Archive for lipca 2011

Rasmentalism - Hotel Trzygwiazdkowy (2011)


Rasmentalism 
Hotel Trzygwiazdkowy
self-released, 2011

3.0


[KLIK]

Skąd ten sampel?



Szybki konkurs: z jakiego utworu The Fugees samplowało na potrzeby "Zealots"? Odpowiedzi wysyłajcie na maila litenator@gmail.com. Wygrywa osoba, która jako czwarta wyśle prawidłową odpowiedź. Do wygrania singiel "Part Time Shine" duetu The Jonesz.

W tytule maila należy wpisać "KONKURS", w treści - poprawną odpowiedź (nazwa utworu i wykonujący go artysta) oraz imię, nazwisko + dane adresowe. Jedna osoba może wysłać jednego maila. Jeśli zauważę, że ktoś próbuje zrobić mnie w konia, wysyłając maile z adresami najbliższych członków rodziny, jego odpowiedzi nie będę brał w ogóle pod uwagę.

Płytę wygrywa Joanna Adamczyk z Gorzowa / Poznania! Gratuluję, na mailu powinnaś mieć info, w jaki sposób odebrać nagrodę.

The Fugees oczywiście samplowało utwór "I Only Have Eyes For You" The Flamingos. A brzmi to tak:



Prawda, że podobne?

Gdyby 2011 rok kończył się 30 czerwca, czyli podsumowanie pierwszego półrocza

Wyobraźcie to sobie. Jest 30 czerwca 2011 roku. Jutro 1 stycznia 2012. Co to dla nas oznacza?

- Noc sylwestrowa jest zarazem jedną z najkrótszych nocy w roku. A powinno być odwrotnie. Pomijam tych, którym w noc sylwestrową rwie się film.

- Do Euro 2012 niecałe pół roku. Co by znaczyło, że będzie ciężko. Proponuję porzucić resztki profesjonalizmu i postawić va banque na prowizorkę.

- Polskiej prezydencji w Unii Europejskiej po prostu nie było. Tak samo jak Przystanku Woodstock i Hip Hop Kempu. Damn it.

- Nie było także wyborów parlamentarnych. Politycy wciąż prześcigają się, kto jest prawowitym premierem Polski i Polaków - Jarosław Kaczyński na billboardach, Donald Tusk w telewizji, puszczając oczko, co jakby jest sygnałem do tego, że to on nam skrócił rok o połowę... Wszystko winą Tuska, wiadomo.

Zaraz, zaraz. A co by to oznaczało dla muzyki? Co nazwałbym płytą roku?

Wybór mam dość niewielki, bo z tegorocznych płyt kupiłem 17, co - licząc kilka nielegali - daje jakieś max 25 odsłuchanych albumów. Także to bardziej taka subiektywna lista, niż rzeczowe podsumowanie tysiąclecia, przez co brakuje może wielu Waszych faworytów. Ranking podzieliłem na dwie kategorie - polski rap i "poza tym". Pierwszych z nich bardziej rozbudowany. Nie siliłem się na szersze opisywanie albumów, bo z większością już to zrobiłem. Wszystko powinno być jasne i proste nawet dla najmniej kumatych.

POLSKI RAP

NUMBER ONE
Sokół i Marysia Starosta - Czysta Brudna Prawda. Sokół w szczytowej formie. W wyższej był tylko raz, gdy nagrywał "Każdego Ponad Każdym". Do tego Marysia Starosta wokalnie nie budzi żadnych zastrzeżeń. Czysta brudna prawda wyłożona wprost na kozackie, czasem nieco eksperymentalne bity od wybijających się, europejskich producentów. (więcej)

NIECO GORSI
Ten Typ Mes - Kandydaci na szaleńców. Piotrek Szmidt wciąż szuka nowych dróg rozwoju. Jedne rozwiązania są udane, inne mniej, ale to dalej najlepszy technik i najlepsze flow w kraju, które w dodatku potrafi śpiewać. A jak zrobi czysto hip-hopowego sztosa, to głowa mała! (więcej)

Zeus - Zeus, jak mogłeś? Podobnie jak Mes nie chce stać w miejscu. Porzuca funkowe jointy i przywdziewa maski, często mroczne. Nigdy nie jest sobą, tylko kreuje postacie. I robi to z dużą gracją: podszywając się pod innych, potrafi między wierszami przemycić swój punkt widzenia. (więcej)

MOCNE ŚREDNIAKI
Człowień & Shot - Do zobaczenia później... Garść nieszablonowych pomysłów na klasycznych bitach od dwójki utalentowanych graczy z Dolnego Śląska. To nic, że najlepszy numer na płycie to solowe dokonanie Shota, a najlepszą zwrotką była ta gościnna, Jota. (więcej)

Projekt Parias - Parias. Nierówne i surowe dziecko trójki weteranów, które prawdopodobnie przerośnie przeciętnego słuchacza. Kilka mocnych bitów, parę dobrych utworów i koncept, który powoduje, że to mimo wszystko jedna z ważniejszych tegorocznych płyt. (więcej)

W.E.N.A - Dalekie Zbliżenia. Legalny debiut marymonckiego kota, który traci swoją moc mniej więcej w 2/3 albumu. Treść trochę odtwórcza, mało oryginalna, ale pewnie zarapowana na dobrych bitach w towarzystwie gościnnych zwrotek śmietanki polskiego hip-hopu. (więcej)

PODZIEMNE KOTY
Kubson - Igła w stogu PCV. Chillout, świetne luzujące bity i parę mało prawilnych historii. Świetnie wydana płyta z klimatem, również na winylu.

Okoliczny Element - Schody Donikąd. W Gorzowie Wielkopolskim jest nawet taka budowla - Schody Donikąd, czyli schody rzeczywiście prowadzące donikąd. Charakterystyczne dla niej są kawałki porozbijanego szkła i bawiąca się na nich młodzież. I to łączy je z Okolicznym Elementem. Druga płyta składu z Opola to także towar do zabawy. Nie na sentymentalne wieczory, na pijackie - lub po prostu imprezowe - już tak.

Rasmentalism - Hotel Trzygwiazdkowy. Hate it or love it. Ment robi taki bity, że bujasz głową, a jest przy tym nieszablonowy jak Kanye West, zaś Ras to taka średnia krajowa po wyrzuceniu z niego całej zgrai wack MCs. Nie zaskakuje tak jak debiut, ale robi dobre wrażenie, choć największych sajko fanów może rozczarować.

NAJLEPSZY NUMER (2 NUMERY EX AEQUO)
Projekt Parias - Drzazgi. Dwie autobiograficzne historie - od Pelsona i Włodiego (Eldo w tym czasie wyszedł na siku). Mocne wersy, od których jeżą się włosy, a po plecach przechodzą ciary. (youtube)

Sokół i Marysia Starosta - Zły sen (Polowanie na zło). Storytelling w horrorcore'owej konwencji. Tu też ciary, ale ze strachu. Nie słuchać przed snem. (youtube)

NAJLEPSZA ZWROTKA
Włodi w "Do dnia, w którym" (W.E.N.A. - Dalekie Zbliżenia). Doskonałe zamknięcie rozpoczętego przez Wudoe tematu. Można powiedzieć: takie podniosłe bragga. Okej, to dość kontrowersyjne stwierdzenie. (youtube)

POZA TYM

Daniel Drumz - 10''. 10-calowy, biały winyl od Daniela Drumza. Poza tym kompletnie nie wiem, co o nim błyskotliwego mógłbym napisać. Po prostu bardzo mi się podoba. ;-)

Looptroop Rockers - Professional Dreamers. Szwedzi, znowu w pełnym składzie, serwują kolaż złożony z potencjalnych hitów. Promoe, Cosmic i Supreme pod każdym względem nie schodzą poniżej wysokiego, ustanowionego na poprzednich płytach, poziomu, a Embee - jak to Embee - smaży takie bity, że trudno nie oprzeć się wrażeniu, iż ma się do czynienia z królem wśród europejskich beatmakerów. (więcej)

Luxtorpeda - Luxtorpeda. Najciekawszy tegoroczny debiut rockowy. Choć z Luxtorpedy żadni debiutanci, bo lideruje Robert Friedrich, na scenie obecny od półwiecza, a pomaga mu choćby Hans z Pięć Dwa Dębiec, też przecież z niemałym stażem. Kontynuacja kaenżetowskiego porozumienia ponad podziałami - punk, hard rock i hip-hop w jednym miejscu. (więcej)

Pablopavo i Ludziki - 10 piosenek. Krócej i smutniej. I mniej błędów, nudy i wtop niż na pierwszej płycie. Świetne teksty. Dużo bardziej worek "folk miejski" niż reggae-szufladka. (więcej)

Słowo na wtorek

Jak pewnie zauważyliście, podjąłem współpracę z serwisem MyBand. Kaski z tego żadnej, ale więcej osób czyta - to pewne. Portal jeszcze tak naprawdę nie wystartował, zapowiada się obiecująco. Z drugiej strony, gdy się okaże, że jest nieciekawie, to w sumie nic nie tracę. Wrócę ze wszystkim na bloga, gdzie ludzie wpadają, a po ostatniej eksplozji rodem z Wykopu jest ich coraz więcej.

Nie znaczy to jednak, że bloga mego rodzonego porzucam. Na MyBand muszę dotrzeć nie tylko do wyedukowanych głów, ale też do hip-hopowych laików (wiem, wiem - piszę o rapach, a niby rozkminiam sobie opcję, że już nie jestem hip-hopowcem; coś mi nie wychodzi po prostu). Także tu walnę coś bardziej fachowego, choć fachowiec ze mnie żaden, ale trzeba pozować na znawcę, co nie? No i nie zabraknie głupot, tekstów debilnych i wpisów całkiem luźnych jak ten.

Informacja druga - od października, a w praktyce pewnie gdzieś od drugiej połowy września, już nie kowboj z zachodu z rejonu Gorzów. W sensie, nadal będę pamiętać o korzeniach, tak jak o mnie one, ale jednak przez najbliższe 3 lub 5 lat żyć będę na wygnaniu w Poznaniu. Miała być Warszawa, ale nie wyszło. W każdym razie, i tak zamienię miasto na takie, którego nie da się przejść wzdłuż i wszerz w 3 godziny, a fajne koncerty zdarzają się raz na tydzień, a nie co trzy miesiące.

