzymał?

Nie przewiozę i nie będę trzymać. W sensie: całej kolekcji. Na pewno wezmę parę ulubionych cedeków - nie wiem, max 20. I tak po paru miesiącach będę miał kilka nowych albumów i problem z ich upchnięciem po szafach i półkach.

Ale winyle wezmę wszystkie. Nie po to kupowałem półtora roku ten gramofon, żeby móc słuchać z wosku raz na miesiąc. Na tę chwilę placków jest z 50, więc też nie miało, będzie trzeba kombinować, po piwnicach trzymać, czy coś.

Ale jeszcze niedawno było tych winyli trochę mniej. Stwierdziłem, że przed wyjazdem warto byłoby jeszcze raz przejrzeć, co tam rodzice w swojej skromnej kolekcji posiadają. I tym sposobem przejąłem prawie całą dyskografię Maanamu (całkiem w porządku, debiut zdecydowanie najlepszy - no, przynajmniej najbardziej hitowy), dwie kozackie płyty Dire Straits (w tym kompilację z nieśmiertelnym "Brothers in Arms"), "...Nothing Like the Sun" Stinga z '87 z kilkoma wielkimi przebojami, the best of Queen, coś tam Sinead O'Connor, coś tam Tiny Turner, czwarty album Led Zeppelin (a na nim słynne "Stairway to Heaven"), krążek Buda Powella, ze 3 płyty Wojciecha Młynarskiego i jedno wydawnictwo od Irka Dudka. Teraz właśnie kończę słuchać "Historii Podwodnej" Lecha Janerki. Słowem, sporo może nie tyle dobrej, co wartej poznania muzyki (w jakimś tam sensie).

I był tam gdzieś też Wysocki z pieśniami, jak mniemam (nie znam rosyjskiego), "ku pokrzepieniu serc" (zresztą rzućcie okiem na okładkę - tylko dla niej przesłuchałem "Sons Are Leaving for Battle"). I niby początkowo mi się nie podobało, miałem zaprzestać słuchania po jednej stronie, ale że mi się nie chciało zmieniać krążka, poleciało całe. I w końcu, jakoś pod koniec, zabrzmiało to:



Znów sprawdzam coś przypadkiem i odkrywam rzeczy, z których ktoś ciął sample. Akurat z Wysockiego skorzystał DJ Creon na "21 gramach" Szada z Trzeciego Wymiaru na potrzeby singlowej "Rzeki". Check it.

Swoją drogą, parę dni później miałem kolejną "samplowaną przygodę". Ale - że się tak wyrażę - od dupy strony. Znajoma przywiozła mi z Anglii cztery, a właściwie pięć albumów - dwa pierwsze wydawnictwa Jamesa Browna i Jego Słynnych Płomieni, "Swordfishtrombones" Toma Waitsa (MEGA płyta, jedynie "Rain Dogs" stoi na porównywalnym poziomie), "Life After Death" Notoriousa i "It Was Written" Nasa. I na tym ostatnim Nasir Jones wysyła mi pewną wiadomość:



Nie żebym pierwszy raz to słyszał, ale dopiero wtedy do mnie dotarło, że bit to nic więcej jak zerżnięty Sting (konkretnie "Shape of My Heart") i dołożone bębny:



Potem znów błysk w głowie: ten sam bit wykorzystany przez pewnego znanego Wojtka Kamińskiego. "Kabareciarz" (bo tak go chyba trzeba nazwać) nie kryje się z tym, że to nic więcej niż "Shape of My Heart", a w dodatku całkiem nieźle parodiuje wczesnego Fisza:



Ciekawe, prawda?

No, to niedługo wyjeżdżam, ale nie po to by wrócić. 17 września - data przeprowadzki. Potem pewnie kilka dni ciszy na blogu - będę bez Internetu. Ale do tego czasu jeszcze 10 dni i kilka postów przed nami.

