Prawie dwa tygodnie temu, 15 czerwca, w Berlinie wystąpiło System of a Down. Mnie tam nie było, ale rolę korespondenta całkiem nieźle spełnił Mikołaj Horyd. Poniżej jego relacja:
Arena (tudzież stadion lub jakkolwiek nazwać ten półkolisty układ sceny i widowni) znajdowała się w sercu dość rozległego parku wypełnionego dziećmi, budkami z piwem i fajnymi, "zakręconymi" placami zabaw. Na koncert mogliśmy poczekać swobodnie, spożywając zaopatrzenie w miejscu publicznym, co jest nie do pomyślenia w polskich warunkach.
Gdy tylko udostępniona została taka możliwość, najbardziej hardkorowi fani (w tym my) ustawili się pod sceną już 2 godziny przed - wszystko w fantastycznym porządku i bardzo sprawnie, pomimo, zdawałoby się, ogromnej liczby czarno odzianych ludzi.
Spiekota i duchota, już na początku dająca się we znaki, zwiększała się wprost proporcjonalnie do liczby ludzi przybywających na miejsce. Ku mojemu zdziwieniu niektórzy zaczęli zajmować miejsca na tyłach. - Dziwni ludzie - pomyślałem i oddałem się dalszej konsumpcji w oczekiwaniu na jakąkolwiek akcję.
Rozpoczęło się supportem zespołu, którego nazwy zabijcie-mnie-nie-pamiętam. Według mnie grali całkiem przystępnie, jednak niektórzy wyrażali gesty dezaprobaty wobec przedłużonego oczekiwania na Ten Jeden Właściwy Zespół. Aby nie dopuścić do zbiorowych rozruchów, perkusista SOAD, John, objawił się na scenie, by paroma oklaskami wesprzeć mniej doświadczonych kolegów. Większość miejsc była w tym momencie już zajęta, co za chwilę okaże się zgubne...
Zza rozpostartej kurtyny rozległ się pierwszy dźwięk klasycznej piosenki, którą System zaczyna koncerty - "Prision Song". W tej samej chwili ludzie zaczęli napierać... Nie było już żadnej szansy na ratunek! To było jak gaszenie polanej benzyną koszulki w środku cysterny z gazem - można było tylko stać i podziwiać fajerwerki.
Niesamowicie rytmiczne wejście objawiło wspaniały talent Niemców do pogo... Królował typ 2 metrowych wikingów z nagą piersią - nie przeszkodziło to jednak w zabawie do wymyślnie przetworzonych i zagranych z całą wirtuozerią hitów Systema.
Muzycy bawili się nie gorzej od publiczności: Serj tańczył i podskakiwał, Daron urządził sobie potupajkę z gitarą oraz wplatał różne humorystyczne akcenty (jak "You should be never crowdsurfin on cheapseats" na widok człowieka, który znalazł się drogą powietrzną na wyżej ulokowanych miejscach), Shavo jak zwykle wykazał się zaawansowanym ADHD. Jedynym niewidocznym był John, który zagrał jedynie wstęp do "Radio/Video" na tamburynie.
Na koniec koncertu (niestety bez bisów) rozrzucili kilka gadżetów. I się zmyli. Było to dosyć bolesne, jako że "loudest audience on this tour" była rozgrzana już do czerwonośći i - tak, tak - chciała więcej. "Krótki", 2,5-godzinny występ nie zwrócił lat zawieszenia zespołu, jednak z areny wyszedłem z poczuciem spełnienia.
Koncert przerósł oczekiwania. Był wszystkim tym, czym zawsze uwodził System. Agresywny, zabójczo rytmiczny, a jednak chwytający za delikatne strefy duszy i serca. Polecam każdemu - ja zobowiązałem się już jechać na następny.
Gary na trzy
18 godzin temu
One Comment
no prosze