W ostatnich tygodniach różni znajomi sprezentowali mi słuchaną przez nich muzykę. I słucham teraz po parę, nowych dla mnie, płyt dziennie, i poznaję, i mój kajecik z napisem "ZAKUPY" się rozrasta. Minie pół mojego życia, zanim uzupełnię swoją kolekcję o te albumy.

A czego słucham? Choćby rapów. Też nowość? No tak. Bo wiecie, to rapy ze Stanów. Kilka płyt Notoriousa, Nasa, Jaya-Z i Masta Ace'a. I co? Nie wypowiadam się, to bez sensu. W każdym razie na liście zakupów znalazło się wszystko.

I co tam jeszcze? Bruce Springsteen. Dużo Bruce'a Springsteena. Właściwie to cała dyskografia Bossa. Davio jest fanem, także sprawdziłem. Parę perełek jest, też jakiś krążek Bruce'a sobie kupię, choć na pewno nie każdy ("Born in the U.S.A." już mam, na winylu). Słuchanie jednego albumu za drugim jest jednak dość męczące. Żądni Springsteena słuchacze, nie idźcie tą drogą!

Co jeszcze? Ach tak, Crystal Castles. W swoim Gustoprześwietlaczu jakiś numer wrzuciła N. Górna, co skwitowałem "a fajne nawet". Teraz dorwałem, wcale nie od niej, pierwszym album i jaram się opór. Brzmi tak, jakby dźwięki ze starych, kultowych gierek uporządkowano w nośne, przebojowe melodie. Nie wierzycie, to sprawdźcie to:



Do tego Portishead (druga płyta) i Massive Attack ("Mezzanine"). Też dobre.

Byłbym zapomniał o paru kozackich albumach, które kupiłem sobie okazyjnie w ostatnim czasie. Choćby świetne Dub Trio - nabyte za 19,90 w Empiku na Marszałkowskiej w Warszawie. Po Allegro hulało po 55 złociszy, także próbowałem sprzedać ze stuprocentową przebitką, ale że w ciągu 3 tygodni chętnych nie było, to sobie zostawiłem, rozpakowałem, posłuchałem i wpadłem w podziw. Parę dni wcześniej, tzn. przed zakupem krążka, Dub Trio słyszałem na koncercie Matisyahu. Kosmos. "Cool Out and Coexist" to płyta instrumentalna, zapis z jakiegoś koncertu. Także mogła być ekstaza św. Teresy, a mogła być najzwyklejsza kupa. Okazało się, że brzmi to naprawdę przednio. Jak mieszanka reggae, dubu i ostrego nakurwiania po garach i na wiosłach. Sprawdźcie to.

Za dyszkę w gorzowskim MediaMarkcie kupiłem album Większego Obciachu. Co to? Dr Yry z El Dupy, Jarek Ważny z Kultu i jeszcze dwóch kolesi grają ska. Nic wielkiego, ale całkiem spoko. Zwłaszcza za 10 złotych.

A na deser duet B.R.O. z płytą "Analog People In A Digital World". Za darmo w AsfaltShopie. Teraz już nie ma. W ogóle AsfaltShop się popsuł, bo już nie ma darmowej wysyłki od jakiejś tam kwoty. Już się nie opłaca. A co do krążka, to fajnie napisał o nim Łukasz Halicki na poliszmnie.

Aha, w przyszłym tygodniu raczej mało aktualizacji - kierunek Kostrzyn nad Odrą i Przystanek Woodstock. Tym bardziej, że jadę dzień lub 2 wcześniej.

Przegląd filmów Toma Waitsa: Rumble Fish (1983)

W tym wypadku po Waitsa-aktora sięgnął sam Francis Ford Coppola. Okej, "Rumble Fish" ciężko przyrównywać do "Ojca Chrzestnego" lub "Czasu Apokalipsy", ale i tak jest nieźle, prawda? Dobry to film, ale rola Toma w nim wręcz "czwartoplanowa". Waits wciela się tu w postać barmana Benny'ego, który pojawia się w jakichś trzech scenach i nie mówi za wiele. Trudno jednak powiedzieć, żeby do tej postaci nie pasował.

Co ciekawe, "Rumble Fish" to także jeden z pierwszych filmów, w których wystąpił Nicolas Cage. To były czasy, gdy nie był jeszcze gwiazdorem, a angaż otrzymał pewnie wyłącznie ze względu na rodzinne koneksje z reżyserem. Nie wystarczyło to jednak na głównego bohatera - Nicolasowi przypadła rola drugoplanowa, choć nie taka znów mało znacząca.

Pierwsze skrzypce grają tu Matt Dillon i Mickey Rourke, wcielający się w - odpowiednio - Rusty'ego Jamesa i jego brata, zwanego The Motorcycle Boy. Rzecz dzieje się w małym amerykańskim miasteczku, gdzie dzieciaki, właściwie to młodzież, wciąż żyje wojnami gangów, które rozgrywały się na miejscowych ulicach parę lat wcześniej. Nie jest to jednak oś do wartkiej akcji, serii bijatyk, pijatyk i pościgów. No dobra, macie mnie, one tu są. Ale nie o to w "Rumble Fish" chodzi. To bardziej opowieść o dwóch zagubionych chłopakach, braciach, mężczyznach można powiedzieć, z czego ten starszy na pewno pogubiony jest bardziej. Smutna historia zrealizowana z wykorzystaniem ciekawych, jak mniemam nowatorskich jak na początek lat 80. XX wieku, środków artystycznych.

Nie jest to obraz łatwy w odbiorze. Trudno, żeby coś było łatwe w odbiorze, gdy zbudowane jest na niedomówieniach i domysłach. Jednym się spodoba, drugim nie, a jeszcze inni stwierdzą, że niby fajne, ale właściwie to nie do końca wszystko zrozumieli. W każdym razie, warto - na tle innych filmów Coppoli "Rumble Fish" jest trochę jakby niedocenione.

Średnia ocen na Filmwebie: 7,8/10
Moja ocena: naciągane 8/10

Gdyby zespoły muzyczne... doszły do władzy

Wysłałem się w przyszłość, do nie utworzonych jeszcze państw. Państw rządzonych przez zespoły muzyczne. Zazwyczaj były to wycieczki trudne i przykre. W każdym kraju spędzałem czas ze zwykłymi obywatelami. Z przeprowadzonych rozmów wykluł się właściwie jeden morał: strzeżcie się swoich idoli - nigdy nie wiecie, jak mocno są pojebani. Nie wierzycie mi na słowo? Okej, potrafię zrozumieć. Spróbujcie uwierzyć IM:

Feministyczna Republika El Bandy, rok 2050 (info)
Józefina, lat 21: - Mama mówi, że urodziłam się chłopcem. Ale żebym o tym nikomu głośno nie mówiła, bo ją zamkną. Pan jest jednak z zagranicy, więc chyba nie piśnie nikomu słówka? Mam rację? Z tego co mi mówiła moja druga, nie żyjąca od dawien dawna, mama - tu każda z nas ma, a właściwie miała, dwie mamy - jakieś 18 lat temu byli i chłopcy, były i dziewczęta. Wtedy jednak władzę zdobyła El Banda, Ania z Milanówka. Nie minęły dwa miesiące, a wszystkich mężczyzn wbito na pal lub odesłano do Niemiec, zaś małych chłopców wykastrowano i zaczęto szprycować żeńskimi hormonami. I tak Michał zmieniał się w Michalinę, Mirosław w Mirosławę, a Józef w Józefinę. Mama mówi, że Ania z Milanówka po prostu chciała stworzyć idealne społeczeństwo, w którym każdy mógłby wyciąć sobie irokeza na cipce. Moja druga mama ponoć mówiła, że to nie idealne społeczeństwo, a seksmisja. Nie wiem zupełnie, o co jej chodziło.

Zrobotyzowane Imperium Futuristen, rok 2247 [info]
M4-RC1N, lat 142: - Gdyby przenieść się w czasie o sto lat wstecz, znaleźlibyśmy się w krainie Bogów. Istoty, które stworzyły nas na własne podobieństwo, ale jednak znacznie doskonalsze, choć niepozbawione fabrycznych wad. Jak to jest, że Bogowie musieli podładowywać akumulatory raz na dobę, a my możemy to robić raz w miesiącu? I tak dalej. Teraz - kiedy roboty same są w stanie stworzyć roboty, a Bogowie wyginęli - jest nam tu przyjemniej. Może to dziwne, ale w końcu czujemy się wolne. Wreszcie nie musimy zapewniać Bogów o tym, jak mocno w nich wierzymy. Teraz wyznajemy inną religię, bardziej nam bliską. Zamiast religii jest kult elektryczności. Jak dobrze, że Bogowie wyginęli.

Cesarstwo Arcade Fire, rok 2036
- Barbara, lat 83: O panie, od jedenastu lat żyjemy w permanentnym chaosie. Dobrze, że to chaos całkowicie kontrolowany. No wie pan, tak jak na ruchliwej ulicy w tunezyjskim kurorcie - każdy jedzie sobie, w dupie ma innych kierowców i gazuje, ile wlezie. A wypadków zero. I u nas to samo! Pan z zagranicy, więc pan pewnie nie może się w tym wszystkim połapać. Tyle bzdur i absurdów na każdym kroku. Ale my to wszystko łapiemy, my to wszystko rozumiemy, my tu nawet piękno dostrzegamy. Wie pan, jak w zespole gra ośmiu muzyków i każdy na chwilę złapie za każdy instrument, to mimo że chaos, oczy i uszy nie mogą wyjść z podziwu. I takie jest to państwo właśnie.