Gustoprześwietlacz 2.0: Northim Kismajes


Northim, czyli tak naprawdę Piotr Zdziarstek, to  dwudziestoparoletni chłopak studiujący w Gdańsku. Pisze bloga (to niespodzianka). Wprawdzie aktualizuje go strasznie rzadko, ale jak już coś walnie, to jest to i zajmujące, i ciekawe, i zabawne zarazem. Publikował (publikuje?) felietony na łamach Popkillera. Poza tym? Z tego co wiem, coś tam produkuje - na razie bez znaczących sukcesów, ale kto go tam wie, może w przyszłości jeszcze wypłynie? Nigdy nie słyszałem jego rapsów, ale jeśli są one tak dobre, jak wpisy na blogu, to z miejsca odsyła połowę polskich MCs do Krainy Wiecznego Odpoczynku od Hip-Hopu. Sprawdźcie czego słucha najchętniej:

Dla osób, które czytają mojego bloga regularnie, pierwsze kilka miejsc nie będzie żadną niespodzianką z mojej strony, bo zawsze, gdzie tylko mogłem, próbowałem dać wyraz mojej miłości do niżej wymienionych artystów. Tym niemniej i tak postaram się ograniczyć te najbardziej "oczywiste" wybory. Kolejność nie ma absolutnie żadnego znaczenia. Zaczynamy:



10. Eminem - Kill You


Specjalnie unikam utworów singlowych by nie ocierać się o banał. Czym jest "Kill You"? To utwór-rzeźnia. Slim Shady zwyczajnie zamordował ten nieziemski, cholernie charakterystyczny bit swoimi chorymi jazdami. Nie wydaje mi się, by było wiele osób, które byłyby wstanie popłynąć po tak specyficznym podkładzie. Poza tym niewiele osób (właściwie to nikt, bo nikomu o tym nie mówiłem) wie, że drugi człon mojej ksywy (Kismajes) był zainspirowany refrenem "Still Don't Give A Fuck" tego pana.

09. Stephen Lynch - Craig


Uwielbiam Stand-Up. Uwielbiam muzykę. Kocham chore poczucie humoru. To jest wypadkowa trzech powyższych. Stephen Lynch to śpiewający komik, który swoim niewinnym, chłopięcym wyglądem i słodkim, boysbandowym wręcz głosem usypia uwagę słuchacza, by następnie przemycać najbardziej chore teksty jakie możemy sobie wyobrazić. Piosenki o zabiciu dziadka dla spadku, dziewczynie nazistce, byciu przyłapanym przez ojca podczas masturbacji (pozdro Afro Jax i Świntuch) czy też...

08. Gorillaz - 19-2000 (Soulchild Remix)


Wiele osób zna ten utwór nie wiedząc o tym. Jak to? Otóż ten kawałek pojawił się w grze "FIFA 2002". Wszyscy znają melodię, lubią ją, ale nie do końca kojarzą kto za nią stoi. Błąd. A sam remix jest lepszy niż oryginał, więc tym bardziej zachęcam do posłuchania.

07. Common - Be


Jeden z najlepszych utworów hip-hopowych jakie w życiu słyszałem. Niesamowity bit Kanye Westa i Common w swoim stylu. Po dziś dzień jest to rzecz nietuzinkowa.

06. Yann Tiersen - Comptine d'Un Autre Été


I w tym momencie chciałbym zwyzywać Litosłava. Lite, ty draniu, jak mam się zmieścić w dziesiątce?! Yann Tiersen - niesamowity talent, który odpowiada m.in. za muzykę w jednym z moich ulubionych filmów of all time - "Amelii". Teraz mam problem, który utwór wybrać, bo mam dwóch faworytów. Nieprawdopodobny "Comptine d'Un Autre Été" oraz niezwykły, bajeczny "J'y suis jamais allé". Zdecydowałem się jednak na ten pierwszy z błahego powodu - robiłem bit z sampla znajdującego się w tej kompozycji (zresztą nie tylko ja, dowiedziałem się o przynajmniej dwóch raperach, którzy rapowali na bicie z tym samym motywem). Innymi słowy przesłuchajcie ten utwór, ale zaraz po tym - nieoficjalnie - zapieprzać na youtube i posłuchać "J'y suis jamais allé".