Arka Noego, rok 2031
Eneasz, lat 36: - Arka Noego włada moją ojczyzną jakieś... 15 lat? Nie wiem, obecnie ludzie trochę stracili rachubę czasu. W każdym razie, wszystko zaczęło się, gdy premierem został Robert Friedrich. Wszyscy na niego głosowali - wydawało się, że fajny chłop. Na gitarze grał i taki świętojebliwy. Jego życiowym mottem było: nie boję się, gdy ciemno jest. Kto by się spodziewał, że wokół tego zbuduje ideologię państwową. Pierwszego dnia wydał dekret: ZAPRZESTAĆ OŚWIETLANIA ULIC, BUDYNKÓW OŚWIATOWYCH, ZAKŁADÓW PRACY I DOMÓW PRYWATNYCH. NATYCMIAST! Nikt się nie sprzeciwiał, wszyscy mu ślepo wierzyli. Parę dni później zamknął wszystkie elektrownie. Stwierdził, że zużycie energii elektrycznej spadło wystarczająco, by zauważyć, że właściwie w dzisiejszych czasach nie jest ona nikomu potrzebna. I się zaczęło. Nie dość, że egipskie ciemności, to jeszcze przestały działać systemy alarmowe. W ludziach obudził się złodziejaszek. Najpierw zaczęli rabować sklepy. Potem były mieszkania. Dochodziło do takich absurdów, że przestępcy jednej nocy potrafili złupić swoje chacjendy wzajemnie. Wszyscy kradli, więc nikt nie pracował. Wzrastało niezadowolenie. Premier próbował uspokajać. Zmienił nawet państwowe hasło na: nie boję się, gdy ciemno jest, Ojciec za rękę prowadzi mnie. Mówił, że w końcu na naszej ziemi pojawi się Mesjasz, Wybraniec, Ojciec, czy jak go tam jeszcze zwać, który nas odratuje, wniesie na piedestał ponad innymi narodami i przywróci ***BLASK***. I co? I chuj, za przeproszeniem. Czekam trzeci rok i co raz bardziej wierzę w to, że ten skurwiel zrobił z mojego państwa sektę, z której można wystąpić w jeden jedyny sposób. Poprzez śmierć.

Królestwo Firmy, rok 2025
Włodek, lat 41: - Elo, dzieciak! Ostatnie pięć lat to naprawdę dobry, prawilny czas. Firma wystąpiła przeciwko kurestwu i upadkowi zasad. Mogę se teraz normalnie kurwa przypierdolić w mordę typowi, który źle się spojrzy i nikt mnie za to nie ściga, nawet gdy kolo zbyt mocno wierzy w sądownictwo. Mogę se też podpierdolić rzecz od bogatego cwaniaka - nie ważne, czy to skóra, fura, czy komóra. No i amnestia zarządzili! Tyle dobrych ziomów wyszło z mamra! Znów mam z kim klepać lamusów i sparować się, niczym Jego Królewska Mość, Popek I! Na zawsze wolność ludziom i złodziejom!

Łąki Łanda, rok 2074
Stefan, lat 62: - Łąki Łan rządzi już moim krajem od 20 lat. Jak wiele się od tego czasu zmieniło! Miasta się wyludniły, wszyscy przenieśli się na łono natury, głównie na łąki. Nie dlatego, że chcieli. Jedna decyzja i wszystkich wyeksmitowano ze swoich włości, "zalecając bliższe obcowanie z naturą". Jak tu obcować z naturą, gdy wszyscy siedzą na tej pierdolonej łące? Jeśli ktoś chce się wychilloutować, musi iść do zamarłych przed dwoma dekadami miast. Nastolatki to robią. Teraz jest w modzie, choć to nielegalne. Łażą po blokach i zbierają skarby, buszując po opustoszałych i przepełnionych niepotrzebnymi gratami mieszkaniach. Do martwych miast ucieka się także przed Policją Pyschoaktywną. Drugą decyzją Łaki Łan było jej powołanie. Patrole łapią normalnie zachowujących się homo sapiens i ich szprycują. Tym, co mają pod ręką. Byle uzyskać pożądany efekt, czyli osobnika tak naćpanego, że bierze siebie za dużego, popierdolonego motyla śpiewającego państwowy hymn:

Projekt Parias - Parias (2011)


Projekt Parias
Parias
Respekt Rec, 2011

3.0

[KLIK]

Nie bój się plam na swetrze!!!

Małpa jest rozchwytywany. Nie dziwota, skoro "Kilka numerów o czymś" włada umysłami wielu po dziś dzień, skoro jego pierwszy poważny featuring u mainstreamowej gwiazdy okazał się strzałem w dziesiątkę ("Nagapiłem się" Pezeta i Małolata), skoro wreszcie podpisał kontrakt płytowy z co raz bardziej znaczącym graczem na rynku polskich wytwórni hip-hopowych (Aptaun Records Pyskatego). Tyle że w tym roku Małpa zaczął się bać plam na swetrze zmiany na lepsze i postanowił obniżyć loty. Na razie spadek formy czuć wyłącznie na gościnnych występach. Niby nic, ale trudno nie mieć powodów do zaniepokojenia przed debiutanckim albumem Proximite...

W.E.N.A. - Jestem sam (feat. Proximite, Rasmentalism)


Małpa nie tak źle, ale najsłabiej ze wszystkich. Jinx może bez większego polotu, ale Ras i Wudoe już kapitalnie. Trochę nie wiadomo, o co tu chodzi raperowi z Torunia, lecz nie ma co się przyczepiać na siłę. Najlepszy feat Małpy w tym roku, pomijając ten z "Logiki Gry".

Rasmentalism - Jestem sam (feat. W.E.N.A., Małpa)


Też mega numer. Ale Małpa jakby bardziej niemrawy, jakiś taki zmęczony. Bez tego błysku i vibe'u co na "Kilku numerach o czymś".

Projekt Parias - Plecak (feat. Małpa)


"Chuj w azymut"? Co to jest w ogóle? Małpa pasuje do tego kawałka jak Stefan Niesiołowski do Zbigniewa Ziobry. Ba, przy pierwszym odsłuchu nawet nie wiedziałem, że nawija tu sławniejsza połowa Proximite. Gdzie ta zadziorność, krzykliwe flow? Małpa brzmi tu tak, jakby po nieprzespanej nocy przebiegł maraton, następnie wypalając 2 ramy fajek. Wiem, że wycieczki z plecakiem bywają uciążliwe, no ale bez przesady.

Diox / The Returners - Powiedz (feat. W.E.N.A., Hades, Małpa)


A to akurat spoko. Diox konkretnie, Wudoe jeszcze lepiej, Hades nie bardzo i Małpa całkiem okej. Zwrotka naprawdę niezła, zarapowana w stylu, który dał raperowi z Torunia fame. Porządne punchline'y też są, więc akurat tutaj Małpiszon spisał się na medal. Może nie złoty, ale brązowy już tak.

TłustyKot & DJ Bidi - Sposoby (feat. Małpa)


Tu dochodzi jeszcze jeden problem: Tłusty i KotKuler to słabi raperzy - pierwszy z wymienionych powinien skupić się na produkcji bitów i robieniu blendów - a dwie pierwsze zwrotki należą do nich. Potem wchodzi Małpa, więc słuchacz myśli "Ten Małpiszon, ten kozacki podziemny raper, który posłał tyle płyt w osiedla całej Polski, że etatowi mainstreamowcy sprzedający po 2 tys. egzemplarzy swojej każdej następnej płyty do dziś nie mogą uwierzyć? No, będzie bomba!!!". Ale przychodzi później rozczarowanie, bo jest słabo. Nie tak tragicznie, jak w przypadku gospodarzy, ale ewidentnie słabo. Tekst do bólu sztampowy, zwrotka znów nagrana strasznie anemicznie, kaszana kompletna. Jestem na nie.

A Wy, jak odbieracie ten spadek formy? A może nie ma o czym mówić?

Przegląd filmografii Toma Waitsa: Tamten świat samobójców (2006)

Jak wygląda niebo samobójców? Samobójcy nie idą do nieba. A piekło? Samobójcy nie idą do piekła. Naprawdę? No, w każdym razie nie jest to piekło, jakie zawsze sobie wyobrażamy, z buchającymi płomieniami, lawą i katorżniczą pracą. Czyli gdzie trafiają samobójcy? Do świata podobnego do naszego, tylko trochę smutniejszego: - Kto by wymyślił lepszą karę? Tu wszystko jest tak samo. Tylko trochę gorzej.

Taką wizję zaświatów dla samobójców roztoczono w filmie "Tamten świat samobójców" Gorana Dukića będącym ekranizacją opowiadania "Kolonie Knellera" Etgara Kereta. Głównym bohaterem obrazu jest Zia (Patrick Fugit), samobójca (to ci niespodzianka), który dowiaduje się, że jego dziewczyna, Desiree, również targnęła się na swoje życie. Z powodzeniem. Oczywiście chłop postanawia przedsięwziąć wszystko, żeby odnaleźć ukochaną. Rusza w drogę.

A Waits? On wciela się w tytułowego Knellera z opowiadania Kereta. Jest przywódcą obozu, którego mieszkańcy, rzecz jasna samobójcy, posiadają cudowne, acz nieprzydatne zdolności. Tom Waits gra tu postać niezwykle tajemniczą i mającą ogromny wpływ na przebieg fabuły. Bohater może nie pierwszoplanowy, ale kluczowy.

"Tamten świat samobójców" to film pokręcony, absurdalny i surrealistyczny. Dawno czegoś takiego nie oglądałem - ostatnim razem było to chyba koreańskie "Jestem cyborgiem i jest to OK", które widziałem, nie wiem, 3-4 lata temu? Poza tym, dość krótki (niecałe 1,5 h). A ja lubię krótkie filmy. Niektórzy pewnie uznają przesłanie obrazu Gorana Dukića za nieco pretensjonalne. Akurat ja bawiłem się przednio. Polecam gorąco.

Średnia ocen na Filmwebie: 7,6/10

Moja ocena: 9/10 (wg filmwebowej skali)

W.E.N.A. - Dalekie Zbliżenia (2011)


W.E.N.A.
Dalekie Zbliżenia
Aptaun Records, 2011

3.5


[KLIK]

Jestem sam vs. Jestem sam

W.E.N.A. i Rasmentalism mieli taki pomysł, co by nagrać dwa utwory o takim samym tytule, właściwie z tymi samymi gośćmi (chłopaki z Lublina pominęli jedynie Jinxa). Ciężko oceniać, który lepszy - w końcu to dwa różne numery - ale może jednak: "Jestem sam" z Jinxem, czy bez?



VS.




No, to który lepszy?


Przegląd filmografii Toma Waitsa: Poza prawem (1986)


25 czerwca pisałem, że już zaraz załączę "Poza prawen" - film Jima Jarmuscha z Tomem Waitsem. "Zaraz" trwało trochę dłużej, niż jest to na ogół przyjęte. Ale jak to mawiają: co się odwlecze, to nie uciecze...

Parę pierwszych kadrów zostało wzbogaconych o znajome mi dźwięki. Wiem już, że słabo nie będzie. "Jockey Full of Bourbon" z kultowego "Rain Dogs" z '85 ("Poza prawem" nakręcono w roku następnym). Kilkanaście lat później spolszczona wersja w wykonaniu Kazika Staszewskiego - "Bourbon mnie wypełnia" - szaleje w radiowej Trójce, ale to tak nawiasem mówiąc.

Kogo gra Waits? Zacha, byłego radiowego DJ-a (znanego też jako Lee "Baby" Sims), który zostaje wrobiony w morderstwo i trafia do więzienia. Tam spotyka alfonsa, Jacka (John Lurie), i włoskiego turystę, Roberto (Roberto Benigni). Razem, po wielu dniach spędzonych w celi na rozmowach, uciekają z zamknięcia, by później kluczyć po Luizjanie w celu zgubienia pościgu i poszukiwaniu jedzenia.

Co ciekawe, radiowy DJ, w którego wcielił się Tom, istniał naprawdę. Jako nastolatek słuchał go w National City. Nazywał się dokładnie tak samo - Lee "Baby" Sims, tyle że samotny ("Lonely"). Pech chciał, że w czasie, gdy "Poza prawem" wyświetlano w kinach, Lee "Baby" wciąż działał w zawodzie. Ba, zrobił zawrotną karierę - był jednym z najlepiej opłacanych radiowych DJ-ów na zachodniej półkuli. Hołd oddany dla niego przez Waitsa odczytał jako obrazę i prawie wytoczył proces sądowy. Koniec końców, rozeszło się po kościach. Ufff...

A film? Bardzo dobry. Zapamiętam z niego głównie świetną grę aktorską (zwłaszcza w wykonaniu Toma i Roberto Benigniego) i specyficzny, brudny klimat, wylewający się z ekranu przede wszystkim w pierwszych scenach "Poza prawem". Swoją drogą, ten brud doskonale pasuje do tego, co Waits śpiewa i gra właściwie na wszystkich znanych mi albumach.

Warto, jak najbardziej. Bez wartkiej akcji i błyskotliwych dialogów, ale na samotny, refleksyjny wieczór jak znalazł.

Średnia ocen na Filmwebie: 8,1/10
Moja ocena: 8/10 (wg filmwebowej skali)

Gdyby polskie partie polityczne były muzycznymi gatunkami

Kolejne wybory już jesienią. Żeby pomóc Wam w zdecydowaniu, na kogo głosować, przyrównałem najbardziej liczące się w Polsce partie z gatunkami muzycznymi:

Platforma Obywatelska - muzyka popularna
Pop? Jakże inaczej? Jest wszędzie. Może niekoniecznie w wydaniu Radia Eska. Pop to wszystko to, co popularne. A popularny może być rock, hip-hop, metal. Popularny może być i Gienek Loska, i Michał Szpak. Do worka z napisem "muzyka popularna" można wrzucić właściwie każdy rodzaj muzyki, jeśli faktycznie jest on popularny. A co jest w Platformie? Liberałowie, konserwatyści, byli członkowie Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego. Jest związany do niedawna z SLD Bartosz Arłukowicz, jest też Kluzik-Rostkowska, co walczyła o prawo, sprawiedliwość i testament Lecha Kaczyńskiego. No i nie da się nie zauważyć, że i na pop, i na PO narzeka podobny odsetek Polaków. I że mimo to i słuchają jednego, i głosują na to drugie.

Polskie Stronnictwo Ludowe - country
Znalazłoby się wiele osób, które powiedziałyby, że country to obciach. A jeśli nie obciach, to po prostu nie kumają tej muzyki i nie mają pojęcia, skąd taka masakryczna popularność tego gatunku w Stanach. W Polsce z PSL-em jest podobnie - wszyscy uważają, że Pawlak i spółka są be, bo dbają tylko o interesy rolników (a kto by się rolnikami przejmował?), bo ten nieszczęsny KRUS przy życiu trzymają i tak dalej, i tak dalej. I co się później okazuje? Że Ludowcy wbijają do sejmu bezproblemowo i - mało tego - zazwyczaj współtworzą rząd, obojętnie z jaką partią. I dzięki temu rolnicy mają się dobrze, przynajmniej ci bogatsi.

Sojusz Lewicy Demokratycznej - reggae
Wydawałoby się, że postkomuniści mają tyle do radosnego pulsu z Jamajki, co Tadeusz Rydzyk do Przystanku Woodstock. Ale chwila, chwila. Legalizacja zielska, mocny nacisk na pomoc dla tych, którzy tego potrzebują (tj. najbiedniejszych), równość wszystkich obywateli. No i elektorat. Sporo młodych chce głosować na Napieralskiego, Kalisza i spółkę, a reggae to bynajmniej nie muzyka, którą słuchają wyborcy PiS-u. Tylko lewicowi politycy jacyś tacy niemrawi - ich życiorysy trudno przyrównać do żywota Boba Marleya...

Prawo i Sprawiedliwość - grunge
Tu wystarczy posłużyć się Wikipedią: "Grunge charakteryzuje się ponurym klimatem, naładowanym często złością, frustracją, goryczą i ostrą negacją zastanej rzeczywistości". Jarosław Kaczyński polskim Kurtem Cobainem? Obawiam się, że JarKacz raczej jak wokalista Nirvany nie skończy. Inna sprawa, że jako jeden z niewielu rodzimych polityków ma zadatki na to, żeby stać się prawdziwą ikoną popkultury. Tylko czy zwolennicy PiS-u chcieliby, aby Kaczyńskiego zestawiać w jednym rzędzie nie tylko z Cobainem, ale i Che Guevarą?

Polska Jest Najważniejsza - punk
Secesjoniści, którzy zbuntowali się przeciw polityce Jarosława Kaczyńskiego i uciekli z PiS-u. Jeśli bunt to punk, to bunt w wykonaniu Elżbiety Jakubiak (prawie zawału dostałem, jak zorientowałem się, że nazwałem ją buntowniczką), jej koleżanek i kolegów przyrównałbym bardziej do Pidżamy Porno niż do Sex Pistols. Bo Pidżama Porno to żaden punk, choć niektórzy tak twierdzą. Gdyby zespół Grabaża usłyszał Johnny Rotten i dowiedział się, że w Polsce na takie granie mówi się "punk", to prawdopodobnie umarłby ze śmiechu jakieś 77 razy.

Ruch Palikota - indie rock
Człowiek, który wibratorom i pistoletom się nie kłania, miał w zanadrzu kilka niezłych, bardzo życiowych pomysłów. Parę wartych uwagi kapel indierockowych też się znajdzie. Ogólnie jednak chodzi o to, żeby trafić do młodych ludzi. Nie gimbusów, nie licealistów, tylko najlepiej studenciaków, może też do osób, które ledwie osiągnęli trzydziestkę. Przedział wiekowy słuchaczy indie rocka i zwolenników Palikota jest mniej więcej ten sam. Jeśli ktoś jednak wierzy, że pan Janusz jest w stanie odmienić polskie życie polityczne, Polskę jako taką w ogóle, to podpowiem, że niestety większość indierockowych zespołów to brzmiąca tak samo szmira. Jakieś mądre pomysły tu i tam wyskakują, ale doświadczenie mówi, że najpierw realizowane są te najgorsze.

Nowa Prawica - uliczny hip-hop/jodłowanie
Zwolennicy Korwina-Mikke pewnie zabiją mnie za to połączenie, ale tak właśnie jest w istocie z nim i z partiami, którymi "dowodzi". Z jednej strony wartości, wydawałoby się, najważniejsze - a takie zdają się przekazywać mędrkowie ulicznego rapu. Z drugiej wysokie stężenie absurdalnych pomysłów, przez które Korwin co wybory osiąga niewielkie wyniki (mimo że równocześnie ma mnóstwo ciekawych i właściwych). Bo kto słucha czegoś tak absurdalnego jak jodłowanie? No właśnie - mało kto.

LPR - Rock Against Communism
I znów Wikipedia: "W zakresie muzycznym zawiera się w dość szerokiej przestrzeni między rockiem klasycznym a black metalem. Tekstowo RAC to zarówno patriotyczne ballady, jak i agresywny black metal. Teksty piosenek często odnoszą się do wartości takich jak ojczyzna, naród a część narodowo-socjalistyczna także do rasy. Nawołują do walki z ruchami lewicowymi. Scena RAC utożsamiana jest często z poglądami faszystowskimi, nazistowskimi, bądź nacjonalistycznymi". Coś więcej do dodania?

Samoobrona - disco polo
No a co innego? Samoobrona to obciach razy pizdyliard. Disco polo też. Jaka jest różnica? Że jednak ludzie przy disco polo czasem lubią się pobawić - i niekoniecznie mam teraz na myśli stałych bywalców wiejskich remiz - a głosować na Samoobronę już niekoniecznie. Czas Leppera chyba bezpowrotnie minął. I dobrze. Ten rubaszny śmiech Andrew po "jak można zgwałcić prostytutkę?" do dziś nawiedza mnie w koszmarach sennych.

Prawica RP - muzyka sakralna
Marek Jurek i cała jego mikro partia jest kościółkowy aż do przesady. Tyle że jego katolstwo, porównując do PiS-u, przybiera mniej populistyczny odcień. Pamiętam, że kiedy jeszcze chodziłem do tej świątyni po drugiej stronie ulicy, proboszcz zwykł mawiać, że polityków to on nie szanuje. Poza Markiem Jurkiem. Częściowo właśnie przez jego kościelne oddanie, częściowo bo swój chłop, z Gorzowa. O zgrozo, mam nawet z tym panem coś wspólnego - jesteśmy absolwentami tego samego liceum. Makaaaabrrra!

No, to chyba nie pomogłem...

"Bajki robotów" do wygrania


Nowy Mroku mi się nie podoba [klik], ale kto wie, czy nie przypadnie do gustu komuś innemu?
Macie szansę na sprawdzenie oryginału za darmo. Wystarczy, że wyślecie maila na adres litenator@gmail.com. W temacie koniecznie wpiszcie "KONKURS", a w treści wiadomości "MROKU MROKU MROKU". Wygrywa piąty mail z kolei. Cały dzień nie będę miał dostępu do sieci, także potwierdzę dopiero wieczorem, jeśli nie jutro. Nigdy nie możecie być pewni, że Wasz mail nie będzie właśnie tym piątym!

Powodzenia!

ZWYCIĘZCĄ JEST AGNIESZKA ŚWIĘCHOWICZ Z JORDANOWA.