05. Robbie Williams - It Was A Very Good Year
[KLIK]

Właściwie jest to cover, ale moim skromnym zdaniem lepszy od oryginału. Pewnie zapytacie: "Jak to? Jakiś tam cover lepszy od dzieła Franka Sinatry"? Ano tak. Dzięki nowoczesnej technice Frank śpiewa razem z Robbiem, a sam utwór zyskuje dzięki kontrastowi, który idealnie się odnajduje w sensie piosenki: głos młodego, pięknego Robbie'ego śpiewającego "When I was 17 it was a very good year" po pewnym czasie ustępuje niższemu, starszemu, ale wciąż ciepłemu głosowi Sinatry. Zresztą co ja będę tu biadolił, po prostu porozkoszujcie się tym sami. Podobnie zresztą jak i całym albumem "Swing When You're Winning" Williamsa, który jest utrzymany we właśnie takim klimacie.

04. Peter Gabriel - A Book of Love


A tutaj nie dość, że to cover, to na dodatek tego utworu nie lubię. Nienawidzę. Bo za każdym razem kiedy go słucham czuję się jak ciota czy też inna mała dziewczynka. Czy tego utworu słucham w towarzystwie czy też nie, zawsze szklą mi się oczy. Walić Cię, Peterze Gabrielu. Walić Ciebie i twój niezwykły głos.

03. DJ Jazzy Jeff And The Fresh Prince - Time To Chill


Wróćmy na chwilę do rapu, bo trochę go tu zaniedbałem. Ponownie jeden z moich ulubionych albumów i ponownie jeden z moich ulubionych raperów. Of all time oczywiście. Will, stary, olej to Hollywood i daj nowy album, choćby taki na poziomie "Lost and Found".

02. Madvillain - Accordion


MF DOOM i Madlib połączyli siły po to by stworzyć jeden z najlepszych albumów wszech czasów. To jak Doom płynie swoim off-beatem to czysta poezja. Podobnie jak ten hipnotyzujący podkład. Zdaję sobie sprawę, że nie jest to muzyka dla każdego, ale i tak warto spróbować, nie?

01. MC Solaar - Qui seme le vent récolte le tempo


Początkowo miałem tu podać utwór Michaela Giacchino "Locke'd Out Again", ale uznałem, że może macie już dość muzyki filmowej i smyczków z mojej strony. Dlatego teraz coś do słuchania z otwartymi ustami. Proszę bardzo.

Eminem - jeden z najlepszych raperów na świecie i jeden z jego najważniejszych utworów. Stephen Lynch - przezajebiste!!! Tekst ryje banię i rozśmiesza na wiele godzin. Gorillaz - ha, też znam to z "FIFY 2002". To była piękna gra. A numer świetny, wiadomo. Common - ano, dobry kawałek. Yann Tiersen - bardzo znany utwór ("Amelii" nigdy nie widziałem). No, piękny. I chwytliwy równocześnie. Robbie Williams - cudowne. To, co Northim napisał o kontraście, jest jak najbardziej prawdą! Sprawdźcie to koniecznie. Peter Gabriel - e tam, nuda. Will Smith - też słabo. Madvillain - w sumie? Całkiem spoko. MC Solaar - a to świetne. Dziękuję, dobranoc.

V/A - Popkiller Młode Wilki (2011)


V/A
Popkiller Młode Wilki
self-released, 2011

1.5


[KLIK]

Gustoprześwietlacz 2.0: Bartkos


Bartkos, czyli tak naprawdę Dawid Bartkowski. Autor najlepszego, amatorskiego blogu o rapie w Polsce. Amatorski i hobbystyczny z wiadomych względów, od strony merytorycznej jednak bardzo rzeczowy i profesjonalny. Szkoda, że ostatnio w takiej stagnacji. Ale Dawid pisze. Tu i ówdzie. Popkiller, polisz mnie, kiedyś była śp. Infomuzyka. Ogólnie, zna się na rzeczy. W pewnym czasie chłop miał na mnie niezły wpływ. Nawet wtedy, kiedy jego rady przybierały formę ostrej, naprawdę ostrej krytyki.

Krótko i konkretnie: mój opis być może popełni Lite, ja dodam od siebie, że poniższe zajebiste kawałki to zajebioza.