Wywiad z Kubsonem - część czwarta

Nieznany, a szkoda. Kubson. Warszawski raper na koncie ma – jak do tej pory – dwa podziemne wydawnictwa: "Materiał numer jeden" oraz "Igłę w stogu PCV". Oba ukazały się na CD, ten drugi również na winylu. W czwartej części rozmowy – przeprowadzanej 21 czerwca w warszawskim Parku Saskim – odpowiada na pytania odnośnie szeroko pojętych planów na przyszłość oraz spędzania wakacji.

Litoslav: Jakie plany na przyszłość? Trzeci krążek, featuringi, produkcja bitów dla innych raperów, jakieś koncerty?

Kubson: Produkcja jak najbardziej. Bardzo się cieszę, jeśli ktoś rapuje pod to, co zrobiłem. Chyba, że mi się tak podoba bit, że chcę go sam wykorzystać, robiąc na nim sławę i pieniądze. (śmiech)

Featy? Jeżeli ktoś mnie zaprasza na płytę, to pewnie. Ale tego jest bardzo mało. Nie jestem popularną osobą w hip-hopie. Ani Internet się jakoś do mnie nie przekonał, ani legalna dystrybucja – ani z jednej strony, ani z drugiej to nie chwyta. Zaprosił mnie na swoją płytę Siódmy, to była płyta "Fundament", która też jakiegoś super-szału nie zrobiła, mimo że jest bardzo fajną produkcją. Teraz nagrywam z Kfiatem z Siły Dźwięq. Bardzo fajny, funkowy kawałek, bit wyprodukował DJ Spike, mistrzostwo świata. Nie nagrywam ze śmietanką polskiego hip-hopu, ale też na swoje płyty nie mam potrzeby zapraszać wielu osób. Wychodzę z takiego założenia, że musiałbym z kimś usiąść, pogadać na jakiś temat, przyjść do domu, pomyśleć nad tym i stwierdzić: – Kurde, mógłbym nagrać z nim ten kawałek. On miał fajny pogląd na ten temat.

Nie szukam gości na płytę tylko po to, żeby podbijać jej sprzedaż.

A co z koncertami?

Koncerty gram, jeżeli ktoś akurat organizuje i mówi mi, że fajnie by było, jakbym zagrał. Nie mam managera, sam ogarniam wszystko. Muzykę robię z zajawki, tylko i wyłącznie. Jeżeli mam jakieś swoje zajęcia, które przynoszą mi wymierne korzyści materialne, to właśnie im się poświęcam, a zajawkę traktuję jak zajawkę. Jeżeli płyty się sprzedają, to się bardzo cieszę. I jeżeli ktoś zadzwoni i powie: - Kurde, fajnie byłoby mieć cię tu na żywo. Przyjeżdżaj, zagrasz coś - to też fajnie. Ale bynajmniej telefon mi się nie urywa. Głównie koncerty gram w Warszawie, bo tutaj znam parę osób, które organizują imprezy tematyczne i na nie mnie często zapraszają. Ale wiesz, ciężkie jest życie rapera. (śmiech)

Bejdełej - dostałem się na X edycję Mazury Hip-Hop Festiwal! Po tym jak wydałem płytę, ktoś napomknął mi o organizowanym konkursie. Wysłałem zgłoszenie, zebrała się komisja i mnie chcą. Fajnie.

A trzecia płyta?

Być może nawet nie hip-hopowa. Nie mówię, że będzie "luzik, arbuzik", ale zawsze się jarałem takimi chilloutowymi, spokojnymi kawałkami. Jeżeli wydam trzecią płytę, to wydaję mi się, że wyjdzie ona tylko na winylu, bo te winyle ["Igła w stogu PCV" na placku – przyp. Lite] mają o wiele lepsze branie, a o pudła z cedekami się w domu potykam. Spełniłem swoje życiowe marzenie – wydałem projekt na wosku.

Być może, wydając kolejną płytę, skupię się tylko na instrumentalach. Nie będzie to płyta hip-hopowa, choć może będzie miała trochę taki charakter. Najbardziej nastawiam się na chilloutowe jazdy, bez rapowania (ew. jakiś jeden kawałek będzie do niej przewinięty).

Nie widzę większej szansy, jeśli chodzi o hip-hop. Jest przesyt rapu i ludzie boją się otwierać na rzeczy, które nawet brzmią fajnie i ciekawie, ale trudno jest inwestować pieniądze w takiego kota w worku. Kupię sobie płytę jakiegoś tam Kubsona, ale nie wiem, czego się po nim spodziewać. Lepiej kupić płytę gościa, który wydał już empikowe płyty i ma teledyski, bo ja już wiem, jak on rapuje. Wielki jest problem, żeby dotrzeć do ludzi – nie do masowego odbiorcy, tylko do zajawkowiczów.

Teraz napisał do mnie gość spod Krakowa – Witek – z pytaniem, jakiego sampla użyłem w którymś tam kawałku. Sprawdziłem sobie Witka w historii maili i się okazało, że Witek kupił u mnie płytę na Allegro. Napisałem mu, że wszystkie płyty, z których brałem sample, opisane są w książeczce do wydania CD i może sobie spokojnie przeczytać. Następnie Witek odpisał, że on generalnie okładek nie ogląda, bo jest niewidomy. Od razu dostałem strzał na plecy. Zresztą napisał mi o samplu, który był tylko we fragmencie kawałka. Jest taki numer "Wkręt" – tekst: "...przytłumione dźwięki..." i wchodzi inny bit. I on mi napisał właśnie o tym numerze, o tym fragmencie, którego nie brałem pod uwagę, projektując okładkę. Znalazł coś, do czego nie ma informacji.

Zacząłem z nim pisać. Cieszę się, jak trafiam na takich zajawkowiczów. Okazało się, że Witek produkuje, przesłał mi paczkę bitów. Nie biorę tu absolutnie poprawki na to, że nie widzi, ale te bity nie różnią się absolutnie od tego, co może zrobić osoba w pełni sprawna. Czysta zajawa. Taki słuchacz jest warty stu słuchaczy, którzy siedzą na hip-hop.pl i codziennie na rapidszopie "kupują" płyty.

Powoli kończymy. Niektórzy już mają wakacje. Ja już od miesiąca. Natrafiłem na taki Twój kawałek w sieci, którego nie ma na żadnej płycie. "Wyjazdy". O zagranicznych podróżach. Jakie wspominasz najmilej? Co masz w najbliższych planach? Jakie jest Twoje największe marzenie?



Najmilej wspominam oczywiście wypady z moją Lejdi, z którą śmigam sobie już od 2 lat w różne miejsca, czy to na świecie, czy w Polsce. Byliśmy m.in. w Egipcie, w którym jej się bardzo podobało, bo było ciepło. Ale tak jak było w tym kawałku - trzecia zwrotka o Budapeszcie – pojechałem też na taki męski wyjazd i go również wspominam przecudownie.

Jak pozwolą finanse, to być może sobie w tym roku gdzieś pojadę. Na pewno na Mazury, zresztą już w ten weekend do Olecka, do swoich ziomów, m.in. właśnie do Galusa. A marzenie wyjazdowe? Chciałbym pojechać do Kanady na dechę. Ogólnie wolę wyjazdy takie zimowe niż letnie. Może tak niezbyt wakacyjnie to zabrzmiało, ale tak właśnie jest. Chciałbym tam pojechać, pojeździć na snowboardzie.

To się żegnamy. Chcesz dodać jakieś 3 słowa na koniec? Do słuchaczy, czytelników, zajawkowiczów, kogokolwiek?

Pozdrawiam serdecznie. Osoby, które nie zetknęły się jeszcze z moją płytą zachęcam do tego, żeby przesłuchały chociaż jeden kawałek – koniecznie z "Igły..." - być może nawet nie ten, który zaczyna się od słowa "kupa". (śmiech) Miłego!

Dzięki za wywiad.

Dzięki.

korekta: Marcin "eNoiDe" Półtorak

Co Ci tylko zostało? Twój strach, strach, strach...


"Proces". Taka książka. Franza Kafki. Bardzo dobra, parę dni temu przeczytałem. Pozycja obowiązkowa, jak mniemam. Kiedyś w kanonie lektur, dziś tylko w rozszerzonym. A szkoda. Moim zdaniem licealiści prędzej powinni czytać właśnie takie książki jak "Proces" czy "Rok 1984" niż kolejne dzieła polskich wieszczów, w której Polacy walczą za ojczyznę, płaczą za ojczyzną i tak dalej. Nuda straszna, po co tyle książek o tej tematyce, gdy światowa literatura zawiera tyle godnych polecenia pozycji?

Ale ja nie o tym. "Proces". Także film. Dwa filmy. Jeden z '62. Reżyseria Orson Welles. Produkcja francusko-włosko-zachodnioniemiecko-jugosławiańska. W roli głównej - Anthony Perkins. Drugi z '93. Józefa K. gra Kyle MacMahlan, niezapomniany Agent FBI Dane Cooper z "Miasteczka Twin Peaks" (ostatnio wystąpił w paru odcinkach "How I Met Your Mother"). Na plakatach promocyjnych znalazł się jednak nie on, a Anthony Hopkins, kreujący postać kapelana więziennego. Na ekranie jakieś 10 min, ale że gwiazda, to idzie na poster. Beka.

Oba filmy całkiem spoko. Z książką jednak bez porównania. Wiecie, Franz Kafka nie nakreślił żadnej wartkiej akcji. Tu jest dużo opisów, dużo gadania. I oba obrazy właśnie takie są - przegadane (ten sam problem jest z ekranizacją "Roku 1984"; swoją drogą, tam jest świetny soundtrack, polecam!). Bez czytania książki nie ma sensu ich oglądać. Ale już się ogarnie temat, to warto zobaczyć. Choćby po to, żeby poznać dwie, wcale nie takie same, wizje "Procesu". 30 lat różnicy to w przypadku kinematografii istna przepaść plus, wiadomo, różne spojrzenia na sprawę (dobrze powiedziane) dwóch różnych reżyserów.

Kim jest główny bohater książki, Józef K.? Prokurentem bankowym, którego w dniu urodzin budzi dwójka panów, mówiąc: - Sorry ziom, ale jesteś aresztowany. Nie wiadomo, kto go oskarża, o co i tak dalej. Słowem, niezła paranoja.

A co Józefie K. mówi na "Bułgarskim Centrum" Grabaż, wokalista i frontman Pidżamy Porno? To, co wiedzą inni. Wszystko i nic. A zresztą, sami posłuchajcie:

Mroku - Bajki robotów (2011)


Mroku
Bajki Robotów
self-released, 2011

2.0

Mroku, raper z Koszalina, po nieudanym wejściu na legal ze swoim składem, Bla-Bla, konsekwentnie nagrywa kolejne, solowe płyty w podziemiu. Niestety, z konsekwencją w końcu przesadził.

Konsekwencja bowiem doprowadziła do tego, że wypuścił album niby nowy, ale gdzieś już wcześniej słyszany. Więcej tego samego? Wręcz przeciwnie. "Bajki robotów" są od bardzo dobrych "Mrocznych nagrań" o połowę krótsze, o połowę gorsze, dwa razy nudniejsze i - zarazem - prawie identyczne. Mniej tego samego? Też mi polityka...

Właśnie, polityka. Dużo tu jej - choćby w tytułowych "Bajkach robotów" koszaliński MC nawołuje, zupełnie jak Kazik, do spalenia parlamentu. Że nie było tyle krajowego podwórka na "Mrocznych nagraniach"? Racja, ale już na nieco wcześniejszym "Znamy się ze słyszenia" owszem. Zamykanie obywateli w niedzielę w kościele, "Mam dość gier tych" - pamiętacie, czy już zapomnieliście? Może i nie miałbym z tym problemów, w końcu parę lat minęło, zmieniła się władza i tak dalej - słowem, można wrócić do tematu - lecz to polityczne narzekactwo stoi na poziomie demotywatorów. Prawdziwe i głoszone przez wszystkich, jednocześnie niezbyt odkrywcze i przywdziane w mało oryginalną formę. Można się spierać, czy raper powinien być rodzajem trybuna ludowego, ale nawet jeśli tak, to nie może upodobniać się do nastolatków korzystających z uroków Web 2.0.

Mroku albo powtarza sam siebie, albo powtarza innych MCs. Ile można słuchać o minusach cyberprzestrzeni? Bądź o mieście, w którym urodził się i/lub żyje dany raper? Ile można słuchać historii, które niby są całkiem odmienne, niby są inaczej opowiedziane, lecz tak naprawdę chodzi w nich dokładnie o to samo, co zawsze? Trudno wręcz nie usnąć z nudów. Zwłaszcza, że Mroku nie rozwinął się i pod innymi względami. Flow, technika, umiejętności - od dwóch lat bez zmian.

Instrumentalna wersja "Bajek robotów" także nie naprawiłaby sytuacji. Mahyn i BobAir to naprawdę nieźli producenci, zwłaszcza ten drugi potrafi czasem pozytywnie zaskoczyć, ale jednak bitami na tym albumie rozczarowują. Może pojedynczo są to dobre podkłady, ale razem, w dodatku zestawiając z "Mrocznymi nagraniami", zwyczajnie nużą. Obaj panowanie przez te 2 lata nie próżnowali, niewątpliwie poprawili swój warsztat, a mimo to ma się wrażenie, że ich kompozycje już się gdzieś - konkretyzując: na poprzedniej płycie Mroka - słyszało.

Na "Bajki robotów" nie ma właściwie żadnej rady. To nudna, odtwórcza pod wieloma aspektami produkcja. W dzisiejszych czasach, gdy wychodzi po kilkanaście płyt dziennie, wręcz głupio tracić czas na rzeczy, które nie są ani trochę świeże. Z drugiej strony wydaję mi się, że ktoś, kto nie słuchał "Mrocznych nagrań", z nowej solówki Mroka może być, paradoksalnie, zadowolony. Czar jednak pryśnie, gdy dotrze do poprzedniczki "Bajek robotów".

Wywiad z Kubsonem - część trzecia

Nieznany, a szkoda. Kubson. Warszawski raper na koncie ma – jak do tej pory – dwa podziemne wydawnictwa: "Materiał numer jeden" oraz "Igłę w stogu PCV". Oba ukazały się na CD, ten drugi również na winylu. W trzeciej części rozmowy – przeprowadzanej 21 czerwca w warszawskim Parku Saskim – pytam go m.in. o sprzedawanie rękopisów, o to, co go łączy z Eldoką, słuchanie własnych utworów i grę na flecie.

Litoslav: Na pierwszej płycie mówiłeś – "rękopisy nie płoną". Co myślisz o ich sprzedawaniu? Z pół roku temu swoje rękopisy próbował sprzedać Eldo.

Kubson: Jeżeli jest taka sytuacja w życiu, że brakuje Ci pieniędzy i już nie wiesz, co masz robić, to możesz się do takiego kroku posunąć. Wg mnie rękopisy mogą sprzedać nasze wnuki, kiedy już nas nie będzie. Co do rękopisów Eldo – być może ktoś je kupił, bo wie, że kiedyś w przyszłości je po prostu dobrze opchnie. W kominku sobie nie rozpali, bo nie płoną. (śmiech)

I właśnie na tych rękopisach, na niektórych tekstach widniała ksywka Kubson. "Bit: Kubson".

O proszę, tego nie wiedziałem…

Eldo kiedyś był u mnie w domu i słuchał rzeczywiście bitów. Tylko że wybrał akurat nie moje. Miałem u siebie bity mojego koleżki, Mr. White'a. Moje mu się w ogóle nie podobały. No, może jeden – ten do numeru "Mądry człowiek", który mam na nowej płycie. Ale powiedziałem mu, że bit jest na pewno zajęty, bo ja pod niego będę pisał, mimo że jeszcze kawałka nie miałem gotowego, ale wiedziałem, że z niego powstanie po prostu dobry sztos i nie chciałem go oddawać. Natomiast Eldo, jak mówiłem, wybrał podkłady Mr. White'a. I zresztą na płycie, tej z pięścią ["Nie pytaj o nią" – przyp. Lite], jest rzeczywiście jeden jego bit. Być może napisał sobie skrót myślowy – miał bity przesłane przeze mnie, ale nie moje.

I jeszcze co do Eldo – podobnie jak on jesteś zafascynowany miejskim klimatem, Warszawą. Skąd to się bierze?

Teraz są takie reklamy na przystankach – "Zakochaj się w Warszawie". Ale jeśli ktoś przyjeżdża do Warszawy, wysiada na Dworcu Centralnym, a potem idzie kilometr, żeby dotrzeć do jakiejś zieleni, bo zewsząd otaczają go rusztowania, budowy, przekopki i tak dalej, to raczej trudno mu się zakochać w Warszawie. Ja kocham Warszawę np. za miejsce, w którym siedzimy [Park Saski – przyp. Lite], za aurę, która nam tu akurat towarzyszy. I takich miejsc w Warszawie trochę jest, tylko trzeba pochodzić i poszukać. Myślę, że ktoś, kto mieszka tutaj około roku, znajdzie sobie już takie swoje ulubione miejsce – czy to będzie knajpa, czy park, czy kościół, czy cokolwiek innego. Wtedy idei "Zakochaj się w Warszawie" jest w stanie przybić piątkę.

Na nowej płycie przepraszasz muzyków, że na niczym nie grasz. Nie ma żadnego instrumentu, na którym chciałbyś zacząć grać?

Jest taki instrument. Nawet w kawałku "Burdel Czill" gram na nim. Na flecie basowym. Kiedyś oglądałem taki program, gdzie gość robił beatbox i grał na flecie. Zacząłem szukać dźwięku tego instrumentu. Okazało się, że to jest flet basowy, tzn. tak mi się wydawało. Później wyszło, że to jest flet poprzeczny, a ja kupiłem prosty. Zacząłem szperać na Allegro. Znalazłem flet basowy prosty. Kupiłem to cholerstwo, kosztowało mnie to straszne pieniądze. Opłacało się pod tym względem, że teraz mogę puścić sobie w domu "Burdel Czill" z winyla i słyszę brzmienie tego fletu basowego i wiem, że 3-4 miesiące temu rejestrowałem go w tym samym pokoju. I to jest super sprawa.



Nie opanowałem gry na tym instrumencie, zagrałem tam bardzo prostą melodię, niemniej jestem zadowolony, że to wyszło. A muzyków przepraszam, że nie opanowałem geniuszu. Chociaż jakbym poświęcił trochę swojego wolnego czasu, którego zresztą mam dużo, to być może nie musiałbym takiego wersu pisać.

Po tej odpowiedzi nasuwają się 2 pytania: Często słuchasz swoich utworów? I drugie: Może powinieneś się zapisać na jakieś lekcje fletu?

Słucham często swojej płyty. Słucham, bo mi się te kawałki po prostu podobają. Jestem chyba osobą, która przesłuchała tę płytę najwięcej razy. Też tak do tego podchodzę, że sprawdzam siebie samego, czy to wyszło, tak jak miało wyjść, czy są jakieś niedociągnięcia. Po kilkudziesięciu przesłuchaniach płyty widzę pewne rzeczy, które mogłyby brzmieć trochę lepiej.

Nie wiem, jak będzie przy następnych produkcjach, ale "Materiału numer jeden" nie słucham w ogóle. Jak coś nagram, to skatuję do bólu. Nawet jak teraz, po tej płycie, nagrałem sobie jeden kawałek, to słucham na iPodzie, i słucham, i słucham, i słucham i myślę sobie: on jest lepszy od tych, które nagrałem wcześniej. Nie odcinam się od tego, co było, ale "Materiału..." nie słucham, bo wg mnie był poziom niżej od tego, co prezentuje teraz. A kawałek, który nagrałem ostatnio? Wydaję mi się, że jeśli wejdzie na następną płytę, to również będzie krokiem do przodu.

A co z tymi lekcjami fletu?

Z jednej strony bym chciał, z drugiej - ja tak zawsze gadam. Zapalam się do wielu zajawek, a potem dziesięć miesięcy wymówek, żeby tego jednak nie robić. Mam słomiany zapał, jeśli chodzi o takie rzeczy. Nikt mnie nie musiał uczyć robić bitów, tylko byłem samoukiem, zresztą cały czas to szlifuję, ale widzę, że mi to wychodzi. Jeśli chodzi o naukę gry na instrumencie, musiałbym posłuchać kogoś mądrzejszego, ileś lekcji poświęcić rzeczom czysto teoretycznym, nie pasującym do mnie. Nie umiem słuchać osób, które chcą mi jakoś lepiej doradzić. Myślę, że w gruncie rzeczy by to nie wypaliło. Nawet gdybym się zapisał i pochodził na lekcje przez miesiąc, to bym jednak stwierdził, że to nie jest to.