1. Jungle Brothers - What U Waitin' 4?


Jak dla mnie to najlepszy numer lat osiemdziesiątych w rapie. Więcej, jak dla mnie najlepszy singiel wszech czasów i utwór numer dwa w całej historii rapu zaraz po tym, który masz zamiar za chwilę znaleźć na moim blogu. Połączenie funku i muzyki house, z czego zresztą słynęli JB, nigdy wcześniej, ani nigdy później nie było tak cudowne. Okraszone znakomitym klipem oddającym te realia imprez amerykańskich, jakie znamy z tych ich głupkowatych komedii dla niedorozwiniętej młodzieży.

2. Deda - How I'm Livin


Pete Rock u swoich szczytów i szerzej nieznany Deda. Pisze "szerzej", ponieważ parę osób kojarzy go z numeru "The Basement" z debiutu Soul Brothera i CL Smootha.

3. Blackalicious - Shallow Days


Underground z zachodniego wybrzeża z przełomów wieków - fantastyczna sprawa to była. Takie rzeczy jak Dilated Peoples, People Under the Stairs, Cali Agents i własnie Blackalicious wyprzedziły wtedy na luzie NYC. A pamiętajcie, że wspomniałem tylko o kilku najważniejszych twórcach, celowo pomijając np. Kut Masta Kurta (choć też znanego). Resztę znajdźcie sami.

4. The Beatnuts - Give Me The Ass


The Beatnuts najlepsze swoje utwory rejestrowali w 1996 i 1997 roku. "Give Me The Ass" pochodzi z wydanego w 1997 roku "Stone Crazy"- mistrzowskiego albumu. W tym samy roku zaczęli remiksować starsze kawałki na swoje największe dzieło moim zdaniem: epkę "Remix EP: The Spot" (okładka!!!). Co do kawałka: nie puszczałbym tego przy dziewczynie.

5. Heavy D & The Boyz - Peaceful Journey


Prawie wszyscy się jarają tym grubasem i jego ekipą, a praktycznie nikt nie umieszcza ich w ważniejszych podsumowaniach. Trochę niedocenienie, ale album "Peaceful Journey" i utwór pod tym samym tytułem to namiastka nietuzinkowości 1991 roku.

6. MC Solaar - Caroline


Najlepszy kawałek z najlepszej francuskiej płyty i pierdolę W TYM MOMENCIE CHOĆ LUBIĘ BARDZO te Fonky Family, NTM i IAM.

7. People Under the Stairs - Step Off


Wspomniałem o nich przy okazji Blackalicious. Same fajne piosenki i same fajne płyty tych dwóch fajnych chłopaków. Co tam, że wszystkie takie same od '98. Mój ulubiony ich numer wyprodukował nie Thes One, tylko ten drugi - Double K, i pochodzi z 2009. Opener "Carried Away".

8. Jneiro Jarel - Big Bounce Theory


Oldschool plus nowoczesność plus innowacyjność plus przeciętne rymy plus wybitna produkcja = "Three Piece Puzzle". Mam pytanie: dlaczego "Strangers They Come" nie weszło na kompakt od Ropeadope?!

9. Shad - Intro


Najlepsze intro od czasów "ATLiens". Przepiękne otwarcie tej zacnej płyty z Kanady. Jeden z najlepszych obecnie tekściarzy, choć czasami trochę "przeintelektualizowany".

10. Cocoa Brovaz - Memorial


Coś dla fanów Marleya. Mnie ujęły przede wszystkim pierwsze wersy i dośc nietypowy (jak dla nich) beat Da Beatminerz.

Jungle Brothers - dopsz buja. Deda - chill. Blackalicious - też fajne. The Beatnuts - również. Heavy D & The Boyz - a to mi się nie podoba. Beka, co? MC Solaar - nie kumam zupełnie tekstu, ale brzmi świetnie. Dalej wolę Hocus Pocus (tudzież HOCOOS POCOOS - pogubiłem się już), ale MC Solaar też robi konkretne wrażenie. People Under The Stairs - kiedyś chyba tego słuchałem. Ale nie wiem. Pewnie dlatego, że w gruncie rzeczy jest to "takie se". Jneiro Jarel - nuda. Shad - nie jaram się, ale może być. Cocoa Brovaz - nie, nie, nie.