O wiele większą zajawę miałbym z instrumentu, który od razu przyniósłby mi pewne efekty. Nie wiem, czy takim instrumentem jest perkusja, ale robienie bitów całymi ramionami i stopami, to jest zupełnie inna rzecz niż produkcja przy użyciu samplera. To na pewno trudny instrument, ale gdybym wiedział, że te werble i hi-haty sobie dodaję na żywo, to by było coś. A gdybym sobie brzdękał i nie zauważył żadnego postępu, to tylko traciłbym czas.

"Imię, nazwisko, instrument – to dla mnie tyle, co inspiracja, podziw i szacunek" – kto dla Ciebie jest największą inspiracją, a do kogo masz największy szacunek, jeśli chodzi o muzyków?

Może nie z imienia i z nazwiska – inspirują mnie może nie całe utwory, co dźwięki, które wywołują ciarki od lędźwi do karku. Jest tak czasem, że słucham utworu, który ma brzmienie z potencjałem na samplowanie z niego i przerobienie tych sampli na hip-hop. Wiesz, że wchodzi jakaś pięciosekundowa sekwencja, która wali na kolana i myślisz sobie: - Ja pierdzielę, ktoś na to wpadł i ktoś to zagrał na żywo. Nie stworzył tego znikąd, nie ściągnął z nieba, tylko ktoś to wymyślił.



Mam wielki szacunek do Jerzego Miliana – to jest bardzo znana postać, jeśli chodzi o jazz, szczególnie w latach 70., początku 80. Wibrafonista. Z Orkiestrą Rozrywkową Polskiego Radia i Telewizji w Katowicach nagrał dwie takie płyty, które do dziś są wykorzystywane – np. na składankach "Polish Funk". One są cenione na świecie niebywale – sam musiałem się napracować, żebym mógł pozwolić sobie na zakup tych winyli. Dwie stówy kosztował placek Orkiestry Rozrywkowej PRiTV pod batutą Miliana.

Warto było, mimo że wcześniej miałem na CD – po rozmowach z Galusem o tym, żeby samplować tylko z winyla, jakoś tak to do mnie dotarło, że musiałem sobie to kupić. Inwestycja w winyle jest taka, że raczej na tym nie stracisz – jak kupujesz dobrą płytę i nie będzie nikt jej reedytował, to kiedyś na niej zarobisz. Myślę, że nie będę to ja, ale po moim odejściu ktoś wyciągnie z tego sporo pieniędzy. Ja nie sprzedaję zakupionych płyt. No chyba, że mam trzy takie same.

Ciąg dalszy nastąpi...


Korekta: Marcin "eNoiDe" Półtorak

Nieznany, a szkoda: Andreas Grega

W 2009 roku szwedzki raper Promoe (Looptroop Rockers) wydaje swoją pierwszą solową płytę nagraną w rodzimym języku. Na przebój z "Kråksången" lansowany jest numer "Svennebanan" - szwedzka odpowiedź na "W Aucie" Sokoła i Pono. Utwór szybko staje się hitem, ale jeszcze lepiej zostaje przyjęty kolejny singiel z albumu - "Mammas Gata". Wszystko za sprawą bohatera dzisiejszej opowieści, Andreasa Gregi. No i dzięki niezwykłemu teledyskowi. Widzieliście kiedyś hip-hopowy klip o "matkach ulicy" (tak należy tłumaczyć tytuł kawałka) utrzymany w konwencji... fantasy? Nie? To sprawdźcie:



Zatem: Andreas Grega. Jako dzieciak żyje w dwóch miejscach: w Szwecji, w Hässelby Gård w Sztokholmie - wraz z matką i siostrą - oraz w Grecji, na wyspie Rodos - do spóły z ojcem i dwoma braćmi. Uczy się pilnie i zdobywa wiedzę. Ale pierdoli system. System szkolnictwa. Nie jest jednak szwedzkim Bartem Simpsonem i nie jest częstym gościem w gabinecie szwedzkiego dyrektora Skinnera. Po prostu nie widzi sensu w uczeniu się teoretycznych zagadnień. Woli praktykę. A najlepiej, jeśli ta praktyka łączy się ze sztuką i artyzmem.

Także młody Andrzejek bierze się za wzornictwo. Tak jak polscy raperzy znani są z opowieści o tym, jak to kreślili pierwsze zwrotki na licealnych ławkach, tak Grega pewnie mógłby sprzedać niezłą historię o przerabianiu krzeseł w szkolnej stołówce na łowiecką wycinankę. Swoją drogą, trop meblarski jest naprawdę dobry: jakiś czas później Andreas skręca w lewo jak Tomasz Gollob i ima się nowego zajęcia. Zostaje stolarzem. Nie tyle stolarzem, co pomocnikiem stolarza, który zajmuje się wzorkami. Czyli nie do końca skręt w lewo. Chyba, że potraktować "skręt w lewo" właśnie w kontekście Tomka Golloba - każdy następny to krok bliżej sukcesu.

Czy to opowieść o stolarzu, który - śpiewając sobie, jak zawsze, w pracy - zostaje zauważony przez przebywającego przypadkiem w stolarni Promoe, który - słysząc ten świetny głos - mówi szwedzkie "do stu piorunów" i zapewnia siebie, że wciągnie tego chłopaka do skandynawskiego show-bizu? Nie.

Jeszcze w '97 roku Andreas Grega zakłada zespół - Kungers. Jest ich pięciu. Oprócz niego, wokalisty, Kungers współtworzą: Skoob (gitara), Alex (też gitara), Sigge (znów gitara, ale basowa) oraz Jimbo (perkusja). Co grają? Wikipedia mówi o unikalnym dźwięku, łączącym 83,456% wszystkich gatunków muzycznych świata: rock, reggae, punk, rap, hardcore i folk. Czyli, jak mniemam, coś jakby Brunce Springsteen spiknął się z Bobem Marleyem, Sex Pistols, Nasem i ludowymi grajkami? No, mniej więcej.

Słuchając losowo wybranych utworów Kungers dostępnych na YouTube, można dojść do wniosku, że chłopaki z zespołu faktycznie nie lubią kurczowo trzymać się jednej stylistyki. Raz zespół brzmi jak wczesne Sekaku, tyle że z bardziej melodyjnymi refrenami. Kiedy indziej piosenki Szwedów jawią się jako smęty w kulminacyjnym momencie przeistaczające się w świetne numery (przykładem jest "Livet" - nie słyszałem tak potężnego przejścia od czasu podwójnie kultowego "Do Ani"). Innym razem Kungers bliżej do mniej zaskakującego i pokręconego System of a Down lub wczesnego Linkin Parku, w wersji bez Mike'a Shinody. Zdarza się i tak, że utwory są "czyste" gatunkowo, i tak, że nie sposób je zaszufladkować.

Swój debiut wydawniczy Kungers zalicza już w '98 roku, wypuszczając epkę "Andra sidan". Kolejny album swoją premierę ma dopiero... 9 lat później. Prawdopodobnie Andreas Grega pochłonięty jest stolarką, wzornictwem i robieniem zjawiskowych mebli z drewna i filcu. W każdym razie, dopiero w 2007 roku pojawia się długogrająca płyta pt. "Folkpunk". W ciągu następnych kilkunastu miesięcy Szwedzi nagrywają i wydają - pewnie chcąc pójść za ciosem po sukcesie poprzedniego krążka - "Galaxen".

2009 rok. Andreas Grega dogrywa się na płytę Promoe. To już wiecie. Ale to nie wszystko, co dzieje się przy powstawaniu "Mammas Gata". Andrzejek poznaje bowiem współproducenta "Kråksången" - Astmę. Co więcej, to spotkanie nie wpływa negatywnie na drogi oddechowe szwedzkiego wokalisty, a wręcz przeciwnie - przyczynia się do tego, że kolejny rok jest dla Gregi rokiem przełomowym.

Cyferki 2, 0, 1 i 0 są dla Andreasa szczęśliwe. Premierę ma jego solowy album - "En Sak I Taget" (pol. coś w stylu "Jedna rzecz na raz"). W całości komponuje go Astma, co wyraźnie słychać, widać i czuć. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, iż płycie Gregi bliżej do dokonań Promoe niż do dorobku zespołu, z którego się wywodzi?

Jak głosi oficjalna strona szwedzkiego śpiewaka, Astma nie lubi być wrzucany do jednego, wielkiego wora z napisem "hip-hop". No, to wiemy już, czemu tak spodobał się wokaliście formacji wędrującej po wszystkich rejonach muzycznego świata. Chęci szukania nowych dróg i rozwiązań trudno nie zauważyć. "En Sak I Taget" to płyta rozstrzelona stylistycznie, a jednocześnie nie da się o niej powiedzieć "niespójna". Jak podaje przywołana przed momentem oficjalka Andreasa Gregi: Multum instrumentów, masa nieregularnych zmian tempa - to wszystko sprawia, że ten krążek brzmi tak "cholernie cool".

I tak jest w rzeczywistości? Jeśli "cholernie cool" oznacza to samo, co "podoba mi się", to jak najbardziej. Melodie są tu konkretne, a wokal stolarza-wzornika nieziemski. Śmiem twierdzić, że na pewno na swojej solówce wykorzystuje go lepiej niż w zespole, który grał wszystko i nic jednocześnie.

Album promują dwa single. Pierwszym z nich jest numer "Dom hade mycket att säga" (pol. "Mieli wiele do powiedzenia"), który zapowiada "En Sak I Taget" już od połowy 2009 roku. Brzmi trochę tak, jakby Czesław Mozil, tyle że z potężniejszym głosem, spotkał się z sekcją dętą Kultu. Nie są to w żadnym wypadku szanty, a mimo tego Andreas Grega postanowia nakręcić do tego klip iście marinistyczny:



Następny z singli - "Där va vi förenade" - mający swoją premierę dokładnie rok później - 6 lipca 2010 - w większym stopniu uwypukla wokalne możliwości szwedzkiego piosenkarza. W tle gra właściwie wyłącznie lekko przytłumiona gitara akustyczna, brzmienie jest więc oszczędne i minimalistyczne, a właściwą melodię nadaje utworowi sam śpiew Andreasa. Mogę tylko przypuszczać, czy "Där va vi förenade" ma jakiekolwiek przesłanie. Klimatyczny teledysk z psami i włochatymi zwierzętami krowopodobnymi nie rozwiewa moich wątpliwości:



I tu właściwie mógłbym już skończyć. Ale 2010 rok przynosi jeszcze jedną rzecz. Andreas Grega dogrywa się do kawałka "Ruter" hip-hopowego składu Karpe Diem. Tym razem to on jest tu gwiazdą. Może to nie ta sama energia, co "Mammas gata", ale i tak ciężko przejść obok głosu szwedzkiego wokalisty obojętnie:



Co będzie dalej? Nie wiadomo. Andreas Grega może pozostać gwiazdą jednego sezonu. Z drugiej strony, dzięki swoim unikalnym umiejętnościom wokalnym jest w stanie osiągnąć wiele. Jakby tak zaczął śpiewać w bardziej zrozumiałym dla reszty świata języku to kto wie, czy nie prowadziłby wspaniałej, międzynarodowej kariery.

Biorąc pod uwagę jego przeszłość, możliwe jest także to, że na jakiś czas porzuci śpiewanie, zamknie się w swoim warsztacie i zajmie się tym, co lubi najbardziej: wzornictwem i stolarką... Taki już jest Andreas Grega: nieznany, a szkoda.
Bibliografia:
http://www.andreasgrega.com/nyheter
http://sv.wikipedia.org/wiki/Andreas_Grega
http://sv.wikipedia.org/wiki/Kungers
http://en.wikipedia.org/wiki/Promoe

Gdyby hip-hopowe evergreeny z Polski były kierunkami studiów

No i nadszedł ten czas - gimbus Lite skończył liceum, ładnie zdał maturę i rusza na studia. Powinien się dostać. Wyniki za jakiś tydzień. Ale to nieistotne. Dziś zamierzam sprawdzić, czym byłyby hip-hopowe evergreeny z Polski, gdyby były kierunkami studiów. Beka, co?

Ano. Wszakże - jak podaje Wikipedia - evergreenem określa się utwór muzyczny o niesłabnącej popularności. Przynajmniej przez jakieś 20 lat. Polski hip-hop nie ma tylu lat, także przyjąłem, że jednak ta wartość może być mniejsza. Zresztą, który z tych utworów byłby evergreenem poza hip-hopowymi kręgami? To temat na inną dyskusję. Dziś się śmiejemy, a jeśli nie, to chociaż słuchamy rapowych klasyków. Kto jest ze mną?

WWO i "Każdy ponad każdym", czyli FARMACJA


Wszyscy najmądrzejsi, jebani, myślą chyba, że są wybrańcami. Kopią dołki pod innymi, biorą udział w wyścigu szczurów. I tak dalej, i tak dalej. Takie pogłoski o studentach farmacji do mnie kiedyś doszły. Nigdy nie studiowałem farmacji. W ogóle niczego nie studiowałem. Także nie sprawdziłem.

Mezo, Liber i "Aniele", czyli ZARZĄDZANIE I MARKETING


Jaki kierunek, taki evergreen.

Peja i "Głucha Noc", czyli STOSUNKI MIĘDZYNARODOWE


Idąc na stosunki międzynarodowe, tłumaczysz sobie słowo "stosunek" w Tobie najlepiej odpowiadającym kontekście. Błąd. Czytając jedną 1000-stronicową książkę tygodniowo, raczej nie ma się czasu na nocne stosunki, niekoniecznie międzynarodowe. Noc jest więc głucha, a niejednokrotnie spędzisz ją na pasjonującej jak przemowy Waldemara Pawlaka lekturze.

O.S.T.R. i "Kochana Polsko", czyli BEZPIECZEŃSTWO WEWNĘTRZNE


To jest bagno zwane rzeczywistością. Bezpieczeństwo wewnętrzne.

WWO i "Damy radę", czyli PSYCHOLOGIA


Kim jest psycholog? Kimś takim, kto powinien wyciągnąć Cię z dołka i powiedzieć, że dasz radę przeżyć śmierć psa / niezdaną maturę / zawód miłosny / coś gorszego. Parę lat temu dokładnie to samo mówił Sokół z Jędkerem. Śmiem podejrzewać, że więcej chłopaków z bloków uwierzyło w siebie dzięki WWO niż dzięki wszystkim psychologom działającym w Polsce razem wziętych.

Sokół, Pono, Franek Kimono i "W Aucie", czyli BUDOWA MASZYN


Wprawdzie nie trzeba być specjalistą z budowy maszyn, żeby brać Cię - w aucie - Cię? - ehe, ale pewna znajomość przestrzeni wewnątrz auta jest chyba przydatna. W końcu to, czy dzieje się to w limuzynie, czy w Volkswagenie Polo, robi wielką różnicę, prawda?

Tede i "Drin za drinem", czyli MISH


W "Drin za drinem" dzieje się tyle, ile na MISH-u. Tyle, czyli czasem nic. Zależy od człowieka.

Wzgórze, Trzyha i "Ja mam to co Ty", czyli WSZYSTKIE KIERUNKI na Uniwersytecie Zielonogórskim i PWSZ w Gorzowie


Mam tak samo jak Ty - miasto moje a w nim - MOICH LUDZI. Mało który student w Polsce powiedziałby o mieście, w którym studiuje, że jest "jego". Studenci z Gorzowa i Zielonej już tak. Dlaczego? Uczelnie te przyjmują głównie osoby ze swoich miast i okolic. Takie są one poważane i wielkie, że z reszty kraju nikt się do nich nie wybiera.

Peja i "Jest jedna rzecz", czyli MATEMATYKA


Po świecie tułają się 3 grupy ludzi. - Jest jedna rzecz, dla której warto żyć: HIP-HOP! - mówią jedni. - Jest jedna rzecz, dla której warto żyć: MATEMATYKA - twierdzą drudzy. Trzeci uważają, że najchętniej nie żyliby tylko dla jednej rzeczy, ale jeśli już zostaliby do tego zmuszeni, to pewnie powiedzieliby, że chodzi o Widzew Łódź. Albo ŁKS. Zależy od dzielnicy.

Kaliber 44 i "+ i -", czyli MEDYCYNA


Oglądam ostatnio siódmy sezon "House'a". I tam ciągle jakieś testy robią. Wyniki są dwa: pozytywny lub negatywny. Plus lub minus. Chyba, że House stwierdzi inaczej. Co ciekawe, jak już się choruje, to lepszy jest minus. Medycyna jest bodaj jedyną dziedziną życia, w której minus jest lepszy niż plus. No cóż, wiedział o tym Magik - nie jest żadną tajemnicą, co miał na myśli, pisząc ten przebój. Może skoczył z okna, bo jednak to był plus?

Pezet/Noon i "Seniorita", czyli SOCJOLOGIA


Socjologiczna obserwacja. "Seniorita". Jaki temat, taka obserwacja.

Paktofonika i "Jestem Bogiem", czyli PRAWO


Jest wiele snobistycznych kierunków. Bo umówmy się - Bóg, jeśli w ogóle istnieje, jest niezłym snobem. Prawo jest jednym z takich kierunków. Tyle osób wybiera prawo, bo liczy na dobry kesz. Nie wiedzą jednak, ile to kosztuje pracy i jak to człowieka zmienia. Ile było filmów o szalonych prawnikach, którzy - widząc zakres swej władzy i swoją materialną potęgę - uważali, że są Bogami? W sumie... Nie wiem... Przyjmijmy, że jakiś musiał powstać. Jeśli nie, to zaklepuję pomysł na scenariusz!

Eis i "Najlepsze dni", czyli STUDIA BEZ STUDIOWANIA


Jedni najlepiej wspominają okres gimnazjum, inni czasy szkoły średniej. Najwięcej jest zwolenników studiów. Wszyscy się jednak zgodzą, że najlepsze dni życia byłyby wtedy, gdyby ze wszystkiego związanego ze studiami wyrzucić samo studiowanie. Ktoś podważy tę teorię?

Grammatik i "Friko", czyli EKONOMIA


I prawo ekonomii - NIC ZA FRIKO - znane jest w naszej cywilizacji mniej więcej od momentu, gdy samice gatunku ludzkiego odkryły, że dając mężczyznom to i owo, otrzymają w zamian pożywienie i bezpieczeństwo. Dopóki jednak Grammatik nie wyłożył I prawa ekonomii na legendarnych "Światłach miasta", polscy raperzy go nie znali. Imbecyle.

Fisz i "Czerwona sukienka", czyli MARKSIZM


W Polsce chyba nie ma takiego kierunku, to zrozumiałe. Ale w Chinach albo innym komunistycznym grajdołku nauka Marksa i Engelsa jako kierunek studiów na pewno jest możliwa.

Pezet/Noon i "Szósty zmysł", czyli MANAGER PRODUKTU


Paliwo, papierosy i alkohol będą sprzedawać się zawsze, niezależnie od ceny. Logika nakazywałaby, żeby menadżer produktu, konkretniej menadżer produktu alkoholowego, zarabiał dużo. Jak jest w praktyce? Cóż, manager produktu brzmi trochę dziwnie i jakoś zbyt wzniośle. To nie może być dobra fucha.

Fisz i "Bla bla bla", czyli FILOZOFIA


Czego się człowiek uczy na filozofii? Takich tam bla bla bla. Konkretyzując, tego, czego uczą wykładowcy. A czego uczą? Zwykłego bla bla bla. A co robią studenci filozofii, jak już przestaną być studentami, zamieniając się w - tak, tak - filozofów? No cóż, dalej takie bla bla bla, tyle że po pracy. Fizycznej.

O.S.T.R. i "A.B.C.", czyli POLITOLOGIA


I jak mam ufać pięknym przemówieniom posłów, gdy 3/4 z nich to banda dyplomowanych osłów? Ostry jest tu politologiem siedzącym w głowach 90% Polaków. Kto nie słyszał nigdy od kogoś, że najchętniej on by tych wszystkich posłów powystrzelał, niech pierwszy rzuci kamieniem! Na politologii pewnie tak wywrotowych myśli nie wykładają. Zresztą, czy na politologii czegokolwiek nauczają? To tylko taka lepsza filozofia.

PS Uprzedzam wszystkich - nie było tu Waszych ulubionych klasyków, bo po prostu ich nie było. To żaden prawilny ranking. Numery brałem pierwsze z brzegu.